Reklama

Kiedy Basia Kurdej-Szatan i jej siostra Kasia Kurdej–Mania szukały swoich kandydatów na mężów, dla ich mamy najważniejsze było, żeby mężczyzna, którego sobie znajdą był mężczyzną kochającym, dobrym, który zaakceptuje to, jakie są samodzielne i wewnętrznie niezależne. Jest wielu facetów, którzy tego nie tolerują u kobiet: „Pragnęłam, żeby znalazły sobie partnerów, którzy w pełni zaakceptują to, co one robią. I mogę pani powiedzieć, że mam cudownych zięciów. W ogóle jestem szczęściarą. Wnuki mam fantastyczne, ubóstwiam swoje córki, a mój mąż całe życie mnie kocha, ja o tym wiem i czuję się bezpiecznie”, mówi Eliza Wyszomirska-Kurdej w rozmowie z Beatą Nowicką.

Reklama

Faktycznie, szczęściara z Pani! Czym ostatnio córki Panią zaskoczyły?

Mama: Basia zaprosiła nas na wycieczkę do Rzymu. Dziesięć osób: ja z mężem, rodzice Rafała- którzy są cudownymi ludźmi - Basia z Rafałem, Kasia z mężem i wnuczki Weronika i Hania. Jedyne za co pozwoliła mi zapłacić to magnesy na lodówkę (śmiech). Takie dziecko. Byliśmy tam przez tydzień, żadnej kłótni, żadnych spięć. Chodziliśmy kilometrami po całym Rzymie. Gdy ktoś miał już dosyć wędrówek, po prostu rozdzielaliśmy się bez afer. A półtora roku wcześniej zrobiłyśmy sobie babski wypad do Barcelony. Basia uwielbia zabierać nas na rodzinne wycieczki, jednoczyć nas i dbać o nasz wspólny czas. To piękna cecha. Tak się złożyło, że całe życie nie wyjeżdżałam za granicę. Mimo że dobrze zarabiałam, wszystkie pieniądze wydawałam na dom i dziewczyny, a na wycieczki zagraniczne po prostu brakowało. Od kilku lat jestem na emeryturze i już nie byłoby mnie stać. Zabawne, bo do Barcelony pierwszy raz w życiu leciałam samolotem, miałam sucho w ustach ze strachu (śmiech), na szczęście to tylko trzy godziny. Dziewczyny śmiały się ze mnie. Posadziły mnie przy oknie, żebym pooglądała świat z góry.

Kasia: Trzymałyśmy mamę za rękę, ale była spokojna. Starała się ukryć swój strach i te emocje. A emocji było mnóstwo! Pierwszy raz pojechałyśmy gdzieś same, razem, kobieco. To był pomysł Baśki, że robimy babski wypad do Barcelony. Ja natomiast przygotowałam i opracowałam plan całej wycieczki: były dzieła Gaudiego, pałac Guell, bazylika, muzeum Picassa, Fundacja Miro, Sagrada Familia. Wieczorem sangria i wspaniałe tapasy. Uwielbiamy się obżerać, wszystkie trzy kochamy jeść. Był cudowny relaks i mnóstwo słońca.

Mama: Tak zasuwałyśmy po całej Barcelonie, że dosłownie nogi mi drętwiały. Ale musiałyśmy zaliczyć każdą rzecz, którą Kaśka zaplanowała i obejrzałyśmy wszystko. Czułam się oszołomiona, wszystko dla mnie było nowością. Wieczorem kolacja, spacery po La Rambla i gadanie o życiu. Cały czas rozmawiałyśmy o nas, o tym co było. Cudnie się z nimi czułam, byłyśmy jak trzy przyjaciółki.

Kasia: Ten wypad sprawił, że poznałyśmy się lepiej i zbliżyłyśmy do siebie w sposób, w jaki tylko dorosłe baby mogą się zbliżyć. Wyzwoliła się w nas kobieca energia. Międzypokoleniowa. Basia jest szalona, czasem szurnięta, goni za życiem w pośpiechu, jest okrutnie wrażliwa na krzywdę i niesprawiedliwość. I we wspaniały sposób wykorzystuje to, co dał jej los. Pomaga nam, pomaga swoim przyjaciołom albo zupełnie obcym ludziom. Ma gest dziewczyna (śmiech).

Mama: Baśka jest ogromnie rodzinna.

Kasia: Pamiętam jak któregoś ranka w Barcelonie wyszłyśmy z hotelu i usiadłyśmy na ławce. Był cudowny dzień, bezchmurne niebo, jakaś błogość w powietrzu. Wszystkie trzy wystawiłyśmy buzie do słońca, wyciągnęłyśmy nogi i tak siedziałyśmy. Czułyśmy jak promienie ogrzewają nam twarze i cieszyłyśmy się, że jesteśmy razem na tej zwykłej ławce. Ogarniało nas ciepło rodzinne i ciepło z nieba. Nigdy tego nie zapomnę.

Każda z Pani córek poszła własną drogą. Jak wyglądają ich kariery zawodowe w Pani oczach?

Mama: Uważam, że obie odniosły sukces. Kasia, będąc w ciąży z Bronkiem, który w czerwcu skończy pięć lat, rozpoczęła studia magisterskie z dziennikarstwa na Uniwersytecie Gdańskim. W tym samym czasie napisała licencjat z zarządzania instytucjami artystycznymi. Wszystko ukończyła mając małe dziecko i wracając do pracy w teatrze po półrocznym urlopie macierzyńskim, a zawsze dużo grała i gra. Kocha teatr i tam się fantastycznie realizuje. Teraz chce jeszcze robić doktorat! Poza tym Kaśka świetnie pisze. Odziedziczyła talent po dziadku, moim tacie, który był dziennikarzem, pisarzem i poetą.

A Basia?

Mama: A Basia jest po prostu potwornie zajętą aktorką. Z ogromnym temperamentem, pasją, talentem. Uwielbia śpiewać i kocha to, co robi. Zaczęła nawet prowadzić konferansjerkę, o czym nigdy bym nie pomyślała. I świetnie się w tym znajduje.

Wygląda na to, że po mamie odziedziczyłyście pasję.

Kasia: Mamy dobre geny. W naszej rodzinie było dużo charyzmatycznych kobiet.

Basia Kurdej-Szatan: Jesteśmy pomieszane, Kasia jest bardziej podobna do rodziny mamy, ja - taty. Kasia jest bardziej Wyszomirska. Ja – Jakubowska. Babcia Irenka, mama mamy była dystyngowaną damą, arystokratką, jak widziała, że ktoś robi jej zdjęcie, ustawiała się profilem. Bardzo inteligentna, dowcipna i z klasą. Pewna siebie, wiedziała czego chce. Kiedy zmarł dziadek, a nasza mama miała pięć lat, nigdy nie związała się z żadnym mężczyzną, choć miała mnóstwo adoratorów. Podrywali ją, bo była piękną kobietą. Zawsze wyglądała na 20 lat młodszą. W szpitalu, kiedy mówiła że ma 98 lat, lekarz się wściekał, że wszystko jej się miesza. Dopiero jak pokazywała dowód, słyszała zawstydzone: „Przepraszam bardzo”. Była szalenie zadbana, wygimnastykowana. Miała 80 lat i potrafiła zrobić skłon kładąc całe dłonie na podłodze.

Kasia: Druga babcia, Leokadia, od strony taty, była krawcową w teatrze. Kiedy dowiedziała się, że zaczęłam pracować w Teatrze Muzycznym ogromnie się ucieszyła. Nie była wykształcona, ale miała złote serce. Zawsze na nas patrzyła nieprawdopodobnie kochanymi, maślanymi i okrągłymi oczami. To był arcydobry człowiek. Uwielbiałam kiedy szyła nam sukienki. Babcia Lodzia była modnisią, lubiła ładnie się ubierać. To mam po niej. Ponoć jak była nastolatką jej koleżanki latały po wsi ubrane byle jak, a ona codziennie wieczorem prała, a rano prasowała swoją białą bluzeczkę. Kiedy była starsza, kapcie w których chodziła po domu były na obcasiku, a wszystko w mieszkaniu miała wyszywane perełkami, koronkami, brokatami...

Basia: Pamiętam jej toaletkę: szminki, pudry, perfumy, pędzelki... Zawsze długo szykowała się do wyjścia. I zawsze wszyscy na babcię czekali (śmiech). To z kolei ja mam po niej.

Kasia: Tak. Basia ma na wszystko czas i luz, a ja spinę, żeby nigdzie się nie spóźnić. Pamiętam jeszcze, że babcia Lodzia i dziadziuś Janek całe życie trzymali się za ręce. Niesamowicie się kochali.

Basia: Byli dla nas autorytetem miłości.

Kasia: Niezniszczalnym.

Reklama

Cały wywiad z Barbarą Kurdej-Szatan i jej rodziną w najnowszym numerze VIVY! w kioskach od 18 kwietnia!

AGNIESZKA KULESZA & ŁUKASZ PIK/DAS AGENCY
AGNIESZKA KULESZA & ŁUKASZ PIK/DAS AGENCY
Reklama
Reklama
Reklama