Borys Szyc: „Do czterdziestki w męskiej głowie wieje wiatr, który nie pozwala się skupić” [WYWIAD]
"Kobiety przez wieki żyły w cieniu mężczyzn. Teraz, gdy wzięły sprawy w swoje ręce, po prostu przyćmiły facetów"
- Anna Zaleska
Do czterdziestki w męskiej głowie wieje wiatr, który nie pozwala się skupić. Dopiero potem przychodzi moment, gdy można zebrać do kupy wszystkie potknięcia i wypadki, by wyciągnąć z nich wnioski”, mówi Borys Szyc, trzeźwy alkoholik, aktor, ojciec i mąż. Przypominamy rozmowę Anny Zaleskiej z aktorem, która ukazała się w lipcu 2020 roku.
Anna Zaleska: To musi być duża przyjemność zagrać w ekranizacji tak barwnej powieści jak „Król”. Choćby i psychopatę.
Borysz Szyc: Czekałem na ten serial długo i z ekscytacją. Właściwie od momentu, gdy zacząłem czytać powieść Szczepana Twardocha. Ona jest tak filmowa, że w głowie od razu pojawiały mi się kadry. A kiedy ogłoszono, że będzie ekranizowana, dodatkowo ucieszyłem się, słysząc, że serial wyreżyseruje Janek Matuszyński, a wyprodukuje Aurum Film, czyli ekipa, która robiła „Ostatnią rodzinę”. Do tego Szczepan zgodził się wziąć udział w pracach nad scenariuszem.
Jeśli serial będą oglądać fani książki, dla nich to też będzie gratka, bo trochę różni się od książki. Pojawiają się nowe smaczki, nowe postaci. Do granego przeze mnie Radziwiłka też sporo zostało dopisane.
Radziwiłek to sadysta, psychopata i zdrajca. Podobno w każdej postaci można znaleźć coś pozytywnego, ale w nim naprawdę niełatwo.
To taka trudna do określenia kanalia, bo składa się z kilku osób naraz. Począwszy od tego, jakim językiem się posługuje. Składnia jakby niemiecka, mnóstwo rusycyzmów, do tego sporo żydłaczenia. Radziwiłek miksuje wszystko, czego w życiu liznął, miesza style i powstaje z tego wybuchowa mieszanka. Poza tym ma – by powiedzieć elegancko – problemy z moralnością. W zasadzie moralności nie posiada. Maja Komorowska kiedyś powiedziała nam na zajęciach, że gdybyśmy patrzyli z daleka na człowieka cierpiącego, jak się potyka, robi dziwną figurę i upada, a patrzylibyśmy, nie wiedząc, że coś go boli, to właściwie ten widok byłby śmieszny. My mu współczujemy, bo wiemy o jego cierpieniu.
Radziwiłek nie wie, że kogoś coś boli. Nie bierze tego pod uwagę. To, co przynosi ludziom cierpienie, on traktuje jak rozrywkę i nie rozumie, dlaczego innych to nie bawi. Jakby brakowało mu tej części w mózgu, która odpowiada za empatię. Ale to nie znaczy, że nie ma ludzkich uczuć. Jakieś tam ma. Są rzeczy, które lubi. Lubi siebie. Lubi się dobrze ubrać, dobrze zjeść. Lubi życie, tylko traktuje je w szczególny sposób. Do celu idzie po trupach. To się staje bardziej zrozumiałe, gdy pokazujemy jego losy. Przygarnięty w dzieciństwie przez Kuma Kaplicę całe życie spędza w jego cieniu, ciągle będąc numerem dwa.
A to jest świat, w którym wszyscy chcą mieć władzę, każdy chce być królem.
Dokładnie. Cały czas toczy się walka o tron. Ambicja, tłamszona przez lata, kiśnie w Radziwiłku i zaczyna być jego głównym motorem napędowym. Nienawiść, zazdrość i zawiść zżerają go od środka, ostatecznie doprowadzając do upadku. To jest i dzisiaj bardzo aktualne. W naszym świecie jest parę takich postaci, które do tego stopnia toczy od środka zawiść, że staje się ich głównym życiowym napędem.
W „Królu” w ogóle jest mnóstwo odniesień od współczesności. Czytając w książce Twardocha o gettach ławkowych, trudno nie mieć skojarzenia z tak zwanymi strefami wolnymi od LGBT.
Kilka lat temu, czytając tę książkę, myślałem sobie: to niesamowite, że świat tak wyglądał, narodowcy dysponowali tak wielką siłą fizyczną, mieli swoje bojówki. A teraz coraz mniej się dziwię, bo to się staje częścią współczesnego świata. Coś ohydnego jest w człowieku, że zawsze chce się czuć lepszy od innych. Latami tłumione kompleksy nagle muszą znaleźć ujście i trzeba znaleźć sobie kozła ofiarnego, by wyładować na nim własne niepowodzenia.
Siłą napędową staje się też „męskość” utożsamiana tu z siłą, władzą i pieniędzmi. A dla pana męskość co oznacza?
Rzeczywiście wtedy siła fizyczna była wyznacznikiem męskości. Ale czy naprawdę nim jest? Moim zdaniem wyznacznikiem męskości jest raczej mądrość i opanowanie emocji, a nie dawanie im upustu. Sam coś o tym wiem, bo przez lata cierpiałem na chorobę emocji, czyli alkoholizm. Dopiero gdy się z tym zmierzyłem w czasie terapii, zobaczyłem, jak mylnie pojmujemy to, czym jest męskość, czym jest ta złość w nas. „Król” pokazuje destrukcyjną część męskości, gdzie faceci dają się ponieść swojemu przerośniętemu ego. I obnoszą je jak jakieś klejnoty na dłoni, chwaląc się, kto ma większe. To prowadzi do kołowrotu przemocy. Musi się wydarzyć coś rzeczywiście strasznego, żeby człowiek się nagle opamiętał i zaczął szukać głębszych wartości, spokoju, harmonii. W „Królu” jest parę kobiet, które próbują – tak jak to jest najczęściej w życiu – zawrócić facetów na dobrą drogę. Pokazać im, że jest coś bardziej wartościowego niż zaciśnięta pięść. To coś nazywa się miłość.
Mądrość jest istotą męskości, a miłość kobiecości?
Myślę, że w ogóle ludzkości. Tylko facetom często umysł zalewa roztwór z ich ego. Ambicja i ciągła potrzeba rywalizacji. Nie ukrywajmy zresztą, że nieraz jest to rywalizacja o kobiety, o czym też opowiada „Król”. O tym, co można dla kobiet i przez kobiety w życiu zrobić. Myślę, że mężczyźni robią większość rzeczy dla kobiet. Przynajmniej w moim życiu tak było.
Czytaj też: Justyna Szyc-Nagłowska: „Odważyliśmy się na tę miłość, mimo że nikt nam nie dawał żadnych szans”
Co pan zrobił w swoim życiu dla kobiety?
Od dziecka właściwie wszystko robiłem przez kobiety i dla kobiet. Żeby się im przypodobać. Najpierw mamie, dla niej chciałem być odpowiedzialny, opiekować się nią. Później każdej dziewczynie, w której byłem zakochany. Od podstawówki. A właściwie od przedszkola, bo najpierw kochałem się w mojej przedszkolance, pani Krysi.
Taki pan był kochliwy?
Bardzo! W dodatku biłem się o kobiety. Niemal wylatywałem za to ze szkoły. Świetnie się uczyłem, ale często groziło mi naganne zachowanie, ponieważ non stop się tłukłem z kolegami. Zawsze chodziło o jakąś dziewczynę, w której obaj się kochaliśmy. Albo o to, że ktoś ją w moim mniemaniu obraził. A będąc już dorosłym człowiekiem i od roku szczęśliwym mężem, zmieniłem całe moje życie – przede wszystkim dla siebie, ale też przez kobietę i dla kobiety. Bo znalazłem cudowną osobę, która była przy mnie blisko i przetrwała ze mną niezwykle trudny czas, kiedy zmagałem się z chorobą alkoholową. Dla niej zapragnąłem już być męski i odpowiedzialny.
Słuchałam podcastu pana żony, Justyny Szyc-Nagłowskiej, odcinka „Tacierzyństwo” z pana udziałem. Radzi pan kobietom, że jeśli chcą mieć odpowiedzialnych facetów, to na ojców powinny wybierać mężczyzn bliżej czterdziestki.
Tak myślę. (śmiech) Nie chcę kopać dołków pod wszystkimi dwudziestoparo- czy trzydziestolatkami, ale wcześniej – przynajmniej ze mną tak było – w męskiej głowie wieje wiatr, który nie pozwala się skupić, rozprasza w różnych kierunkach. Dopiero ta magiczna granica 40 lat to moment, gdy można zebrać do kupy wszystkie niepowodzenia, potknięcia i wypadki, by wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski. Przychodzi po prostu chęć, żeby wieść inny żywot.
Dużo się mówi ostatnio o kryzysie męskości. Mężczyźni też go widzą czy tylko kobiety?
Może prawdziwych facetów zawsze było niewielu? (śmiech) Skoro Danuta Rinn już tyle lat temu śpiewała „Gdzie teee chłopy?”... Kobiety przez wieki żyły w cieniu mężczyzn. Teraz, gdy wzięły sprawy w swoje ręce, po prostu przyćmiły facetów. A oni się pogubili i trochę nie wiedzą, co robić. Myślę, że kryzys męskości polega na długim dojrzewaniu, jak sery pleśniowe. To pewnie wkurza kobiety, które wcześniej dojrzewają i stają się odpowiedzialne. Z drugiej strony kobiety kochają łobuzów…
Słodkich drani…
A później cierpią. Bo oni są nadal draniami, ale…
…proporcje się zmieniają? Coraz mniej słodki, coraz bardziej drań?
No właśnie! Z czasem traci się wdzięk i niektóre rzeczy, które przystawały młodemu chłopakowi, u czterdziesto- czy pięćdziesięcioletniego faceta nie mają już uroku. Coraz trudniej je usprawiedliwić. W naturalny sposób powinno się przechodzić w inny tryb.
W podcaście mówił pan też, że mężczyźni nie mają takiej jak kobiety „wytrzymałości na uporczywy długotrwały dźwięk”. Zwany płaczem, jak się domyślam. Czy ta wytrzymałość się pojawiła? Pana synek ma już pięć miesięcy.
Henio jest niesamowitym dzieckiem, cały czas uśmiechniętym. Prawie nie płacze, ma niesłychany wdzięk, to taki malutki słodki drań. (śmiech) Troszeńkę rozrabia, coś tam piszczy, coś tam gaworzy, ale swoim urokiem nas rozbraja. Oczywiście Justyna jest zmęczona, fizycznie i psychicznie, bo karmi piersią i w najbliższej perspektywie nie widzi nocy, którą w całości mogłaby przespać. Jest w tym jakaś mądrość natury, by kobiety wytrzymywały ten niezwykły wysiłek. Bo to naprawdę niezwykły wysiłek. Jeśli ktoś mówi, że „żona siedzi w domu z dzieckiem”, to chyba nie miał nigdy nic wspólnego z dziećmi.
Pewnie sporo myśli pan o tym, na jakiego mężczyznę chciałby wychować syna?
Oczywiście, że o tym myślę. Chciałbym go uchronić przed błędami, które ja popełniłem. Ale mam świadomość, że moja mama pewnie też chciała mnie chronić, a we mnie było tak silne pragnienie spróbowania wszystkiego, że przez to różnie się moje życie toczyło. Na szczęście przeżyłem, co jest naprawdę niezłym osiągnięciem.
Na pewno chciałbym, by Henio miał poczucie, że jest kochany przez rodziców i że zawsze będzie miał nasze wsparcie. Nie takie natarczywe, chodzi raczej o świadomość, że ktoś akceptuje cię i wspiera, nawet jeśli dokonujesz wyborów, z którymi nie do końca się zgadza. Na tym chyba polega miłość bezwarunkowa.
Z drugiej strony mówi się, że mama daje miłość bezwarunkową, a tata warunkową. I to pokazuje dziecku dwie strony świata. Jedna część kocha cię tak po prostu, a druga uświadamia, że musisz coś jednak robić, by być kochanym.
Czytaj także: Justyna Szyc-Nagłowska: „W rocznicę ślubu, wyszedłeś ze mną na ulice, by walczyć o prawa kobiet”
A oprócz miłości co jest ważne?
Oprócz miłości, oprócz bliskich osób, które są obok ciebie, najważniejsza jest pasja. Mnie aktorstwo daje tyle radości, że nie nazywam tego pracą. Robię coś, co lubię, z tego żyję, i to jest wielkie szczęście. Pasja uratowała mnie też od zatracenia. Gdy poczułem, że zaczynam tracić zawód, który kocham, zawróciłem z tej drogi.
Z okazji urodzin na Instagramie napisał pan: „Jestem tu i teraz i jest mi dobrze. Jestem wdzięczny za całą miłość, która mnie otacza”. To najlepszy czas w życiu?
Tak, właściwie tak. Czuję się świetnie, mam wspaniałą małżonkę i pięknego synka, a moja starsza córka wyrosła na cudowną dziewczynę. Oczywiście to nie jest idylla. Miewamy problemy. Ja cały czas toczę swoją walkę, cały czas będę w terapii, muszę uważać. Ale często patrzymy sobie z Justyną w oczy i mówimy: „Jakie my mamy superżycie!”.