Oto, czego dowiadujemy się o sobie przekraczając magiczną czterdziestkę!
Czterdzieści świeczek na torcie? Nieźle! Ale właściwie dlaczego te urodziny mają dla nas takie znaczenie?
Pamela Druckerman amerykańska dziennikarka mieszkająca w Paryżu napisała książkę o tym, jak to jest, gdy się kończy 40 lat. A dla nas, kobiet „Pięknych czterdziestoletnich” – dużo to, czy jeszcze mało. Mamy poczucie, że wciąż nam daleko do starzenia się. Ale nie da się zaprzeczyć: dojrzałyśmy i ma to swoje bardzo dobre strony. Wiktor Hugo mówił, że 40-stka to starość młodości. Ale czy tak jest naprawdę?
Przekroczyłaś 40-stkę i... co dalej?
Jeśli chcesz wiedzieć, na ile lat wyglądasz, wejdź do francuskiej kawiarni. Będzie to niczym publiczne referendum na temat twojej twarzy. Kiedy tuż po przekroczeniu trzydziestki przeprowadziłam się do Paryża, kelnerzy zwracali się do mnie per mademoiselle. Słyszałam: Bonjour, mademoiselle, kiedy wchodziłam do kawiarni, i: Voilà, mademoiselle, gdy stawiali przede mną kawę. (Słowo to oznacza pannę, ale dziś określa się tak również młodą kobietę). Około moich czterdziestych urodzin nastąpiła gremialna zmiana kodu. Kelnerzy zaczęli nazywać mnie madame. Jak gdyby paryscy kelnerzy (bo są to przeważnie mężczyźni)zadecydowali, że opuściłam strefę rozciągającą się między młodością a wiekiem średnim.
Z jednej strony intryguje mnie ta przemiana. Jestem, rzecz jasna, świadoma typowych oznak starzenia się. Zauważam drobne zmarszczki i fałdki pojawiające się na twarzach rówieśników. Nawet jako czterdziestoparolatka dostrzegam zarysy tego, jak niektórzy moi znajomi będą wyglądać z siedemdziesiątką na karku.
40 lat i super moc
Po prostu nie spodziewałam się, że też zostanę madame, przynajmniej nie bez mojej zgody. Nigdy nie byłam pięknością, ale po dwudziestce odkryłam swoją supermoc: wyglądałam młodo. Nadal miałam skórę nastolatki. Ludzie zastanawiali się, czy mam szesnaście, czy dwadzieścia sześć lat. Pewnego razu na peronie stacji metra, stanął przy mnie starszy pan i powiedział z sympatią: „Ma pani buzię jak u niemowlęcia”
Wiedziałam, o co mu chodzi, i poprzysięgłam sobie, że nie stracę tej małej przewagi. Na długo przed tym, jak moje koleżanki zaczęły martwić się zmarszczkami, każdego ranka stosowałam filtr przeciwsłoneczny i wklepywałam krem pod oczy, a przed snem wcierałam dodatkowo rozmaite mikstury. Nie marnowałam uśmiechu na coś, co nie było naprawdę śmieszne.
Moje wysiłki się opłaciły. Gdy byłam już po trzydziestce, nieznajomi nadal przypuszczali, że jestem studentką, a barmani prosili mnie o dowód. Mój wiek „komplementowy” – czyli taki, na jaki według innych wyglądasz, ale do jakiego musisz dodać sześć, siedem lat – oscylował wokół dwudziestu sześciu. Z początku moja strategia działała. Siateczki mikrozmarszczek pojawiają się na twarzach kobiet zawsze stokroć ładniejszych ode mnie. Jeśli nie widziałam kogoś od kilku lat, przed spotkaniem upominałam siebie, żeby przypadkiem nie westchnąć, jak bardzo znajoma się zmieniła. (Zjawisko, kiedy ktoś przez długi czas w ogóle się nie zmienia, po czym nagle wydaje się dużo starszy, Francuzi nazywają coup de vieux, ciosem zadanym przez wiek).
Siwe odrosty i pomarszczone czoła wielu moich rówieśników oglądałam ze smutnym dystansem. Dowodzę prawdziwości porzekadła, że każda z nas koniec końców dostaje twarz, na jaką zasługuje. A ja zasługuję oczywiście na permanentnie młodzieńczy blask. Jednak w ciągu kilku miesięcy coś zmieniło się także we mnie.
Nie wszyscy moi rówieśnicy są podenerwowani tymi zmianami, ale wiele osób wydaje się przeżywać coś w rodzaju wstrząsu wieku średniego. Jedna znajoma zwierzyła mi się, że gdy przychodzi na imprezę, już nie przyciąga wszystkich spojrzeń, jak w baśni o Kopciuszku. Zauważyłam, że na ulicach Paryża mężczyźni doceniają moją urodę wyłącznie wtedy, kiedy mam wystrzałową fryzurę i makijaż. A i tak wyczuwam w ich spojrzeniach nowy, niepokojący komunikat: przespałbym się z nią, ale pod warunkiem że nie będzie to wymagało ż a d n e go wysiłku z mojej strony.
My, czwarta dekada
Co to takiego „czterdziestka”? Swoim zwyczajem sens każdego dziesięciolecia odgaduję dopiero po jego zakończeniu. Trzecią dekadę życia spędziłam na rozpaczliwych i daremnych próbach znalezienia męża. A przecież powinnam wtedy budować swoją karierę dziennikarską i jeździć w te wszystkie niebezpieczne miejsca, żeby zdążyć przed urodzeniem dzieci. Tym sposobem niedługo po trzydziestych urodzinach wyleciałam z hukiem z pracy w gazecie. To mnie wyzwoliło: przez resztę czwartej dekady mogłam użalać się nad sobą i straconym czasem.
Tym razem zamierzam odnaleźć istotę dziesięciolecia, póki jeszcze w nim tkwię. Co prawda każde kolejne urodziny przynoszą coś w rodzaju zawrotu głowy – jeszcze nigdy nie byłaś taka stara! – ale współczesna czterdziestka wprawia w wyjątkową dezorientację. To dekada pozbawiona narracji. To nie tylko nowa liczba – to niemal nowa warstwa atmosfery. To, co dzieje się z nami po przekroczeniu czterdziestki, zależy naturalnie od naszego światopoglądu, naszej rodziny, stanu zdrowia, zarobków i kraju, w którym żyjemy. Sama przeżywam ten czas jako uprzywilejowana biała Amerykanka – nie powiedziałabym, że jesteśmy uciśnione. Słyszałam za to, że czterdziestolatka w Ruandzie jest nazywana babcią.
Połowa życia? Bez przesady
Francuzi, z charakterystyczną mieszanką precyzji i pesymizmu, podzielili wiek średni na „kryzys czterdziestolecia”, „kryzys pięćdziesięciolecia” oraz „południowego demona”, który – jak scharakteryzował go pewien pisarz – atakuje, „gdy pięćdziesięciolatek zakochuje się w opiekunce do dziecka”.
Mimo to, jeśliby dać seniorom możliwość podróżowania w czasie, najchętniej wróciliby właśnie do tej dekady. „Jakże mógłbym myśleć o sobie jako o kimś starym w wieku czterdziestu lat? – pyta Stanley Brandes, antropolog, który w 1985 roku napisał książkę o przekraczaniu czterdziestki. – Patrzę wstecz i myślę: «Boże, jakie to było szczęście». Widzę to jako początek życia, nie początek końca”.
Matematycznie rzecz ujmując, czterdziestka nie jest nawet „połową” życia. Jak twierdzi ekonomista Andrew Scott, współautor książki 100letnie życie, obecny czterdziestolatek ma pięćdziesiąt procent szans, że dożyje dziewięćdziesięciu pięciu lat. Jednak liczba czterdzieści jest ciągle naznaczona pewną doniosłością i symboliką. Jezus pościł czterdzieści dni. Mahomet miał czterdzieści wiosen, gdy ukazał mu się archanioł Gabriel. Biblijny potop trwał czterdzieści dni i nocy, a Mojżesz w wieku czterdziestu lat wyprowadził Izraelitów z Egiptu, ci zaś potem przez kolejne czterdzieści błąkali się po pustyni. Brandes pisze, że w niektórych językach „czterdzieści” to synonim „dużo”.
Starość młodego wieku
Wiek ten ma niezaprzeczalnie aurę przejściowości. Zawsze we własnym mniemaniu byliśmy młodzi, co poświadczały dokumenty, teraz zaś ukończyliśmy jeden etap życia, a jeszcze nie do końca weszliśmy w następny. Ponoć Francuz Wiktor Hugo nazywał czterdziestkę starością młodego wieku. Przyglądając się badawczo mojej twarzy w dobrze oświetlonej windzie, moja córka opisała to rozdroże dosadniej: „Mamusiu, nie jesteś stara, ale na pewno też nie młoda”. Zaczynam dostrzegać, że jako madame – nawet świeżo upieczona – podlegam nowym zasadom. Teraz gdy odgrywam uroczo naiwną, ludzie nie są oczarowani, są skołowani. Zdezorientowana minka nie pasuje już do mojej twarzy. Na lotniskach powinnam stać w kolejce do właściwej bramki, a na spotkania przychodzić punktualnie.
Szczerze mówiąc, sama czuję, że staję się coraz bardziej madame także od środka. Już nie przypominam sobie nazwisk i zdarzeń jak na zawołanie; czasem muszę je wydobywać z pamięci niczym wiadro ze studni. Kawa i siedmiogodzinny sen też nie wystarczają do przemknięcia przez dzień jak na skrzydłach.
Wady nadrabiamy doświadczeniem
Podobne skargi spływają od moich rówieśników. Przy kolacji ze znajomymi w podobnym wieku odkrywam, że każdemu z nas lekarz zakazał uprawiania jakiejś dyscypliny sportu. Śmiejemy się nerwowo, gdy ktoś zwraca uwagę, że w świetle amerykańskiego prawa możemy już wnosić sprawę o dyskryminację ze względu na wiek. Negatywne strony czterdziestki dokumentują nowe badania nad mózgiem: zwykle jesteśmy bardziej rozkojarzeni niż młodsi ludzie, wolniej przyswajamy informacje i z większym trudem przypominamy sobie konkretne fakty (nasza zdolność zapamiętywania nazwisk osiąga szczyt, gdy jesteśmy tuż po dwudziestce).
Jednakże nauka ukazuje też wiele dobrych stron czterdziestki. Braki w przetwarzaniu informacji nadrabiamy dojrzałością, wnikliwością i doświadczeniem. Lepiej niż młodsi koledzy pojmujemy sens różnych sytuacji, kontrolujemy własne emocje, rozstrzygamy konflikty i rozumiemy innych. Umiejętniej rozporządzamy pieniędzmi i dochodzimy przyczyn rozmaitych zjawisk. Jesteśmy delikatniejsi i bardziej uprzejmi. A także, co zasadnicze dla naszego szczęścia, stajemy się mniej neurotyczni.
Botoksu czas
Współczesna neuronauka i psychologia w dodatku potwierdzają to, co Arystoteles powiedział dwa tysiące lat temu, gdy ludzi „w sile wieku” opisywał jako tych, którzy będą mieli „cechy charakteru pośrednie między usposobieniem starych i młodych, pozbawieni przesady jednych i drugich (...) nie będą ani wszystkim ufać, ani wszystkim okazywać swej nie ufności, lecz raczej będą wszystkich oceniać zgodnie z rzeczywistością”.
Zgadzam się. Udało nam się nareszcie czegoś tam się nauczyć i to rozwinąć. Całe życie czuliśmy się jak odmieńcy, a teraz uświadamiamy sobie, że jest w nas więcej tego, co ogólnoludzkie. (Według mojej nienaukowej oceny to, co w nas stadne, odpowiada za dziewięćdziesiąt pięć, a to, co jednostkowe, za pięć procent naszej natury). I podobnie jak my, większość ludzi koncentruje się na samych sobie. Przełom, jakiego doświadczamy po czterdziestce, polega na przejściu od „wszyscy mnie nienawidzą” do „w zasadzie jestem im obojętny”.
Za następnych dziesięć lat nasze odkrycia z okresu po czterdziestce będą niechybnie trącić naiwnością Nawet teraz ta dekada przypomina czasem owe sprzeczności, które istnie ją równolegle w naszych umysłach: wreszcie potrafimy rozszyfrować dynamikę interpersonalną, ale nie jesteśmy w stanie zapamiętać dwucyfrowej liczby. Osiągnęliśmy – lub lada dzień osiągniemy – swój życiowy rekord, jeśli chodzi o zarobki, lecz nagle rozsądnym pomysłem wydaje się botoks. Dochodzimy do szczytu swojej kariery zawodowej, ale też widzimy, jaki będzie jej finał.
Kto się nami zachwyci
Jeśli lata po czterdziestce wprawiają nas dziś w oszołomie nie, to dlatego, że weszliśmy w wiek dziwnie pozbawiony punktów orientacyjnych. Dzieciństwo i dorastanie składa ją się z samych takich punktów: rośniesz, przechodzisz do kolejnych klas, dostajesz pierwszej miesiączki, robisz prawo jazdy, dyplom. Jako dwudziesto i trzydziestolatka romansujesz z potencjalnymi partnerami, znajdujesz pracę i zarabiasz na swoje utrzymanie. Zdarzają się awanse zawodowe, dzieci i wesela. Towarzyszące temu wszystkiemu zastrzyki adrenaliny pchają nas do przodu i utwierdzają w przekonaniu, że budujemy dorosłe życie.
Po czterdziestce wciąż można zdobywać stopnie naukowe, zmieniać pracę, kupować mieszkania i wychodzić za mąż, ale nie budzi to już większego zdumienia. Mentorzy, starsi i rodzice, którzy niegdyś cieszyli się z twoich osiągnięć, są pochłonięci własnym starzeniem się. Jeśli masz dzieci, teraz to ty powinnaś zachwycać się punktami zwrotnymi w ich życiu. Mój znajomy dziennikarz biadolił, że już nigdy nie będzie cudownym dzieckiem w żadnej dziedzinie (ktoś młodszy od nas obojga został niedawno powołany do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych).
– Jeszcze pięć lat temu ludzie, których poznawałem, dziwili się: „Wow, to ty jesteś szefem?” – zwierza się czterdziestoczteroletni dyrektor telewizyjnej firmy producenckiej. Teraz przyjmują to bez emocji. – Przestałem być Wunderkind – mówi.
Teraz albo nigdy
W jaki wiek w takim razie weszliśmy? Wciąż jesteśmy zdolni do działania, do zmian i kończenia maratonów. Ale czterdziestka ma w sobie coś nowego, coś naglącego, czego nie było przedtem – a także świadomość śmierci. Nasze możliwości wydają się bardziej ograniczone. Każdy wybór oznacza rezygnację z czegoś innego. Myślimy w kategoriach „teraz albo nigdy”. Jeśli planowaliśmy zrobić coś „pewnego dnia” – wreszcie zmienić pracę, poczytać Dostojewskiego, nauczyć się gotowania szparagów – nie powinniśmy z tym dłużej zwlekać.
Nasza nowa oś czasu pobudza do konfrontacji – nieraz bolesnej – naszego wymarzonego i faktycznego życia. Nieprawdy, które powtarzaliśmy przez lata, zaczynają brzmieć głucho. Nie ma sensu dłużej udawać, że jesteśmy kimś, kim nie jesteśmy. Po czterdziestce nie szykujemy się już do wyimaginowanego przyszłego życia ani nie gromadzimy punktów. Nasze prawdziwe życie dzieje się bezdyskusyjnie teraz. Dotarliśmy do tego, co niemiecki filozof Immanuel Kant nazwał Ding an sich – rzeczą samą w sobie.
Najdziwniejsze jest to, że teraz to my piszemy książki i chodzimy na wywiadówki. Ludzie w naszym wieku tytułowani są kierownikami działu technologii i redaktorami naczelnymi. To my przyrządzamy indyka na Święto Dziękczynienia. Teraz, kiedy myślę: „Ktoś powinien wreszcie coś z tym zrobić”, uzmysławiam sobie z dreszczem, że tym kimś jestem ja.
Nie jest to łatwe przejście. Zawsze pocieszałam się myślą, że na świecie są dorośli. Wyobrażałam ich sobie w oddali, jak leczą ludzi chorych na raka i wydają wezwania do sądu. Dorośli pilotują samoloty, butelkują aerozole i czuwają nad magicznym przekazywaniem sygnału telewizyjnego. Wiedzą, czy powieść jest warta lektury i który news powinien pójść na pierwszą stronę. Od dziecka ufałam, że w razie nagłego wypadku dorośli – tajemniczy, kompetentni i mądrzy – przybędą mi na ratunek.
Nie wierzę w teorie spiskowe, ale widzę, dlaczego ludzie im ulegają. Kusząco jest myśleć, że wszystkim steruje potajemnie klika dorosłych. Rozumiem też atrakcyjność religii: Bóg to dorosły z najdłuższym stażem. Nie wariuję ze szczęścia, że wyglądam starzej. Ale uprzytomniam sobie, że w byciu madame najbardziej niepokoi mnie sugestia, iż teraz sama jestem dorosła. Czuję się awansowana na stanowisko, które przekracza moje kompetencje. Kim tak właściwie są dorośli? Czy w ogóle istnieją? Jeśli tak, to co konkretnie wiedzą? I jaki skok muszę wykonać, by stać się jedną z nich? Czy mój umysł kiedykolwiek zgra się z moją twarzą?
Jest to fragment książki Pameli Druckerman „Piękna czterdziestoletnia. Opowieść o dojrzewaniu do dorosłości”. Przełożyła Anna Sak. Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2021. Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.
Interesują Cię książki o psychologii, upływającym czasie lub dojrzewaniu? Sięgnij po nasze propozycje: