Reklama

Camilla Läckberg zasłynęła serią szwedzkich kryminałów o dociekliwej pisarce książek non-fiction, Erice Falck. Z wykształcenia jest ekonomistką, pisać zaczęła po tym, jak dostała od rodziny na urodziny kurs kreatywnego pisania. Każdy kolejny tom z jej serii o Erice stawał się bestsellerem – podobnie, jak pierwszy tom z nowej serii, wydany w 2019 r. „Złota klatka”. Jesienią 2020 r. ukazał się w Polsce drugi tom „Srebrne skrzydła”. W ramach cyklu "Archiwum VIVY!" przypominamy rozmowę z pisarką, która ukazała się w „Urodzie Życia” 5/2019.

Reklama

Patrycja Pustkowiak: Bohaterka pani nowej powieści, Faye, jest zamknięta w tytułowej „złotej klatce” komfortowego życia, które tak naprawdę skrywa przemoc. Faye żyje w małżeństwie, w którym nie ma równości, wciąż musi zadowalać swojego przemocowego męża.

Camilla Läckberg: Chciałam zająć się innym niż do tej pory typem bohaterki, przekonać się, jak daleko może posunąć się zdesperowana kobieta, by bronić siebie i swojego dziecka. I ile ma w sobie mroku. Faye chce wyzwolić się od czegoś, co ją stopowało, powstrzymywało jej rozwój. Opisałam ją w momencie, w którym musi na nowo odkryć siebie.

Zawsze, tak jest i tym razem, pisarsko motywowało mnie stawianie sobie nowych wyzwań. Myślę, że widać to w tej książce. „Złota klatka” jest czymś więcej niż thriller – to hołd dla kobiet, które są wobec siebie lojalne.

Mamy z tym problem?

Tak bywa. Łatwo wychwalać siostrzeństwo, a w praktyce wygląda to tak, że stajemy w obronie siebie, dopóki nie podważa to naszej lojalności wobec mężczyzny. Lojalność w stosunku do innych kobiet bywa postrzegana jako zagrożenie.

Mówiła pani, że wcześniej nie miała odwagi napisać „Złotej klatki”. Dlaczego?

Z wiekiem stawałam się silniejsza, odważniejsza. A odkąd skończyłam 40 lat, nie staram się już zadowalać innych. Wraz z tym, jak sama się zmieniłam, przyszła i zmiana w pisaniu.

Camilla Läckberg kończy z serią o Erice Falck

Moja dziesiąta książka z serii o miasteczku Fjällbacka, „Czarownica”, była dla mnie jako pisarki wielkim sukcesem.

I wtedy pojawiło się pytanie: „Co robić dalej?”. Zostać tam, gdzie jest bezpiecznie, czy wyjść ze strefy komfortu? Zdecydowałam się na to drugie – skok na głęboką wodę. Wierzę, że dopiero kiedy wyjdziesz poza tę przestrzeń, którą dobrze znasz, zaczyna się magia.

Napisała pani tę powieść teraz, kiedy mamy za sobą akcję #MeToo, która wielu kobietom dała odwagę. To było dla pani ważne?

Oczywiście, żyję przecież w społeczeństwie przede wszystkim jako kobieta, nie jako pisarka. Jasne jest, że trzeba mówić o przemocy, jakiej się doświadczyło. Przestańmy wymagać od kobiet, aby tłumiły swój krzyk, przyjmowały ciosy w milczeniu, jak niegdyś, jak moja bohaterka Faye. W kulturze długo obowiązywał schemat polegający na tym, że kobiety, które nie wahały się mówić głośno i dobitnie o przestępstwach i zdradach, jakich padły ofiarą, były karane. Postrzegane jako zagrożenie.

Jak to możliwe?

Na szczęście akcja #MeToo ośmieliła nas, mnie też.

Czy myśli pani, że kobiety wciąż są wychowywane tak, by były przede wszystkim miłe i grzeczne, a dopiero oprócz tych cech miały jakieś inne?

Trudno zlikwidować ten schemat, bo społeczeństwo uwielbia oceniać kobiety, moralizować na ich temat. Normy społeczne, wpajane nam od małego, uczą, jak się zachowywać, aby być miłą dziewczynką, nie wprowadzać chaosu. A dobra, miła dziewczynka to znaczy szczupła i zgrabna, taka, na którą przyjemnie popatrzeć. Podoba się też dlatego, że jest grzeczna, zachowuje się tak, że nikogo nie zaskakuje. Dobra, a więc milcząca. Mam tego dość. Skończyła się moja cierpliwość do ludzi, którzy próbują strofować kobiety i narzucać im różne ograniczenia, czyli zamknąć je w klatce. Chcę ją rozsadzić.

Niedawno została pani żoną po raz trzeci, cieszy się pani szczęściem rodzinnym. Jak się pani udało stworzyć taki dobry, patchworkowy związek?

W moim wieku, a mam już 45 lat, wiem już dokładnie, czego chcę i potrzebuję w relacji. Czasem musisz zaliczyć po drodze kilka wpadek, by wreszcie znaleźć swoją ścieżkę, tę właściwą. Generalnie wydaje mi się, że mężczyźni boją się kobiet sukcesu – takich, które zarabiają więcej od nich. Dlatego cieszę się, że trafiłam na takiego partnera, który wspiera mnie i moją karierę – w końcu ważną część tego, kim jestem.

Żyje pani w przyjaźni z byłymi mężami, razem wychowujecie dzieci – te z waszych związków i te ze związków z kolejnymi partnerami. Prowadzi pani otwarty dom. Jak to wszystko działa?

Uwielbiam ten model rodziny, który stworzyliśmy, choć jest zaprzeczeniem norm mówiących o tym, jak powinny wyglądać tradycyjne domy. Wydaje mi się, że kluczem jest akceptacja siebie nawzajem i ignorowanie tego, co inni pomyślą.

Czytaj też: Marzena Mróz-Bajon ruszyła na koniec świata śladami słynnych pisarzy

A jak się pani udaje pisać przy dzieciach? Ma ich pani czworo.

Jestem uparta, systematyczna, dobrze zorganizowana. Dzielę się opieką nad dziećmi z byłymi partnerami. A kiedy sama się nimi zajmuję, wyprawiam je rano do przedszkola i szkoły, piję kawę i siadam do pisania. Czasem robię to w galerii handlowej albo kawiarni, bo paradoksalnie tam potrafię się najlepiej skupić. Mam czas do popołudnia, dopóki nie zaczną wracać, bo wtedy muszę z nimi odrobić lekcje, zjeść kolację, bawić się, położyć spać. Nie pracuję w nocy – jestem wtedy zbyt zmęczona.

Wychowała się pani we Fjällbace, szwedzkim miasteczku, znanym z pani cyklu powieściowego.

Tak, pochodzi z niej też Ingrid Bergman. Mam nawet pamiątkę po tej wielkiej aktorce – zdjęcie, na którym trzyma mnie za rękę, kiedy byłam dzieckiem.

Rozsławiła pani rodzinną miejscowość na całym świecie. I słyszałam, że jej mieszkańcy nie tylko się nie obrazili, a wręcz prosili panią, aby to w ich ogródkach, domach umieścić jakiegoś trupa.

Tak! „Czy możesz zabić mojego szwagra?” i tak dalej. Tego rodzaju prośby były na porządku dziennym. Ludzie mieszkający we Fjällbace zawsze okazywali mi sympatię. Nie bez znaczenia jest pewnie fakt, że do miasteczka przyjeżdżają turyści, zaciekawieni lekturą moich książek. Organizowane są nawet wycieczki śladami ich bohaterów. Więc moje książki dają mieszkańcom pracę.

A co z pani pracą? To ciekawe, że studiowała pani ekonomię, pracowała nawet jako ekonomistka. A przecież od dziecka chciała być pani pisarką.

Tak, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Nie wierzyłam, że moje marzenie się spełni. Wreszcie mój pierwszy mąż – też ekonomista – wraz z moją mamą zafundowali mi kurs pisania kryminałów. Zaczęłam pisać. Pierwsza książka sprzedała się w nakładzie trzech tysięcy, druga już w 30.

A gdy dostałam wyniki sprzedaży trzeciej, wiedziałam, że nie muszę wracać z urlopu macierzyńskiego do biura.

Kiedy napisałam pierwszą książkę, wiedziałam, że chcę być szeroko czytanym autorem, chcę, żeby moje książki sprzedawały się na całym świecie. Ale moją największą siłą napędową jest chęć opowiadania ciekawych historii, marketing jest tylko ważnym kluczem do tego, żeby te historie mogły się rozprzestrzeniać. Poza tym mogę podziękować jeszcze swojej własnej ciekawości, którą mam jako człowiek i pisarka – bardzo mi to pomogło w pracy.

Zobacz także: Chodził do burdelu, sypiał z facetami, przeżył elektrowstrząsy. Paulo Coelho kończy dziś 74 lata!

A z jakimi reakcjami spotyka się takie podejście? Pytam, bo w Polsce chyba nadal pokutuje przekonanie, że talent to dar od Boga, a pisarz jest natchniony i nie powinien kalkulować. Jak jest w Szwecji?

Myślę, że to się zmieniło z biegiem czasu. Kiedy debiutowałam, to przekonanie, o którym pani mówi, było popularne. Moje podejście traktowane było ze zdziwieniem, zwłaszcza przez środowisko literackie, jakbym przekraczała jakieś tabu. Inna sprawa, że w Szwecji mamy silną tendencję do dzielenia literatury na mniej i bardziej znaczącą. Nie podoba mi się ten trend. Czytanie jest prawdopodobnie drogą ku nauce języka, kluczem do równości i przyczynkiem do tego, żeby pogłębiać swoją wiedzę o świecie, o sobie. Nieważne, co czytasz, czytaj. I zachęcaj do tego innych.

Danuta Matloch/REPORTER

„Złota klatka”, Camilla Läckberg, tłum. Inga Sawicka, wyd. Czarna Owca 2019

***

Reklama

Rozmowa z Camillą Läckberg ukazała się w „Urodzie Życia” 5/2019

Reklama
Reklama
Reklama