Reklama

Po raz pierwszy Basia Kurdej-Szatan pokazała swoją najbliższą rodzinę. A pochodzi z klanu silnych i ambitnych kobiet. Jej starsza o pięć lat siostra Kasia Kurdej-Mania również jest aktorką, która właśnie pisze doktorat. Mama Eliza Wyszomirska-Kurdej całe życie rządziła kulturą w Opolu. W pierwszym wspólnym wywiadzie Beacie Nowickiej zdradziły swoje rodzinne tajemnice.

Reklama

Pierwsza na świecie pojawiła się Kasia, pięć lat później Basia. Kiedy mojej koleżance urodził się brat, była tak nieszczęśliwa, że założyła mu worek foliowy na głowę.

Kasia: Słyszałam o takich przypadkach skrajnej zazdrości u dzieci. Nasza mama opowiada, że między nami nie było zazdrości i to ją zawsze zadziwiało. Nigdy nie próbowałam wyeliminować Baśki… (śmiech).

Basia: (śmiech) Ani unieszkodliwić. Niczego takiego nie pamiętam.

A jednak zweryfikuję u mamy, czy to prawda?

Mama: Pięć lat to duża różnica wieku, ale one zawsze się zgadzały, nie było między nimi żadnych kłótni. Kasia była dojrzałym dzieckiem. Mądrym, rozsądnym, serdecznym. Basia z kolei była dość niesamowita w tym sensie, że małe dzieci, szczególnie młodsze siostry, często bywają irytujące, na siłę wchodzą w życie tej starszej: naśladują, narzucają się, przeszkadzają. Basia nigdy tak się nie zachowywała. Byłam permanentnie zdziwiona kiedy były razem w pokoju, bawiły się, o czymś rozmawiały i bez względu na to czy miały pięć i dziesięć lat, dziesięć i piętnaście, w momencie, w którym do Kasi przychodzili przyjaciele, Baśka natychmiast sama, z własnej woli wychodziła z pokoju. To było niewiarygodne. Zawsze się kochały. Od narodzin Basi, i tak jest do dzisiaj.

Twoje pierwsze wspomnienie z Basią?

Kasia: Wakacje z rodzicami nad morzem, tzw. pracownicze, bardzo modne w latach 80-tych, wieczorami odbywały się słynne dancingi, na które chodzili wszyscy dorośli. Basia miała trzy latka, ja osiem. Którejś nocy obudziła się i zaczęła płakać za mamą, nie mogłam jej uspokoić. Nikogo nie było, nie wiedziałam co robić więc postanowiłam zabrać ją do rodziców. W piżamkach, trzymając się za rączki, ruszyłyśmy do budynku, w którym była impreza. Szłyśmy w ciemności, potykając się na wąskim chodniku ułożonym z kostek, który wił się między gęstymi krzakami i drzewami. To było przerażające. Do dzisiaj pamiętam tę drogę. I moment, kiedy stanęłyśmy w drzwiach, a mama na nasz widok krzyknęła: „O Jezu, moje dzieci!”.

Basia: Widzisz jak o mnie dbałaś...

Kasia: No przecież ja cię kocham całe życie. Dużo myślałam przed tą rozmową o naszym dzieciństwie i uświadomiłam sobie, że właściwie niewiele pamiętam ze swojej przeszłości. Chyba zbyt intensywnie żyję teraźniejszością.

Basia: Mam podobnie. Zachowałam głównie jakieś obrazy emocjonalne.

Kasia: Tak, zapachy i emocje. Kiedyś Baśka przyszła do domu strasznie zapłakana, bo jakieś zdziry z jej szkoły, która była molochem - podstawówka połączona z liceum, chodziło tam dwa i pół tysiąca dzieci - chciały ją pobić i zabrały wszystkie plastikowe pierścionki. Wkurzyłam się i wykonałam telefon do mojego kumpla Saszy, który chodził tam do liceum. Był niewysoki, ale groźny i zadziorny. „Słuchaj- mówię mu - są takie laski, trzeba je ustawić, bo mi atakują siostrę. Tak nie może być, musisz pomóc”.

Basia: Na drugi dzień znalazł mnie na przerwie i rozkazał: „Chodź, idziemy”. Stanęliśmy obok miejsca, gdzie była szkolna palarnia, bo one zawsze paliły fajki i tylko zapytał: „Które to?”. Te… pokazałam palcem. Nie mam pojęcia co im powiedział, ale po krótkiej wymianie zdań oddały mi pierścionki i jeszcze przeprosiły (śmiech). Nigdy więcej mnie nie zaczepiały.

Mama: Nie znałam tej historii, ale pamiętam, że Basia, jako przyjaciółka różnych dzieci z podwórka, była niezwykle lojalna. Kiedy próbowałam ją podpytać - a miała wtedy 6-7 lat - o jakieś plotki, wręcz krzyczała na mnie, że nie będzie obmawiać swoich przyjaciół. Takie dziecko.

Dziewczyny różniły się charakterem, temperamentem?

Mama: Kasia była skromniejsza jako dziecko, Basia od małego uwielbiała być w centrum uwagi. Kiedy w czasie Bożego Narodzenia u dziadków kręciliśmy rodzinne filmiki, Basia bez przerwy chciała być na pierwszym planie. Nigdy nie przeżywaliśmy okresu buntu, ani u jednej ani u drugiej. Dziewczyny były karne, być może dlatego, że oboje z mężem byliśmy tolerancyjni. Jak miały 14-15 lat mogły chodzić na imprezy i, mimo że innym rodzicom w głowie się nie mieściło, żeby dzieci wracały do domu po 22, one mogły wrócić nawet o 1-2 nad ranem. Musiały tylko powiedzieć o której przyjdą i wtedy nie mogły spóźnić się nawet o pięć minut. Wolno im było dużo i nigdy się nie zawiodłam. Nie musieliśmy stosować żadnych zakazów.

Jak Pani się to udało?

Mama: Nie wiem. Mój tato zmarł kiedy miałam pięć lat. Mama nigdy nie wyszła za mąż, choć miała mnóstwo adoratorów, bo była piękną i bardzo seksowną kobietą. Poświęciła się dla mnie, ale na wiele mi pozwalała. Mojego małżonka poznałam mając 16 lat w klubie młodzieżowym. Mogłam wracać o 24, ale mama musiała mieć pewność, że Janusz mnie odprowadzi a godzina była ustalona z góry, więc chyba powielam wzorzec, który wyniosłam z domu.

I który wyraźnie działa. Coś Pani do niego dorzuciła?

Mama: Postanowiliśmy z mężem, że nasze dziewczyny muszą mieć dużo dodatkowych zajęć, żeby nie myślały o głupotach. I miały: szkołę muzyczną, prywatne lekcje angielskiego, bo kiedyś beznadziejnie uczono języków obcych i słynny chór Legenda, w którym rządzili państwo Willimowie. Było to małżeństwo w średnim wieku, strasznie wymagająca, wręcz despotyczna para, która jednocześnie fantastycznie potrafiła motywować dzieci do pracy. W dużej mierze właśnie im dziewczyny zawdzięczają to, że są tak zdyscyplinowane i tak dobrze zorganizowane w życiu. Miały czas na wszystko i do dzisiaj tak jest, u obu.

Kasia: Faktycznie mnóstwo tego było: chóry, szkoły muzyczne, tańce, angielski. Poza tym obie miałyśmy wielu przyjaciół, każda prowadziła bujne życie towarzyskie. Kiedy wracałyśmy do domu, byłyśmy szczęśliwe, że w ogóle się widzimy.

Basia: Mama wiele lat była dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury, pod który podlegał Amfiteatr, dzięki czemu mogłyśmy oglądać wszystkie próby na Festiwalu. Pamiętam jak zbierałam autografy gwiazd i rowerem rozwoziłam po Opolu zaproszenia dla VIP-ów. Byłam dzieckiem Festiwalu.

Kasia: Wciąż mam w głowie obraz mamy z tamtych czasów: pełna pasji, energiczna, szczuplutka, ze śmieszną trwałą na głowie i w sukienkach z błyszczących materiałów (śmiech).

Mama: Dziewczyny wychowywały się na zapleczu Festiwalu. Ja byłam 24 godziny na posterunku i uwielbiałam to. Kochałam tę festiwalową atmosferę. Co wieczór, bez względu na to ile miały lat, były do końca wszystkich koncertów, czy to była północ, czy pierwsza nad ranem, nie miało znaczenia. Czuły się przeszczęśliwe, z bliska obserwowały największych artystów, często zresztą w przeróżnych sytuacjach, potem same zostały artystkami. Mąż do dzisiaj się śmieje: „No popatrz, żadna nie poszła studiować na wydziale elektrycznym jak ja”.

Reklama

Cały wywiad z Barbarą Kurdej-Szatan i jej rodziną w najnowszym numerze VIVY! w kioskach od 18 kwietnia!

AGNIESZKA KULESZA & ŁUKASZ PIK/DAS AGENCY
AGNIESZKA KULESZA & ŁUKASZ PIK/DAS AGENCY
AGNIESZKA KULESZA & ŁUKASZ PIK/DAS AGENCY
Reklama
Reklama
Reklama