Reklama

Uwielbiana w Rosji, ceniona we Włoszech, Japonii czy Stanach Zjednoczonych. W Polsce przypomniał o niej popularny serial „Anna German”. Gwiazda piosenki, której imieniem nazwano asteroidę – Annagerman. Krąży wokół Słońca gdzieś miedzy Marsem a Jowiszem... Dziś mija 40 lat od śmierci niezwykłej artystki. Z tego powodu przypominamy jej historię. Ile musiała przejść, żeby odnaleźć szczęście, spokój, miłość i wiarę?

Reklama

Bolesne dzieciństwo Anny German

Przodkowie jej ojca pochodzili z Niemiec. Holenderskich potomków matki, Irmy German, sprowadziła do Rosji caryca Katarzyna II. Anna Wiktoria German urodziła się w Urgenczu 14 lutego 1936 roku. Gdy miała roczek, prawie umarła na paratyfus. Lekarz wyleczył ją naparem z granatowca. Gdy miała dwa lata NKWD aresztowało i zabiło jej ojca, Eugeniusza Germana. Powód? Bo pochodził z Polski! Gdy miała cztery lata, na szkarlatynę zmarł jej brat. Z matką i babcią trafiła na zesłanie, mieszkały w ziemiance. Nie miały co jeść, poznały co to chłód i bieda. Po drugiej wojnie światowej, gdy Anna miała 10 lat, udało im się wyrwać z komunistycznego kraju. Jako żona Polaka, Irma German mogła wyjechać do Polski. Ania, jej mama i babcia zamieszkały we Wrocławiu.

Dzieciństwo Anny German w Polsce

Ania szybko nauczyła się polskiego. W starym domu z XIX w. przy ul. Trzebnickiej, gdzie mieszkały, sąsiedzi czasem zbierali się na niedzielne obiady. Po jedzeniu śpiewali. Ania milczała, myślała, że będzie przeszkadzać swoim głosem. Jej mama dużo pracowała, była nauczycielką. Z tego powodu wychowywała ją babcia, która była dla niej bardzo ważną osobą. A czym ona się zajmowała? Była adwentystką, dużo się modliła oraz opiekowała się gromadą dzieci i starszymi ludźmi.

ZOBACZ TEŻ: Anna German była boginią, Rosjanie nazwali nawet jej imieniem jedną z asteroid. Wypadek wszystko zmienił

„Bardzo kocham moją babcię, która mnie wychowała i pozwoliła odziedziczyć po sobie usposobienie”, powiedziała Anna w filmie biograficznym. Jej ukochana opiekunka była skromna, pracowita i uduchowiona. Też chciała zostać artystką.

Co ciekawe, przyszła wokalistka w 1955 roku złożyła papiery do wrocławskiej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych. „Jeszcze przed maturą zastanawiałam się często nad wyborem zawodu. Zawsze interesowało mnie malarstwo, rzeźba, metaloplastyka, ceramika artystyczna. Po maturze złożyłam więc dokumenty na Wydział Malarski w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Ale po głębszym zastanowieniu ustaliłyśmy z mamą, że trzeba wybrać zawód bardziej konkretny, który w przyszłości zapewniłby byt...”, wyznała w swojej autobiografii „Wróć do Sorrento?"

Wtedy mama zapytała: „Czy wiesz, Aniu, co to takiego bieda?”. Nie wierzyła, że z malowania obrazów da się wyżyć. Ania skryła swoje marzenia i zdała na geologię. Zrobiła dyplom, ale artystka w niej i tak wygrała!

Ribakov / SPUTNIK/EAST NEWS

Początek kariery Anny German

Wystrzeliła w górę. Stała się piękną, posągową blondynką. Ubierała się z klasą, trochę staroświecko. Lubiła kwieciste sukienki, wcięte płaszcze, chusty zawinięte wokół głowy. Głos miała, jak srebrne dzwonki. Chciała śpiewać. Koleżanka namówiła ją, żeby poszła do Estrady Wrocławskiej, ówczesnej agencji artystycznej. Przesłuchał ją reżyser Szymon Szurmiej. Na początku był sceptyczny, ale szybko uległ czarowi jej głosu.

„Przyjmujemy panią”, zdecydował. Autorka książki „Anna German. Tańcząca Eurydyka”, Mariola Pryzwan, pisze, że German na początek dostawała sto złotych za koncert. Ale dawała ich w miesiącu czterdzieści! Mama z babcią były zachwycone. Cztery tysiące miesięcznie to dwa razy więcej niż zarobki geologa na stażu. Ale czy to znaczy, że nie obroni dyplomu? Zaniepokoiła się mama. Anna zapewniła, że na pewno skończy studia. Była odpowiedzialna. Jednak muzyka pochłonęła ją całkowicie. Jeździła z zespołem po małych miejscowościach, dawali trzy występy dziennie, mieszkali w nędznych hotelikach. Podobało jej się takie tułacze życie.

Światowa kariera Anny German

Mówiono o niej „Najlepszy głos pokolenia”, poeta Jerzy Ficowski uważał, że zamiast duszy miała muzykę. „Całe życie byłam jej fanką”, stwierdziła kategorycznie Irena Santor. Kompozytorka Katarzyna Gartner napisała dla German „Eurydyki tańczące” i obie na tej piosence wystrzeliły w górę. Anna wygrała festiwale w Sopocie i Opolu. „Pani Irmo”, krzyczano do jej matki na wrocławskim podwórku. „Niech pani włączy radio, Anna śpiewa!”. Stała się w Polsce gwiazdą. Zaczęła koncertować w Europie i Ameryce. W 1966 roku wystąpiła na scenie paryskiej Olimpii. Rok później, jako pierwsza i jedyna w historii polska artystka zaśpiewała na XVII Festiwalu w San Remo. W tamtym czasie też poznała swojego męża, Zbigniewa Tucholskiego.

CZYTAJ TEŻ: Jako pierwszy prowadził Wielką Grę, musiał uciec z Polski. Trudne losy Ryszarda Serafinowicza...

Samotne życie Anny German

Była kobieca i atrakcyjna. Ale samotna. Ciężkie dzieciństwo odcisnęło na niej piętno. Wysoki wzrost dołożył swoje. Miała kompleksy, nie potrafiła otworzyć się przed mężczyzną. Bała się, że już zawsze przyjdzie jej żyć z mamą i babcią. Aż spotkała młodego inżyniera z Warszawy, Zbyszka. Siedziała na basenie we Wrocławiu, czytała książkę. Podszedł, poprosił, żeby zwróciła uwagę na jego rzeczy, gdy będzie się kąpał. „Zobaczyłem dziewczynę w czerwonej spódnicy”, wspomniał w filmie biograficznym.

„Wszystko, co dobre w człowieku, było w niej”. Wysłała mu kartkę pocztową, zapraszając na koncert do Rzeszowa. Pojechał, czekał z kwiatami. Gdy odwiedził ją we Wrocławiu, zaprosiła na babcine pierogi. „Czy zostaniesz moją żoną?”, zapytał. Szklanka z herbatą wypadła jej z dłoni. Ale nie zgodziła się od razu. Chciała, żeby poznali się lepiej. Więc Zbyszek w dzień pracował w Warszawie, a nocą jechał tam, gdzie występowała Anna. Stał się jej cieniem. Aniołem Stróżem. „Nikt nigdy tak nie śpiewał i nie może śpiewać”, pomyślał, gdy pierwszy raz usłyszał głos Anny. „Zrozumiałem, że podobnego do niego nie ma i że trzeba zrobić wszystko, żeby zawsze brzmiał dla ludzi”.

Vladimir Perventsev/SPUTNIK Russia/East News

Wypadek Anny German

Świat stał przed nią otworem. Podpisała kontrakt z włoską firmą fonograficzną „Company Discografica Italiana”. Włoski menadżer, Pietro Cariaggi wyłożył pół miliona lirów na jej występ na festiwalu w San Remo. Kreowano ją na gwiazdę. Wywiady, pokazy mody, recital we włoskiej telewizji. Ale nie pasowała do tego świata. „Nie jestem w stanie przybrać choćby na krótko maski obcej mi kobiety, tylko na pokaz, na sprzedaż, dla reklamy”, żaliła się w wywiadzie. Jednak płynęła na fali. Miała jechać na festiwal do Rio de Janeiro, do Tokio, Filadelfii i na Majorkę. Los miał inne plany. Gdy w sierpniu 1967 roku wracała z koncertu we Włoszech Autostradą Słońca, jej samochód uległ poważnemu wypadkowi.

Dwa tygodnie przeleżała bez przytomności. Połamana nie mogła się ruszyć, nie mogła chodzić. Przez pół roku uciskał ją gorset z gipsu, oddychała z trudem. Na własne życzenie wypisano ją z włoskiego szpitala, trafiła do kliniki w Konstancinie. Wiodła smutne życie uwięzionej osoby. „Ze swojego łóżka widziałam tylko ścianę i drzewo. Całymi godzinami patrzyłam w okno, czekając czy nie pojawi się ptaszek na gałęzi”, wspominała te gorzkie chwile. Zbyszek skonstruował dla niej specjalny wyciąg. Ciężko ćwiczyła, żeby odzyskać sprawność. Gdy leżała na wyciągu, Zbyszek powtórnie się oświadczył. Tym razem powiedziała „tak”.

Bolesny powrót do żywych

Trzy lata zajął jej powrót do zdrowia. Mięśnie przepony miała zwiotczałe, bała się, że nigdy nie wróci do śpiewania. Za pieniądze z odszkodowania kupiła małe mieszkanie na peryferiach stolicy. Jej pierwszy własny kąt. Nocą wychodziła z niego i o lasce, lub wsparta na ramieniu Zbyszka wędrowała po ulicach. Powoli odzyskiwała sprawność. Miała dużo czasu na rozmyślania. Coś ją natchnęło. Zaczęła komponować własne piosenki. Jedną z nich była „Człowieczy los” do słów Aliny Nowak. „Człowieczy los nie jest bajką ani snem”, śpiewała. Nie znała nut, więc swoje melodie nagrywała na magnetofon.

Gdy wróciła do sił, nagrała w studiu autorska płytę zatytułowaną „Człowieczy los”. I odniosła wielki sukces. Dostała „złotą płytę”. Polacy pokochali jej mądre i dające nadzieję piosenki oraz ten zaczarowany głos. Na scenę wróciła w 1970 roku. Jedenaście koncertów w Teatrze Wielkim wykupiono do ostatniego miejsca. Dwa lata później pobrali się ze Zbigniewem Tucholskim. 27 listopada 1975 urodziła syna, Zbigniewa juniora.

ZOBACZ TEŻ: Nela i Artur Rubinstein – ona zawsze chciała być u jego boku. Z miłości i z zazdrości

Pokłoń się Rosji, powiedziała babcia Anny German

W Rosji i na Ukrainie do dziś mówią o niej „nasza Anuszka”. Ma tam miliony wielbicieli. O Uzbeskistanie mówiła „moja druga ojczyzna”. Gdy pierwszy raz pojechała śpiewać w Moskwie, babcia poprosiła: „Pokłoń się rodzinnemu krajowi”. German bardzo przeżywała powrót do kraju, w którym tyle wycierpiała jako dziecko. Ale tym razem Rosja (ówcześnie Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich) przyjęła ją z otwartymi rękami. Pierwsze wykonanie „Tańczących Eurydyk” spotkało się z burzą oklasków.

Potem German nagrała wiele rosyjskich piosenek, bliska była jej melodyka i słowiańska romantyczność. Nigdzie na świecie publiczność nie słuchała jej z taką czcią. Koncertowała w salach na sześć tysięcy widzów. Gdy na kazachskim stepie zaśpiewała dla pasterzy, poczuła że słuchają ją nawet zwierzęta – krowy i owce, których olbrzymie stada pasły się w pobliżu. Dużo koncertowała, nie potrafiła odmawiać. Podpisywała kontrakt na jeden koncert, a kazano jej śpiewać trzy. Wysiłek wyniszczał ją. W połowie lat siedemdziesiątych... wykryto u niej raka.

Anna German zmienia wyznanie

Gdy pobrali się ze Zbyszkiem, wszystko układało się dobrze. Kupiła i wyremontowała dom, miała koncerty, syna. Spełniała się w śpiewaniu. Z mężem pasowali do siebie, oboje powolni i małomówni stanowili idealną parę. Gdy nagrywała, czekał godzinami w studiu, był w nią wpatrzony. Jednak choroba zburzyła ten ład. Musiała odwołać koncerty w jednej z republik środkowoazjatyckich. Ból był zbyt wielki. Przez wiele lat udawało się jej powstrzymywać atak nowotworu. Poddała się dopiero w 1980 roku. Zaatakował ją mięsak kości. Nawrót choroby przykuł ją do łóżka. Wtedy wróciła do wiary babci.

„Przychodzili do nas księża”, wspominał tamten czas jej mąż. „Mówili – weźcie ślub, ochrzcijcie dziecko. Byłem katolikiem, więc zrobiliśmy tak”. Lecz w Annie tkwił niepokój. Któregoś dnia, gdy już nie opuszczała łóżka, poprosiła męża: „Przynieś mi biblię babci”. Przed dwa tygodnie czytała, rozmyślała, modliła się. Potem powiedziała: „Dostałam od Boga znak. Zaproś pastora kościoła Adwentystów. Chcę się ochrzcić”. Przyjęła chrzest późną wiosną 1982 roku w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego. „Była taka szczęśliwa”, wspominał mąż. „Obiecała, że gdy wyzdrowieje, będzie śpiewać w kościele”. Na magnetofonie zostawiła wiele nagrań psalmów i tekstów biblijnych z własnymi melodiami. Przed śmiercią w jej sercu zamieszkał Bóg. Odeszła 25 sierpnia 1982 roku. Nad jej grobem na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym „Ojcze nasz” zmówił ksiądz Jan Twardowski.

Życie po życiu Anny German

Pozostała w pamięci i nagraniach. W Rosji do dziś działa Międzynarodowy Klub Wielbicieli Anny German. W Moskwie doczekała się złotej gwiazdy w chodniku przed salą koncertową Rosja. W Polsce wiele ulic nazwano jej imieniem. Serial „Anna German” bił w Polsce rekordy popularności. Odświeżył pamięć o niej i niezwykły talent. Talent, który jak meteor przemknął po naszym niebie. Poeta Jerzy Ficowski tak ją określił w książce „Anna German. Tańczące Eurydyki”: „Była dużym dzieckiem. Niezwykle dobra, szlachetna, życzliwa ludziom i światu, a jednocześnie dziecięco bezbronna. Nie miała w sobie nic z agresji. Była jakby wygnańcem z chórów anielskich skazanym na trudny „człowieczy los”.

Reklama

Dzisiaj mija równo 40 lat od odejścia utalentowanej gwiazdy.

EAST NEWS
Reklama
Reklama
Reklama