Reklama

Anna Kalita w 2017 roku przeszła życiową tragedię. Wówczas w wieku 37 lat, zmarł jej mąż, rzecznik prasowy SLD, Tomasz Kalita. Jego walkę z rakiem śledziła cała Polska. Teraz okazuje się, że zmagała się nie tylko z odejściem najbliższej osoby, ale także z ciężką chorobą. W najnowszym wywiadzie przyznała się do alkoholizmu.

Reklama

Anna Kalita o uzależnieniu

Anna Kalita zdecydowała się przełamać wstyd i przyznać do choroby, bo twierdzi, że tylko otwarte mówienie o problemie daje siłę do życia w trzeźwości. Choć przeszła ciężkie momenty, teraz po latach terapii jest niepijącą alkoholiczką. W rozmowie z Romanem Kurkiewiczem dla serwisu gazeta.pl wspomina: „Byłam wściekła! Mój stanowczy sprzeciw wynikał m.in. z tego, że od razu wyświetliła mi się klisza: alkoholiczka, czyli przysłowiowa menelka, leżąca w podartych rajtuzach gdzieś na ławce w parku. Tylko taka kobieta może być alkoholiczką - myślałam. Ale ja? Pracująca, wówczas w telewizji, mieszkająca na eleganckim osiedlu i ubierająca się w eleganckich sklepach? Poza tym - podkreślam - ja nigdy nie piłam wódki! Ja piłam tylko wino”.

Jej wyznanie jest naprawdę dramatyczne, a słowa wzruszają do łez. Anna cofając się w przeszłość, wyjaśniła, jak doszło do uzależnienia. Okazało się, że nie potrafiła sobie poradzić z chorobą męża: „Doskonale pamiętam taki dzień. Jeden z najtragiczniejszych dni w moim życiu, kiedy przywiozłam do domu umierającego męża. W kuchni stała butelka czerwonego wina z poprzedniego dnia. Do połowy pełna. Przelałam cały ten alkohol do kubka i wypiłam duszkiem. I ten koszmar, który miałam w głowie, ta rozpacz – one stały się mniej namacalne. Kiedy mój alkoholizm osiągnął apogeum, czułam się tak, jakbym spacerowała po balustradzie balkonu na 17. piętrze”.

Jak sama przyznaje, alkohol pomagał jej przetrwać dzień - tłumił na chwilę ból i dawał złudzenie ukojenia: „W tym swoim piciu miałam bardzo mocny argument: ci wszyscy "oni" nie przeżyli takiej tragedii jak ja. To nie ich ukochany człowiek umarł. Gdyby to ich spotkało, też by pili, bo rzeczywistość jest nie do wytrzymania - taką miałam mantrę. Dopiero na terapii zrozumiałam, że póki będę nosiła w sobie przekonanie, że nikt nigdy w historii świata nie przeżył takiej tragedii jak ja i dopóki nie porzucę tego myślenia, to do końca życia będę chlała z imieniem mojego męża na ustach, zamieniając żałobę w groteskę i robiąc z siebie karykaturę kobiety, którą kiedyś byłam”.

Teraz minęło już 9 miesięcy od początku terapii. Anna Kalita mówi że czuje się szczęśliwa i wolna. Cieszy się, że ma wsparcie przyjaciół, którzy przy niej nie piją, a bawią się równie dobrze.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama