W życiu i w umieraniu Krzysztofowi Pendereckiemu towarzyszyła żona...
Elżbieta Penderecka zawsze mówiła, że muzyka jest pierwszą miłością jej męża
- Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Wielki kompozytor i wielka dama, która doskonale wiedziała, że życie z geniuszem to przywilej, ale też i misja. O Elżbiecie i Krzysztofie Pendereckich pisze Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska.
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u i Viva Historie 23.11.2024 r.]
Elżbieta i Krzysztof Pendereccy: historia miłości
Tego ranka w Krakowie, tak jak i w innych miastach Polski i świata, było cicho. Pandemia zamknęła nas w domach i własnych światach.
Czy to nie paradoks, że nie muzyka, a cisza towarzyszyła odchodzeniu jednego z największych kompozytorów XX i XXI wieku? Była chłodna niedziela 29 marca 2020 roku. Krzysztof Penderecki zmarł w swoim podkrakowskim domu, otoczonym cisami. W życiu i w umieraniu towarzyszyła mu żona. Do końca trzymała go za rękę.
***
Zawsze mówiła, że muzyka jest pierwszą miłością jej męża. To jest jego życie i nie można mieć mu tego za złe. Żony wielkich twórców, artystów, geniuszy rzadko potrafią się pogodzić z faktem, że w sztuce mają rywalkę, często silniejszą, piękniejszą, która się nie starzeje, nie nudzi, nie bywa trudna, nie bywa zazdrosna. Nie przemija. Ona potrafiła.
Muzyka ich połączyła, jeszcze nieświadomi tańczyli w jej rytm, zbliżając się do siebie, oddalając. Ośmioletnia Elżunia chodzi na lekcje fortepianu do żony dobrze zapowiadającego się młodego kompozytora Krzysztofa Pendereckiego, Barbary. Penderecki czasem otwiera drzwi, burknie pod nosem: „Dzień dobry” i już go nie ma. Duży, brodaty, dziwnie ubrany, wydaje jej się niesympatyczny.
Kilkunastoletnia Elżbietka siada na stołeczku za kontrabasem, ukryta w kanale dla orkiestry w Filharmonii Krakowskiej. Jej ojciec jest tam koncertmistrzem, pozwala jej chłonąć muzykę z tego magicznego miejsca. Któregoś wieczora przedstawia ją Pendereckiemu, po polskim wykonaniu jego „Polymorphii”. Podają sobie rękę, ona dyga, zaskoczonemu wręcza kwiaty. Krzysztof jest już cenionym kompozytorem, rozgłos przyniosło mu wykonanie jego utworów „Strofy”, „Emanacje” i „Psalmy Dawida” podczas Warszawskiej Jesieni 1959 roku. Dwa miesiące później spotykają się na wakacjach w Juracie.
On natychmiast traci głowę. Mówi jej: „Zostaniesz moją żoną”. Penderecki ma już wówczas opinię bon vivanta, więc ona traktuje to jako żart. Ale kiedy jedzie autobusem na ferie do Krynicy, Krzysztof podąża za nią samochodem.
„Zwariowałem na jej punkcie”, powie po latach Penderecki w wywiadzie. „Była dziewczyną wyjątkowej urody, nieśmiałą i nie zdawała sobie sprawy, jaka jest piękna”.
Na 17. urodziny Elżbieta dostaje kosz storczyków. Nie ma wizytówki, bilecika, ale ona dobrze wie, od kogo są kwiaty. Rok później biorą ślub w rodzinnym mieście pana młodego, Dębicy. Krzysztof, już po rozwodzie, dostaje propozycję wyjazdu do Essen jako wykładowca w Folkwang Hochschule für Musik. Nie chce życia na odległość.
Elżbieta nie ma welonu, ma za to białą sukienkę, świadkami są brat i siostra Krzysztofa, jej rodzice nic nie wiedzą o ślubie.
Jest 19 grudnia 1965 roku.
***
Czternaście lat różnicy wieku to nie przepaść. Ale historia dała im inne dzieciństwo i inne doświadczenia.
Dzieciństwo urodzonego w 1933 roku Krzysztofa Pendereckiego tylko przez kilka lat było spokojne. Jego dziadek był dyrektorem banku w Dębicy, ojciec Tadeusz Penderecki – adwokatem, dziekanem rady adwokackiej w Rzeszowie. Dziadek miał duszę artysty, ale gdy mały Krzysztof powiedział mu, że chce zostać kompozytorem, załamał ręce.
„Muzykant to nie jest dobry zawód dla mężczyzny”, miał powiedzieć. Ojciec za to chciał, by syn został prawnikiem albo architektem, ale sam codziennie grał na fortepianie i skrzypcach. Swoje pierwsze kompozycje Penderecki zaczął pisać jako ośmiolatek.
8 września 1939 roku Dębica została zajęta przez wojska niemieckie. Przed wojną tętniła żydowskim życiem. „Pamiętam śpiewy, które dobiegały mnie z żydowskich bożnic, mam tę muzykę w uchu”, mówił po latach Penderecki. Holocaust drastycznie zmienił oblicze miasta i na zawsze wywarł piętno na małym Krzysztofie. W wywiadzie, którego udzielił do książki „Penderecki. Rozmowy lusławickie” Mieczysława Tomaszewskiego i Marka Bebłota, wspominał: „To było prawie równocześnie z tym, jak nas Niemcy wyrzucili z naszego mieszkania. Musieliśmy się przenieść do świeżo opuszczonej przez Żydów kamienicy na rynku. Tam nas wsadzili. A potem wszystko to, co się działo, całą likwidację getta mam przed oczami. Widziałem, jak Niemcy rozstrzeliwali starych ludzi, którzy nie byli zdatni do drogi. Widziałem przez okno, i małe dzieci też. To było straszne”.
Mimo że dźwięki wojny były nie do zniesienia, muzyka w nim nie umarła. Przeciwnie. W 1955 roku zaczął studiować kompozycję w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, w klasie kompozytora Artura Malawskiego. Cztery lata później już zdobył pierwsze nagrody Związku Kompozytorów Polskich za wspomniane kompozycje „Strofy”, „Emanacje” i „Psalmy Dawida”. Był już wtedy żonaty z koleżanką ze szkoły średniej, pianistką Barbarą Gracą, krótko po ślubie na świat przyszła ich córka Beata.
Urodzona w 1947 roku Elżbieta Solecka koszmar wojny i okupacji znała tylko z opowiadań. Jej rodzinny dom w Krakowie był oazą spokoju i muzyki. Ojciec Leon Solecki, prawnik z wykształcenia, z przyczyn politycznych nie pracował w zawodzie. Ale że ukochał muzykę, wykładał w szkołach muzycznych – podstawowej, średniej, był profesorem Akademii Muzycznej i koncertmistrzem sekcji wiolonczeli w Orkiestrze Filharmonii Krakowskiej. Mieszkanie Soleckich mieściło się w amfiladzie, mała Elżbietka razem z babcią Luizą zajmowały ostatni pokój. Babcia była wiedenką, wspaniale gotowała i piekła. Później torty z różą według przepisu babci Luizy na stałe zagościły w domu Pendereckich. Rodzice Elżbiety prowadzili otwarty dom, bywali w nim studenci ojca, dźwięki muzyki rozbrzmiewały nieustannie. Ale słuchało się nie tylko Bacha czy Mozarta, ale też Beatlesów i Rolling Stonesów. Elżbieta jednak zawsze powtarzała, że muzyka klasyczna jest potrzebna każdemu człowiekowi do ogólnego wykształcenia. I choć nie została wirtuozem fortepianu, bez muzyki życia sobie nie wyobrażała. Ku zdziwieniu koleżanek w każdy piątek i sobotę chodziła na koncert, a w niedzielę i poniedziałek do opery. Kochała egzystencjalistów i programowo ubierała się na czarno.
Ojciec o nienagannych manierach angielskiego dżentelmena nie mógł zrozumieć dlaczego. Jego zdaniem o wiele lepiej wyglądałaby w różowym. Ale Elżbieta zawsze miała swoje zdanie i nikt też nie mógł wyperswadować jej studiów na fizyce jądrowej. A że wszystko, za co się brała, robiła z pasją, pewnie zostałaby światowej sławy naukowcem.
Oczywiście, gdyby nie spotkała Krzysztofa.
Czytaj także: To była płomienna miłość, która trwała 30 lat. Mąż Maryli Rodowicz spakował walizki i odszedł, gdy jej nie było w domu
***
Mama powiedziała jej kiedyś: „Pamiętaj, w jednym małżeństwie nie da się zrobić dwóch karier”. Szybko zrozumiała, że to prawda. O fizyce jądrowej nie było więcej mowy. On powiedział: „Nie”.
Kiedy kilka miesięcy po ślubie na świat przyszedł ich syn Łukasz, Krzysztof właśnie dyrygował w Rouen. Tydzień wcześniej prawykonanie „Pasji według św. Łukasza” zapoczątkowało światową karierę kompozytora. W dniu narodzin syna otrzymała od męża kartkę z Francji, przedstawiającą małego blond chłopczyka z dopiskiem: „Mam nadzieję, że jesteśmy już we troje”.
Wózek z synem taszczyła na trzecie piętro ich pierwszego wspólnego mieszkania w Dębicy. Miało 35 metrów, dużo mniej niż po latach będzie miał ich salon w dworku w Lusławicach. Pięć miesięcy później, w październiku 1966, z mężem wyjeżdża do Essen, malutki Łukasz nie dostaje paszportu jako „zakładnik” komunistycznych władz i pewnik, że Pendereccy nie uciekną z kraju. Łukasz zostaje pod opieką dziadków. I tak przez półtora roku Elżbieta z mężem podróżują między Krakowem, Essen i Berlinem, żeby Krzysztof pracował, a Łukasz miał rodziców. Już wtedy wiedzą, że mimo tego, iż świat kocha twórczość Mistrza, ich stałym miejscem na mapie jest Polska.
Jeszcze żyjąc na walizkach, zaczynają budowę domu na ulicy Cisowej, na Woli Justowskiej, willowej dzielnicy Krakowa. Już tam w 1971 roku przychodzi na świat Dominika. Imię odziedziczyła po ukochanym wuju Elżbiety, choć wszyscy mówili, że powinna mieć na imię Urtenija. Krótko przed jej narodzeniem miało miejsce światowe prawykonanie wielkiego utworu Pendereckiego „Jutrznia”.
***
Nie jest łatwo połączyć się dwóm światom i od razu znaleźć wspólny zbiór. Ale nie w tym przypadku. Dzięki Elżbiecie przedsiębiorstwo „Pendereccy” funkcjonuje doskonale.
Na pytanie Beaty Tyszkiewicz w wywiadzie dla „Pani” w 1997 roku: „Czy istnieje prawdziwe szczęście?” odpowiedziała: „Nie. Tak samo jak nie ma idealnej rodziny i małżeństwa. Życie jest ciągłym egzaminem, poszukiwaniem prawdy. W małżeństwie trzeba się uzupełniać, być stale ciekawym jedno drugiego. Należy też pielęgnować w sobie pewną tajemnicę, mieć zawsze coś do oddania”.
W zasadzie od początku małżeństwa Elżbieta Penderecka „pracuje” u męża i dla męża. Po pierwsze, zmienia jego styl. Mało kto wie, że kojarzący się z nienagannym garniturem i smokingiem Penderecki w latach 60., jak przystało na przedstawiciela polskiej muzycznej awangardy, nosił się kolorowo, odlotowo, szalenie. Fioletowy sweter, zielone spodnie, czerwone skarpetki… Teść bez ogródek mówi jej któregoś dnia: „Nie wiem, ile mój syn z tobą będzie, ale chciałbym, byś wyrzuciła mu z szafy ten garnitur, który przypomina obicie na kanapę”. Elżbieta, która kocha klasykę i powtarza za Chanel: „Im mniej, tym więcej”, tu stawia na swoim. Kompozytor takiej klasy jak Penderecki musi wyglądać światowo. Poza tym prowadzi biuro męża, organizuje koncerty, negocjuje kontrakty, dba o kontakty z mediami, towarzyszy mu za kulisami podczas światowych tournée.
Kiedy Penderecki komponuje „Pasję według św. Łukasza”, pomaga mu w przepisywaniu partytury, kiedy komponuje „Jutrznię”, razem z nim uczy się języka starocerkiewnego. Elżbieta kupuje mężowi koszule i garnitury, skrupulatnie pakuje w walizki na kolejne trasy i wykłady. Sprawdza, czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Kiedyś podczas koncertu zauważa, że lakierki męża, w których zwykł dyrygować, dziwnie prześwitują. Okazuje się, że ulubione buty kompozytora, wytarte po wielkich światowych scenach, nie wytrzymały próby czasu. Po 15 latach powiedziały: „Dość”.
Mistrz był niepocieszony. Żona kupiła nowe lakierki. Przez lata pomieszkują w Niemczech, Wiedniu, w Szwajcarii, w Stanach Zjednoczonych, gdzie Penderecki wykładał na Uniwersytecie Yale. Podróże zajmują im 10 miesięcy w roku.
Mistrz koncertuje na całym świecie. Największe sale Europy, Azji, obu Ameryk, Australii… Poznają niezwykłych ludzi: Marca Chagalla, Mścisława Rostropowicza, Artura Rubinsteina, Dymitra Szostakowicza… W 1967 roku Krzysztof Penderecki zostaje zaproszony do jury konkursu muzycznego w księstwie Monako. W Monte Carlo na obiedzie są gośćmi księcia Rainiera i księżnej Grace Kelly. W latach 70. Mistrza i jego żonę w swoim domu w Cadaqués wielokrotnie gości Salvador Dalí. Elżbieta Penderecka jest wizytówką męża. Ba, wizytówką Polski.
Para niezwykłych ludzi z komunistycznego kraju podbija świat. Wielki Witold Lutosławski wzdycha: „Gdybym ja miał taką żonę…”.
Zobacz również: Anna Czartoryska i Michał Niemczycki zachwycają w romantycznej sesji. Zdradzili receptę na udany związek
***
Malownicza Dolina Dunajca, między Nowym Sączem a Tarnowem, wieś Lusławice. W 1974 roku Pendereccy, którzy od kilku lat szukają swojego miejsca na Ziemi, znaleźli klasycystyczny dworek polski z początku XIX wieku. Ale samo miejsce ma historię sięgającą XVI wieku. Tu arianie mieli zbór, akademię i drukarnię, tu schronił się przed prześladowaniami włoski humanista i myśliciel Fausto Sozzini, i tutaj zmarł. Pendereccy po latach odrestaurowali jego mauzoleum.
Do białego dworku prowadzi droga wysadzana wysokimi lipami. Na początku XX wieku gościem Lusławic bywał Jacek Malczewski, widoki dworu i ogrodu są częstym tłem jego obrazów.
Elżbieta i Krzysztof szaleją ze szczęścia.
„Kiedy zobaczyłem Lusławice, poczułem, że to jest miejsce, jakiego szukałem. Miejsce, w którym chcę żyć”, powie po latach Krzysztof.
Remontują dworek, który zastali w opłakanym stanie, tworzą sobie dom, oazę, przystań, ucieczkę od świata, azyl. Oboje kochają piękne przedmioty. Krzysztof Penderecki od lat zbiera stare piece odkupione z domów przeznaczonych do rozbiórki w Krakowie, Chorzowie, Tarnowie i Poznaniu, nareszcie ma gdzie je ulokować. Po remoncie dom składa się z dziewięciu pomieszczeń: salonu, jadalni, gabinetu pana domu, sypialni gospodarzy, pokoju dzieci państwa Pendereckich i pokoi gościnnych. W gabinecie, w specjalnej szafie zbiór książek o dendrologii i historii ogrodów. Krzysztof odkrywa w sobie nową pasję – ogród. Posiadłość ma 16 hektarów, na niej powstaje wielki park pałacowy. W jednej z części herbarium, arboretum, w innej ogród chiński ze sztucznym oczkiem wodnym i wyspą, którą łączy z brzegiem pomalowany na czerwono orientalny mostek westchnień, w jeszcze innej wrzosowisko i ogród włoski z tarasami. Ze świata sprowadza tysiące gatunków drzew. Przyjaciele żartują, że w Lusławicach częściej można spotkać Mistrza z łopatą i sekatorem niż nad partyturą.
Pendereccy prowadzą otwarty dom. Lusławice szybko stają się centrum muzycznego Wszechświata. Elżbieta wyprawia przyjęcia, zaprasza znamienitych gości, na stole stawia odziedziczone po babci kieliszki Bohemia z lat 20. XX wieku. Mówi, że dla takich spotkań warto żyć. Ale Pendereccy nie potrafią żyć bez tworzenia. Ich marzeniem jest stworzyć w Lusławicach salę koncertową, gdzie będą się odbywały koncerty wielkich mistrzów, centrum muzyki, miejsce, gdzie młodzi kompozytorzy i muzycy będą mogli się kształcić i wymieniać doświadczeniami. Udaje się to wiele lat później. W 2012 roku, kiedy kończy się budowa Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, spełnia się jedno z największych marzeń kompozytora.
***
Elżbieta czasem żałuje, że nie ma swojego zawodu. Za to nigdy nie żałuje, że żyje w cieniu męża.
Kiedy z sukcesem pomaga mężowi w organizacji Festiwalu Pablo Casalsa w San Juan w Portoryko, ten mówi jej: „Zrób coś, żebyś w siebie uwierzyła”. Jest 1992 rok. Małżeństwem są już 27 lat.
Zaczyna się kolejna niezwykła, ale inna przygoda Elżbiety Pendereckiej z muzyką. Staje się nie tylko wielkim wsparciem jednego artysty, ale prawdziwym kreatorem kultury. Jest współzałożycielką Europejskiej Fundacji Mozartowskiej, przyczynia się do powstania orkiestry kameralnej Sinfonietta Cracovia. Kiedy w 1997 roku przez Polskę przechodzi fala powodzi, organizuje koncert charytatywny z udziałem między innymi Sinfonii Varsovii i Yehudiego Menuhina. W tym samym roku inicjuje cykl „Koncerty Wielkich Mistrzów – Elżbieta Penderecka zaprasza”. Wtedy też organizuje pierwszy Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena w Krakowie. Niezwykły cykl koncertów największych światowych kompozytorów siedem lat później, po konflikcie z władzami Krakowa, przenosi do Warszawy.
Dla muzyki jest zdolna zrobić wszystko. Cytuje za Beethovenem: „Muzyka jest największym objawieniem, większym niż wszelka mądrość i filozofia”. Niezmordowanie zbiera fundusze, dopracowuje szczegóły, ustala programy i harmonogramy, uczestniczy we wszystkich spotkaniach i koncertach. W lożach honorowych zawsze najważniejsi politycy i osobowości świata kultury i biznesu. Podczas koncertów dyskretnie zsuwa buty pod fotelem. Po każdym z wielkich przedsięwzięć chudnie po kilka kilogramów.
I nie zapomina, że jest mąż…
***
Krzysztof Penderecki wiedział, że nie jest „łatwym” kompozytorem. Że jego utwory nie wpadają w ucho. Mówił: „Gdybym przejmował się tym, co piszą krytycy, nigdy bym niczego nie stworzył”. Profesor i rektor Akademii Muzycznej w Krakowie, doktor honoris causa ponad 30 prestiżowych uczelni na całym świecie, laureat niezliczonej ilości orderów, odznaczeń, nagród muzycznych, w tym pięciokrotnie nagrody Grammy, pierwszej w roku 1987, ostatniej w 2016. Twórca czterech oper, ośmiu symfonii i znów niezliczonej ilości utworów orkiestrowych, utworów kameralnych, koncertów instrumentalnych, opraw chóralnych tekstów religijnych i muzyki filmowej polskich i światowych twórców…
Krzysztof Penderecki kalendarz miał wypełniony do 90. roku życia. W wywiadzie udzielonym w 1998 roku „Twojemu Stylowi” na pytanie: „Czy myślał Pan o przejściu na emeryturę?”, odpowiedział: „Tylko śmierć może przerwać tworzenie”. Tworzy rano, bo wtedy umysł jest najczystszy, widzi i słyszy się najlepiej. Kiedy komponuje, nie potrzebuje instrumentu, muzyka rodzi mu się w głowie, bezpośrednio przelewa ją na papier nutowy. Nie używa komputera. Przez lata nie ma też telefonu komórkowego. Ale nie potrzebuje izolacji, by pracować. Kiedy dzieci są małe, potrafi rozłożyć się z pięcioliniami na stole w salonie, by być bliżej rodziny. Nie lubi odpoczywać, chyba że po długiej podróży. Zawsze ma przy sobie papier nutowy. Nie interesuje się polityką. Żyje we własnym świecie, obok tego, co naprawdę się dzieje, w głowie, zamiast politycznych frazesów, słyszy kolejne nuty, takty, partytury. Nie sprząta, nie gotuje. Nie rezerwuje hoteli, nie kupuje biletów lotniczych, nie robi zakupów… „Żona, proszę spytać żony”, mówi w razie czego. I dodaje: „W życiowych sprawach jestem bezradny”. Urodzoną w 2001 roku wnuczkę Marię Elżbietę, córkę Dominiki, nazywał ostatnią miłością życia.
Zobacz też: To była miłość od pierwszego wejrzenia. Henryk Bista i jego żona Urszula tworzyli idealne małżeństwo
***
Elżbieta Penderecka w jednym z wywiadów: „Byłabym nieszczera, gdybym powiedziała, że szczęście małżeńskie zawsze ma ten sam wymiar. Ta miłość jest teraz inna, oparta bardziej na przyjaźni niż na namiętności. Myślę, że po 40 latach małżeństwa ludzi łączy coś większego niż tylko miłość i fascynacja, to znaczy wielka przyjaźń, szacunek i zrozumienie”. I zawsze dodawała, że niczego by w życiu nie zmieniła. Ani dnia, ani godziny, minuty, sekundy…
Dzielenie świata z tak wielkim człowiekiem to przywilej. Krzysztof Penderecki nie zawracał sobie głowy upływem czasu. Mówił, że raczej płynie z czasem. Wydawał się być nieśmiertelny, bo postrzegaliśmy go trochę jak zjawisko nadprzyrodzone. Zawsze doskonale ubrany, elegancki, z nieodłączną batutą, z bródką, w okularach. Czas, o którym mówił, przynajmniej zewnętrznie go nie dotykał. Mało kto wiedział, że od kilku lat Krzysztof Penderecki zmagał się z nieuleczalną chorobą.
Swoje 85. urodziny w 2018 roku Mistrz świętował w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. W wywiadzie udzielonym wtedy portalowi muzycznemu ORFEO, który stworzył jego siostrzeniec Krzysztof Korwin-Piotrowski, powiedział wyraźnie wzruszony: „To wielkie szczęście dla mnie, że za życia mogę mieć taki festiwal, przekrój mojej twórczości. Moja żona, która jest autorem programu, wybrała rzeczywiście najlepsze moje utwory”. I tu skłonił się w kierunku żony: „I za to ci bardzo dziękuję”.
Potem było go jakby coraz mniej, choć gdy w czerwcu 2019 roku nagrywał w Krakowie jeden ze swoich ostatnich wywiadów, był w bardzo dobrej formie. Jego odejście było szokiem. Krzysztof Penderecki żył głośno i tworzył głośno. Odszedł po cichu. W najtrudniejszym od dziesięcioleci momencie dla świata.
Elżbieta Penderecka powiedziała kiedyś, że bez względu, czy ktoś ceni muzykę jej męża, czy nie, jest przekonana, że zostanie ona w historii światowej sztuki.
Ale on, gdy przed laty spacerował z żoną po ukochanych Lusławicach, wziął ją za rękę, spojrzał na piękny park, który stworzył, i powiedział: „Elżbieto, gdy nas już nie będzie, pozostaną drzewa”.
1 z 5
2 z 5
3 z 5
4 z 5
5 z 5
Krzysztof Penderecki z żoną Elżbietą i dziećmi, czerwiec 1974 r.