Były piękne i sławne, ale bardzo nieszczęśliwe. Największe seksbomby Hollywood
Świat oszalał na punkcie Rity Hayworth, Avy Gardner, Jayne Mansfield i Marilyn Monroe
- Redakcja VIVA!
W latach 50. w Hollywood królowało pokolenie aktorek oficjalnie nazwanych seksbombami. Rita Hayworth, Ava Gardner, Jayne Mansfield, Marilyn Monroe – łamały tabu, zmieniały obyczaje, żyły z rozmachem. Co w sobie miały, że świat oszalał na ich punkcie? I dlaczego, piękne i sławne, nie były szczęśliwe?
Aktorki zwane seksbombami
Lata 50. to były jeszcze czasy złotej ery Hollywood, kiedy fabryką snów rządziły wielkie wytwórnie, wyobraźnie widzów rozbudzały wielkie gwiazdy, a filmy miały dać ludziom przede wszystkim rozrywkę. Hollywood zawsze przyciągało piękne kobiety, właściwie każda epoka, nawet kino nieme miało swoje boginie seksu. W latach 20. taką boginią była Clara Bow, która grała w filmie pod prostym tytułem „Ona ma coś!”. Clara dostawała tygodniowo 45 tysięcy listów od fanów, a kiedy okazało się, że kładzie hennę na włosy, sprzedaż tego preparatu wzrosła w Ameryce aż trzykrotnie.
Wielkim symbolem seksu stała się w latach 30. Jean Harlow, to do jej wizerunku odwoływała się po latach Marilyn Monroe. Harlow była pierwszą w kinie platynową blondynką i dzięki temu zrobiła karierę. Farbowanie włosów uchodziło za domenę prostytutek, więc Jean Harlow zastrzegała, że ona używa specjalnej mieszanki. Dziewczyny fascynowały się nią i chciały tak wyglądać. W całej Ameryce powstawały kluby platynowych blondynek, a producent i milioner Howard Hawks organizował konkursy z nagrodą 10 tysięcy dolarów dla dziewczyny, która najbardziej upodobni się do Jean. Harlow była popularniejsza niż filmy z jej udziałem, stała się ikoną seksu i wielką gwiazdą Hollywood, choć nie była wybitną aktorką. Ale widzowie bawili się na komediach takich jak „Kaprys platynowej blondynki” i podziwiali swoją gwiazdę.
Czytaj też: Rita Hayworth - kochali ją wszyscy, ale nikt naprawdę. Była największą gwiazdą Hollywood lat 40.
Skąd się wzięły boginie seksu?
Po wojnie Hollywood potrzebowało nowych gwiazd jak tlenu. Ludzie chcieli odetchnąć i pomyśleć o czymś innym niż o koszmarach z frontu. Wytwórnie zadawały sobie pytanie, jak ściągnąć z powrotem do kin masowego widza? Za chwilę w domach Amerykanów miała pojawić się nowa wielka atrakcja – telewizja. Film, żeby z nią konkurować, musiał mieć coś więcej niż wygodne fotele i szerokoekranowe kina. Wszyscy czekali na nowe twarze i nowe legendy. W purytańskiej Ameryce seksbomby idealnie się do tego nadawały – przykuwały uwagę, łamały tabu, były bohaterkami skandali, ale też codziennych rozmów w pracy czy przy stole. Komentowano romanse Marilyn. Śmiano się z celebrytki Zsy Zsy Gabor, która na pytanie, ilu miała mężów, odpowiadała: „Ale swoich?”. Szok budził odsłonięty niby przypadkiem sutek Jayne Mansfield na spotkaniu z Sophią Loren. W latach 50. amerykański pastor Billy Graham grzmiał: „Ten kraj wie więcej o wymiarach Jayne Mansfield niż o drugim przykazaniu!”.
Seksbomba, czyli kto?
Rita Hayworth, Jayne Mansfield, Ava Gardner, Marilyn Monroe tworzyły nowy ideał kobiecości, kreowały modę na ubrania, makijaż, kosmetyki. Słynna biała plisowana sukienka Monroe, w której grała w „Słomianym wdowcu”, była do 2016 roku najdroższą sukienką świata – sprzedano ją na aukcji za ponad cztery i pół miliona dolarów. Moda na seksbomby to moda na kobiecość, choć z dzisiejszej perspektywy może nieco przerysowana. Nieżyjący już polski krytyk Zygmunt Kałużyński w recenzji filmu „Pół żartem, pół serio” nazwał Marilyn Monroe „kobietą tęgą i biuściastą”. Brzmi to trochę zaskakująco, ale wychwytuje trend.
Dzisiaj uważa się, że wyróżnikiem kobiet uznanych za boginie seksu były: figura w kształcie klepsydry, wąska talia, krągłe biodra i wyeksponowany biust. Pojawiła się wtedy moda na staniki ze stożkowymi miseczkami i obcisłe sukienki albo sweterki, które miały podkreślać kobiece kształty. Seksbomby bliskie były kulturze pin-up girls – dziewczyn ze zdjęć i plakatów. Najsłynniejszymi pin-up były Rita Hayworth i Marilyn Monroe. Ich stylizacje zawsze były seksowne i kuszące: bohaterki zdjęć miały zwykle loki, czerwone usta, pokreślone piersi i odkryte nogi. Preferowano wizerunek wampa (Rita) albo słodkiej kobietki (Marilyn). Piękności ze zdjęć wydawały się nieosiągalne, ale można się było na nie wystylizować.
Rita Hayworth: jesteś boska, ale zmień wszystko
Rita Hayworth miała 18 lat, kiedy poznała o 20 lat starszego Edwarda Judsona. Był sprzedawcą samochodów i obrotnym facetem. Rita, a właściwie Margarita Carmen Cassini, marzyła, żeby uciec z domu. Ojciec molestował ją i zmuszał, by tańczyła z nim w nocnych lokalach. Chciała być wreszcie wolna. Z Judsonem pobrali się w 1937 roku. Po latach mówiła, że pomógł jej zrobić karierę, że bez niego nie byłaby gwiazdą. Rzeczywiście, dzięki swojemu sprytowi i obrotności „sprzedał” ją do wytwórni Columbia. „Margarita Cassini?”, zdziwił się szef wytwórni Harry Cohn. Wiedział, że dziewczyna z latynoską urodą i pulchną buzią nikogo nie będzie obchodziła. Kazał jej zmienić przede wszystkim nazwisko – Rita Hayworth miała uchodzić za klasyczną Amerykankę.
Poza tym miała rozjaśnić skórę, przefarbować włosy na rudo. Za pomocą bolesnego zabiegu elektrolizy zdjęto jej pas włosów z czoła, by je podnieść. Miała lekcje dykcji i ostrą dietę. W sierpniu 1941 roku pojawiła się na okładce magazynu „Life” w czarnym koronkowym staniku. Tak odważny wizerunek to było coś nowego. Pięć lat później w filmie „Gilda” zagrała femme fatale z burzą rudych loków. Była klasyczną seksbombą ubraną w obcisłą długą satynową sukienkę z dużym dekoltem i rozcięciem, żeby pokazać zgrabne nogi. Jej piosenkę „Put the Blame on Mame” (Zwal winę na mamę) na drugi dzień po premierze nuciła cała Ameryka, a właściwie cały świat. Bo jej słynny gest zsuwania długiej rękawiczki przeszedł do historii kina jako jedna z najbardziej zmysłowych scen. Mężczyzn fascynowała, kobiety chciały być rudymi kociakami i mieć jej zmysłowe ruchy, charakterystyczny stał się gest odrzucania do tyłu długich włosów. Nikt nie myślał o tym, że Rita jest kreacją wytwórni Columbia i Harry’ego Cohna. Ale to jest tragedia wielkich gwiazd. „Mężczyźni chodzą do łóżka z Gildą, a budzą się przy mnie”, powiedziała kiedyś z goryczą.
Ava Gardner: gwiazda do zrobienia
Hollywood lat 50. to jeszcze czasy wielkich wytwórni filmowych, prawdziwych fabryk snów: MGM, Columbia, 20th Century Fox, Paramount… Aktorzy marzyli, aby się do nich dostać – otwierało to drogę do kariery. Przyjmowani stawali się własnością wielkich firm. Z gwiazdami było trochę inaczej, ale nie do końca. Marilyn Monroe czuła się spętana przez Foxa, uważała, że wytwórnia traktuje ją jak maszynę do grania. A kiedy kazano jej wystąpić w filmie „Kobiety w różowych pończochach”, odeszła. Tak czy inaczej każda wytwórnia musiała mieć wtedy swoją seksbombę. Na przykład Universal utopił grube pieniądze, by wylansować Mamie Van Doren na rywalkę Marilyn Monroe, niestety, bez skutku.
Codziennie dziesiątki łowców talentów wyruszało w podróż, by szukać nowych pięknych dziewczyn. Zdjęcie Avy Gardner zauważył przedstawiciel firmy MGM na witrynie zakładu fotograficznego w Nowym Jorku. Zapytał, czy można ją ściągnąć na przesłuchanie. Pierwsze spotkanie z kobietą, która za chwilę miała się stać jedną z najpiękniejszych w dziejach kina – wypadło strasznie. Ava źle mówiła, źle się poruszała i jeszcze gorzej grała. Już miała zostać odesłana, gdy zobaczył ją szef wytwórni Louis Mayer. „Nic nie umie, jest idealna!”, wykrzyknął zadowolony, że może wykreować od zera nową gwiazdę. Zainwestowano w nią niemałe pieniądze, jako statystka miała jedno zadanie: przyciągać uwagę mężczyzn. Robiła mnóstwo sesji, odsłaniając ciało i nogi. Przyjechała do Hollywood prosto z farmy w Karolinie Północnej, miała zostać aktorką, a żądano od niej podkreślania swojej seksualności. Czuła się trochę zagubiona, mówiła: „Nie wiem, czym jestem, czym nie”.
Ava Gardner i Frank Sinatra
Była piękna, miała czarne loki, zielone oczy i alabastrową cerę. Nie trzeba było jej za bardzo zmieniać, ale wytwórnia dbała o każdy szczegół – jej hipnotycznego spojrzenia pilnował słynny makijażysta Maksymilian Michał Faktorowicz (niesamowicie zdolny polski Żyd ze Zduńskiej Woli, który stworzył imperium Max Factor). Podkreślał zielony kolor jej oczu i efekt tak zwanych ciężkich rzęs, które od razy zrobiły się modne. Poprawiono jej zęby, usunięto dołeczek na brodzie, złagodzono ostre rysy. Uchodziła za najbardziej ponętną kobietę w Ameryce. Sławę przyniósł jej film „Zabójcy” z 1946 roku, w którym zagrała femme fatale. Potem zagrała jeszcze wielkie role, między innymi w „Śniegach Kilimandżaro”, melodramacie „Ostatni brzeg”, w „Nocy Iguany”. Była sławą hollywoodzkiego kina, jak się okazało, trudną do podrobienia. W filmie „Aviator” z 2011 roku wcieliła się w nią Kate Beckinsale i… spadły na nią gromy. Wielka Lauren Bacall powiedziała nawet, że Kate „jest jak dziewczynka, która próbuje udawać wielką gwiazdę”.
Przeczytaj także: Swoim wdziękiem porywała tłumy. Cierpiała w milczeniu. Dlaczego Marilyn Monroe nie miała dzieci?
Moda na dumb blonde – głupie blondynki
Na początku lat 50. w Hollywood udało się rozkręcić wielką modę na tak zwane dumb blonde – głupie blondynki albo blond babeczki. Specjaliści od wizerunku zauważyli, że posągowe gwiazdy onieśmielają widzów. Przede wszystkim prostych ludzi pracy. Chodziło o to, by wykreować wizerunek idolki, wobec której kobiety nie będą czuły kompleksów. Pomyślą: Piękna, ale głupsza ode mnie. Albo: Głupia, ale wie, czego chce. A dumb blonde chciały na ogół jednego – dobrze wyjść za mąż, najlepiej bogato. Kto oglądał film „Legalna blondynka” z Reese Witherspoon, może sobie przypomnieć współczesną wariację na temat dumb blonde.
Największa rywalka Marilyn Monroe: Jayne Mansfield
Na początku lat 50. blondynek było sporo: Judy Holliday, Mamie Van Doren, Kim Novak. Ale liczyły się tylko dwie, a właściwie jedna, Marilyn Monroe, i druga, która przez całe życie próbowała z nią rywalizować – Jayne Mansfield. Jayne była kompletnie inna od swojego oficjalnego wizerunku. Miała ciemne włosy, była bardzo inteligentna i nieźle wykształcona. Ale ludzie znali ją i kochali jako platynową blondynkę. Chętnie odsłaniała ciało i eksponowała niemałe piersi. Pisano o niej nawet z przekąsem: „Miseczka D w filmach klasy B”. Popularność przyniósł jej film „Blondynka i ja” z 1956 roku. Film zarobił dużo więcej pieniędzy niż „Mężczyźni wolą blondynki” z Marilyn Monroe i Jane Russell, ale nie wpłynęło to znacząco na aktorską pozycję Mansfield.
Początkowo Fox chciał ją zatrudnić i pozbyć się Marilyn, która była nieznośna we współpracy, ale ostatecznie zrezygnowano z tych planów. Cały czas podkręcano między nimi konflikt, co miało zwiększać zainteresowanie. Marilyn mówiła, że Jayne naśladuje ją „rażąco i wulgarnie”. I żałowała, że nie może jej tego prawnie zakazać. Mansfield mówiła zjadliwie: „Można wziąć praktycznie każdą dziewczynę o dość kształtnej sylwetce, rozjaśnić jej włosy, zmoczyć jej usta, włożyć ją w obcisłą sukienkę i sprawić, by chodziła, kołysząc się. Cóż… wszystkie jesteśmy podobne”. Szanse od początku były jednak nierówne. Marilyn grała niby podobne role jak Jayne: sekretarek, modelek, dziewczyn do towarzystwa, których marzeniem było uwiedzenie bogatych facetów. Ale była jednak dużo lepszą aktorką od Mansfield i miała w sobie coś nieuchwytnego i tajemniczego, co pomimo wizerunku dumb blonde czyniło ją niezwykłą. Pomijając, że sprawnie śpiewała, a Mansfield była zawsze dubbingowana.
Zobacz też: Tragiczny los Jayne Mansfield, uznawanej za największą rywalkę Marilyn Monroe!
Jak żyć, to z rozmachem
Seksbomby – a można je też nazwać femme fatale, głupimi blondynkami, wampami czy kociakami – podbiły świat. To były gwiazdy, które miały już globalną popularność. Ludzie fascynowali się ich życiem, romansami, fortunami. Ich biografie dopełniały, a czasem nawet zastępowały filmowe wizerunki. Jayne Mansfield była w latach 50. najlepiej rozpoznawalną twarzą Hollywood, także wśród ludzi, którzy nie widzieli jej filmów. Oglądali za to boginię seksu w różowym pałacu, który sobie zbudowała na Sunset Boulevard, przy fontannie, z której lał się różowy szampan.
Obliczono, że w końcu lat 50. ukazało się dwa i pół tysiąca zdjęć z boską Jayne! Była jedną z pierwszych aktorek, o których mówiło się, że jest znana z tego, że jest znana. I jedną z pierwszych celebrytek w Hollywood. Ślub Rity Hayworth z Orsonem Wellesem trafił do gazet na całym świecie. Sprzedawano go jako mariaż urody z intelektem. Mówiono o nich: „Piękna i Mózg”. Mieściło się to w kanonie postrzegania seksbomby jako kobiety, której nikt nie mógł się oprzeć, uwodziła i władała męskimi fantazjami.
Szybko okazało się, że mity nie zawsze przylegają do rzeczywistości. Małżeństwo rozpadło się. Co zresztą też szeroko omawiano w prasie. „Jesteś wszystkim, czego chcę”, powiedział Frank Sinatra do Avy Gardner i do dzisiaj słowa te zna cały świat. Ich romans angażował nie tylko emocje widzów. Konserwatywna Ameryka oburzała się, że gwiazdor porzucił żonę i dzieci i „ugania się za Avą”. Co ciekawe, Avie rozbicie rodziny wizerunkowo nie zaszkodziło, jedynie wzmocniło jej wizerunek femme fatale. Kusicielki dobrze kusiły widzów. Biografie gwiazd z tamtych lat zaczęły funkcjonować jak współczesne mity. Sama Marilyn dostarczała ich niemało. Legenda jej małżeństwa, legenda jej romansu z prezydentem Johnem F. Kennedym, legenda jej śmierci – czy to było samobójstwo, a może zabiła ją FBI, CIA, mafia, bracia Kennedy, żeby uciszyć plotki o romansie. To były opowieści, którymi żył cały świat.
Czy seksbomby lat 50. były szczęśliwe?
Żadna z nich nie umarła w ramionach ukochanego, otoczona wianuszkiem dzieci. Wszystkie piły, paliły, brały barbiturany. Tęskniły za wielką i jedyną miłością, której nie przeżyły albo nie potrafiły przeżyć. Ale miały osobowości, siłę, świat zachłysnął się ich urodą. Ava Gardner, najbardziej zuchwała i szalona z nich, żyła, jak chciała i nie przejmowała się opiniami innych. Mówiła wprost, że nie chce mieć dzieci, że zrobiła aborcję. Marilyn, najbardziej krucha i neurotyczna, nie dała się jednak zamknąć w rozrywkowym wizerunku dumb blonde – specjalistki od podrywania przystojnych milionerów. Jej role w „Przystanku autobusowym” czy „Skłóconych z życiem” to wielkie kreacje. Ideał seksbomby został w latach 60. szybko zastąpiony przez kompletnie inny wzorzec kobiecości. Reprezentowały go aktorka Audrey Hepburn i modelka Twiggy. Obie płaskie jak deski. Oczywiście seksbomby były nadal: Raquel Welch, Ursula Andress, Pamela Anderson. Nigdy jednak nie stały się już tak jednorodnym zjawiskiem i nie miały w sobie takiej magii.
Tekst: Agnieszka Dajbor
Artykuł ukazał się w magazynie VIVA! w 13/2021