Reklama

Zaręczeni! Beata Pawlikowska usłyszała: „Czy wyjdziesz za mnie?”. I zgodziła się. Zdjęcie z tego momentu zamieściła na swoim Instagramie. Z Amerykaninem Dannym Murdockiem są razem od trzech lat. Wpadli na siebie w dżungli Ameryki Południowej, w Belize.

Reklama

Przeczytaj o początkach miłości polskiej podróżniczki i amerykańskiego prawnika: Co połączyło Beatę Pawlikowską i jej partnera?

Teraz idą krok dalej. Chcą się pobrać. I to nie jeden raz. Ale sto razy! Jak to możliwe? Czy Beata Pawlikowska nie boi się małżeństwa? Jak zamierza zostać szczęśliwym singlem? Po co napisała książkę "KODY podświadomości"? Odpowiada szczerze na wszystkie pytania!

Sądząc po zdjęciu, które wrzuciła Pani do sieci, zaręczyliście się na sportowo?

To jedna z naszych wspólnych pasji. Znaczy sport, nie zaręczanie się (śmiech). W niedzielę był piękny słoneczny dzień, więc wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy za miasto.

I tam?...

Z jednej strony mieliśmy zachodzące słońce, a z drugiej strony wschodzący księżyc. W dole płynęła błękitna rzeka. Wjechaliśmy na górkę, Danny zsiadł z roweru, powiedział, że jest mu bardzo gorąco i nie może wytrzymać z nerwów. Spojrzałam na niego, był dziwnie poruszony, oczy mu błyszczały jak gwiazdy. Nie pamiętam, co powiedział najpierw, ale potem usłyszałam: „You are the love of my life” czyli „Jesteś miłością mojego życia”. I wtedy zrozumiałam, co się za chwilę stanie. Danny klęknął na jedno kolano i zaczął mówić: „Przygotowałem wszystko, co chciałem powiedzieć, ale nie jestem w stanie sobie nic przypomnieć. Więc powiem tak, jak myślę i tak jak czuję”.

Wzruszające.

Tak. Później powiedział mi, że od kilku tygodni czekał na odpowiedni moment. A jeszcze wcześniej przez kilka miesięcy szukał pierścionka, który spełni jego oczekiwania. W październiku pojechał do Nowego Jorku, żeby spotkać się ze swoimi rodzicami, przyjaciółmi oraz po to, żeby znaleźć odpowiedni pierścionek. W Nowym Jorku jest cała dzielnica ze sklepami jubilerskimi. Ale nie znalazł czegoś, co by go zachwyciło. Szukał więc po powrocie w Polsce i też nie znalazł. W końcu przez przypadek trafił do jubilera - artysty, który nie tylko sprzedaje, ale sam robi biżuterię. I to było właściwe miejsce. Danny pokazał mu swoje rysunki i razem zaprojektowali pierścionek na zamówienie.

Szafir i diament?

Szafir i małe brylanty po obu stronach! Szafir jest cejloński, przepiękny, przejrzysty, jasno błękitny, pełen światła.

Te kamienie mają dla Was symboliczne znaczenie?

Danny wybrał szafir dlatego, że oboje lubimy niebieski kolor, mamy niebieskie oczy, lubimy się ubierać na niebiesko. Chciał połączyć go z brylantami, żeby dodać mu blasku. Wiedział też, że nie lubię tradycyjnych pierścionków z wystającym oczkiem, które ciągle o coś zahacza. Dlatego to jest pierścionek na szerokiej obrączce z białego złota. Jest naprawdę piękny.

Jak to jest być poproszoną o rękę?

Byłam bardzo zaskoczona, bo zupełnie się tego nie spodziewałam. Ale z drugiej strony… ja chyba wiedziałam, że tak będzie. I wiedziałam to od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam w dżungli w Belize w Ameryce Środkowej.

Miłość od pierwszego wejrzenia?

Może raczej przeznaczenie. Albo… przeczucie. Miłości od pierwszego wejrzenia bywają różne. Myślę, że łatwo je pomylić z fascynacją i namiętnością, która przemija. Czas zwykle weryfikuje, czy to naprawdę była miłość. Niedawno rozmawialiśmy o tym jakie to niezwykłe, że od trzech lat jesteśmy ze sobą szczęśliwi. To się nie zdarza zbyt często. Ludzie zwykle są szczęśliwi ze sobą na początku, a potem pojawiają się różne rozbieżności, rzeczy, o których nie wiedzieliśmy wcześniej. I zwykle wtedy ludzie trochę oddalają się od siebie, próbują siebie nawzajem zmieniać albo naprawiać.

Oj tak!

A my od początku, nie umawiając się i nie wiedząc, że mamy do tego podobne podejście, mieliśmy do siebie przede wszystkim szacunek. Instynktowne przekonanie o tym, że drugi człowiek jest osobną indywidualnością. Jest taki, jaki jest, bo taki właśnie chce być. Nawet jeśli jest inny ode mnie w niektórych kwestiach. Na tym polega wzajemna akceptacja i szacunek, i myślę, że to jedna z najważniejszych cech dobrego związku. Druga to umiejętność rozmawiania. Kiedy zdarza się nieporozumienie, rozmawiamy o tym i każde z nas rozumie swoje emocje z tym związane. To bardzo oczyszcza atmosferę i zbliża nas do siebie jeszcze bardziej.

Danny rozrzuca ciuchy po mieszkaniu?

Nie rozrzuca.

Kiedyś mówiła Pani, że robi bałagan. Przestał?

Ludzie zmieniają się nie wtedy, kiedy muszą, ale raczej wtedy, kiedy sami czują, że tego chcą. A chcą tego wtedy, kiedy czują się bezpieczni, szanowani i akceptowani. Ja szanuję to, że Danny ma swoje przyzwyczajenia i daję mu pełne prawo do tego, żeby był sobą. On to czuje i stara się zachowywać tak, żeby uszanować także moje przyzwyczajenia i upodobania. Spotykamy się w pół drogi. Więc tak, przestał (śmiech). Kiedy rozstawia w jadalni swoje ulubione pióra wieczne i atramenty, albo zestaw do malowania akwarelami, to zajmuje cały stół. Gdyby mieszkał sam, to wszystko pewnie zostałoby na tym stole na wiele dni. Ale ponieważ mieszkamy razem, to jest nasz wspólny stół i on wie, że ja lubię porządek, to wieczorem zabiera swoje rzeczy i sprząta. Ale gdyby tego nie zrobił, ja nie czułabym się urażona, tylko dałabym mu przestrzeń do tego, żeby był sobą. Wiem, że to może brzmi...

Bajkowo.

Tak.

Szczęściarze.

Właśnie dlatego czasem rozmawiamy, że to jest po prostu nieprawdopodobne.

Ma pani wizerunek podróżniczki, kobiety niezależnej, samodzielnej, twórczej. Po co Pani małżeństwo?

Nic się przecież nie zmieni! Ja wciąż jestem szczęśliwym singlem! I on też jest szczęśliwym singlem. Bycie szczęśliwym singlem to stan umysłu, a nie stan cywilny. Owszem, mieszkamy razem, jemy razem obiad, jeździmy na rowerach, malujemy, rozmawiamy, chcemy razem napisać książkę, czasem razem podróżujemy. A jednocześnie każde z nas ma swoje własne życie, własne pasje, własne projekty i plany. Ja za dwa tygodnie lecę na miesiąc na Nową Zelandię i Vanuatu, a Danny za tydzień leci do Gruzji na narty. Sama go do tego namawiałam, bo wiem, że lubi jeździć na nartach, a ja wolę tropiki. Myślę więc, że ślub nic nie zmieni. I to nie jeden ślub, ale wiele, bo będziemy brać ślub w każdym kraju, w którym będziemy razem!

Jak to możliwe?

Może jeszcze sto razy weźmiemy ślub! I to jest najpiękniejsze. Dlatego, że będziemy mogli sobie jeszcze wiele razy powiedzieć uroczyście: „Tak, kocham cię. Chcę być z tobą”.

Trochę mi się kręci w głowie. Bo albo się jest małżonkiem, albo singlem. Pani próbuje wymknąć się definicji.

Oczywiście, bo definicje są sztywne, a życie jest otwarte i elastyczne! Warto być szczęśliwym singlem. Wtedy człowiek nie uzależnia się emocjonalnie od drugiego człowieka. To oznacza, że czuję się odpowiedzialna za to jak wygląda moje życie i samopoczucie. Dbam o to, żeby rozumieć moje myśli, emocje, potrzeby, pracuję nad sobą i nad tym, żeby mieć szczęśliwe, spełnione życie. Mój związek z samą sobą jest najważniejszym związkiem w moim życiu. Oprócz tego mam też związek z drugim człowiekiem.

A biorąc pod uwagę Pani doświadczenie życiowe, nie bo się pani małżeństwa? Że wszystko popsuje?

Wydaje mi się, że absolutnie nic się nie zmieni i po prostu będziemy dalej szczęśliwi.

Błoga nadzieja, jak u wszystkich zaręczonych.

Znamy się od trzech lat, prawie tyle samo razem mieszkamy. Znamy swoje codzienne nawyki, wiemy, jak zachowujemy się w trudnych sytuacjach. Na przykład kiedy jeden z naszych kotów był chory. Trzeba wtedy złapać kota, wbrew jego woli zapakować do transportera i zawieźć go do weterynarza. To stresujące dla wszystkich. Kot krzyczy i się wyrywa, miauczy wniebogłosy w samochodzie, chce uciec od lekarza. Zachowaliśmy spokój i wspieraliśmy się wzajemnie. Myślę, że mamy dobrą szansę.

Wydała Pani właśnie książkę „KODY podświadomości. Praktyczny kurs życiowej przemiany”. Pasuje do Pani sytuacji.

Rzeczywiście! To jest studniowy kurs życiowej przemiany. Polega na prostym założeniu, że moje szczęście w życiu zależy od tego, jak rozumiem to, co się w moim życiu dzieje. Na przykład fakt rozwodu – jeden człowiek może spojrzeć na to, jak na tragedię życiową, a drugi może powiedzieć: „Nareszcie, teraz będę wolny”. Czyli – mówiąc inaczej – o moim szczęściu decydują nie fakty, ale raczej to, w jaki sposób je postrzegam i interpretuję. Jeżeli umiem w szczęśliwy sposób postrzegać świat, czuję się szczęśliwym człowiekiem. A kiedy czuję się szczęśliwym człowiekiem, to podejmuję inne decyzję, mam większą siłę do tego, żeby te decyzje zrealizować. Mam większą śmiałość, żeby sięgać po to, czego pragnę, czuję się pełna, kompletna i mam odwagę, żeby zmierzać do wybranego celu.

Jak to zrobić?

To, w jaki sposób człowiek postrzega świat, zostało w nim zapisane, kiedy był dzieckiem. Mniej więcej do siódmego roku życia programuje się cała podświadomość. Wtedy zapisane zostają podświadome przekonania dotyczące tego, co myślę o sobie, o ludziach, co wydaje mi się, że ludzie myślą o mnie. Wtedy programuje się brak poczucia własnej wartości, różne kompleksy, strach. To są właśnie kody podświadomości. Moja książka pomaga zaprogramować się na nowo. Nadpisać nowe kody. Tak jak się aktualizuje oprogramowanie w komputerze. Nie trzeba usuwać całego dysku ani wyrzucać komputera. Wystarczy wziąć aktualizację programu i nadpisać ją nad wszystko, co w komputerze istnieje. Ta książka to właśnie życiowa aktualizacja. Oczywiście nie wystarczy jej przeczytać. Tak samo jak nie wystarczy kupić nart, żeby stać się narciarzem. Trzeba ćwiczyć. W książce jest studniowy kurs ćwiczeń.

Pani sobie zrobiła taki 100 dniowy kurs?

Oczywiście! Ja ten kurs przerabiam od 16 roku życia. Dlatego wiem, że działa.

To kiedy ślub?

Przy najbliższej okazji. Na przykład na Tahiti. Zawsze chciałam powtarzać ślub w różnych zakątkach świata zgodnie z tradycją danego kraju. Który kraj będzie pierwszy? Z pewnością będzie to Polska lub Stany Zjednoczone. Jeszcze nie zdecydowaliśmy.

I nie wiadomo kiedy?

Nie. To właśnie jest najprzyjemniejsze! Teraz mamy czas, żeby planować. I powiem panu, że spełni się jeszcze jedno moje marzenie. Nigdy w życiu nie miałam białej, długiej sukni. Kiedy szłam do pierwszej komunii, moja mama powiedziała: „Biała suknia, długa do ziemi? O nie, moja droga, dopiero kiedy będziesz brała ślub!”. Podczas poprzedniego ślubu byłam ubrana na srebrno i czarno. Teraz po raz pierwszy w życiu będę miała prawdziwą, białą, długą ślubną suknię.

Wspaniale. A potem podróż dookoła świata i w każdym kraju kolejny ślub?

Tak jest. Jak ustalimy datę ślubu, to wyślę panu zaproszenie.

Reklama

Na Tahiti?

Zaproszenie z biletem!

mat. pras.
VIVA!, Instagram
Reklama
Reklama
Reklama