Anna Mucha wyznała, że rozważała aborcję: „Tabletki leżały na mojej dłoni, potem w lodówce”
Aktorka udzieliła szczerego wywiadu
Anna Mucha jest szczęśliwą mamą dwójki dzieci – 9-letniej Stefanii i 6-letniego Teodora. Gwiazda wielokrotnie udowadniała, że w wychowaniu pociech kieruje się troską, odpowiedzialnością, ale i kreatywnością. W ostatnim wywiadzie udzielonym Wysokim Obcasom aktorka wyznała jednak, że mogłaby nie mieć na swoim koncie doświadczenia macierzyństwa, ponieważ w trakcie pierwszej ciąży rozważała jej przerwanie.
Anna Mucha o aborcji
W czasach, gdy temat praw kobiet – także do aborcji – budzi tak wiele kontrowersji, Anna Mucha zdecydowała się opowiedzieć o swoim doświadczeniu sprzed 9 lat. To wtedy gwiazda była w pierwszej ciąży. Nie wiedziała jednak do końca, czy jest gotowa urodzić dziecko. „Mnie osobiście ciąża zaskoczyła. Dziś mogę powiedzieć, bez żadnych konotacji religijnych, że to było błogosławieństwo i dziękuję za ten dar, ten przypadek. Jestem szczęśliwa i wzruszona. Natomiast na początku wcale taka wzruszona nie byłam”, zaczęła swoją wypowiedź w Wysokich Obcasach.
Aktorka zdradziła, w jaki sposób przygotowała się do ewentualnego przerwania ciąży i co sprawiło, że jednak tego nie zrobiła. „Skontaktowałam się z Kobietami na Falach, przysłały mi tabletki. Leżały przez jakiś czas na mojej dłoni, potem w lodówce. Podjęłam inną decyzję, widząc, że mam koło siebie właściwego partnera”, mówi 40-latka w najnowszym wywiadzie mając na myśli ojca dzieci - Marcela Sorę.
Okazuje się, że medykamenty przydały się Annie Musze jeszcze później. „Tabletki zostały w lodówce. Jakiś czas później zgłosiły się do mnie dwie kobiety w ciąży z wielkimi rozterkami. Długo rozmawiałyśmy. Nie oceniałam ich decyzji. Zostawiłam tabletki na stole. Wyszłam”, wyznała gwiazda dodając, że nie jej rolą jest oceniać decyzje innych pań oczekujących na dziecko.
Po kilku latach od każdego z porodów, aktorka dba o syna i córkę jak o największe skarby. Wiele rzeczy ją jednak przeraża… „Największy mój strach codzienny to to, że ktoś je potrąci na pasach. Jak się rodziły, bałam się, że będzie wojna. (...) Myślałam o bezpiecznym miejscu, gdzie mogłabym je wywieźć, bo ja nie jestem bohaterką, która miałaby umierać za ulicę. Teraz się boję, że moje dzieci będą żyły w trującym środowisku. Przeraża mnie, że przed zanieczyszczeniami możemy nie mieć gdzie uciec”, czytamy w Wysokich Obcasach.
Domyślamy się, że wyznanie Anny Muchy odbije się szerokim echem. Życzymy dużo siły i doceniamy zdecydowanie się na tak szczerą rozmowę z dziennikarzami.