Byli razem ponad 40 lat, zmarł w dniu ich rocznicy ślubu. Andrzeja Turskiego i żonę Zofię rozdzieliła choroba
Wcześniej planowali się rozwieść...
Zofia Pietraszak i Andrzej Turski stanowili przepiękne małżeństw przez ponad 40 lat. Poznali się, gdy jeszcze byli nastolatkami, ale nie od razu mogli być razem. Ich inne pomysły na życie rozdzieliły ich na jakiś czas. Dopiero po ślubie byli nierozłączni. I choć spotkali się nawet w sądzie, by zakończyć swój związek, nigdy się na to ostatecznie nie zdecydowali. Zabrała ich sobie dopiero śmierć…
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 23.07.2024 r.]
Andrzej Turski – poznanie żony i ślub
Miał zaledwie 14 lat, gdy pierwszy raz napotkał na swojej drodze Zofię Pietraszak. Wychowali się przy jednym warszawskim podwórku i to tam zostali znajomymi. Andrzej Turski na zawsze zapamiętał jej czerwone spodnie z pierwszego spotkania. „Mieszkaliśmy obok siebie i pamiętam ten dzień, kiedy zobaczyłem śliczną, drobną dziewczynkę z długimi włosami blond, na dużym rowerze”, opowiadał Światowi seriali.
W okresie dojrzewania ich więź się zacieśniała, ale ich miłosną relację przerwał moment wyboru studiów. Andrzej Turski zdecydował się na polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a dziewczyna, w której się zakochał medycynę w Białymstoku. Widywali się tylko, gdy jedno odwiedzało drugie.
Wszystko zmienił rok 1970. W jego ostatni dzień Andrzej i Zofia Turscy pobrali się. Od tej pory mogli cieszyć się sobą jako mąż i żona, a już 7 lat później także jako rodzice ich jedynego dziecka – córki Urszuli. Zapracowany dziennikarz przyznawał, że choć starał się być dobrym tatą, większość obowiązków spadało na jego żonę i jej mamę, która chętnie im pomagała.
CZYTAJ TEŻ: Obaj zostali lekarzami, byli dla mamy całym światem. Tak Danuta Holecka mówiła o synach
Andrzej Turski, Zofia Turska, 2002
Chcieli wziąć rozwód, nigdy nie podjęli ostatecznej decyzji. Zmarli przez choroby
Co ciekawe Andrzej Turski tak chronił swojej prywatności, że o kulisach jego małżeństwa wiedziało niewiele osób. Być może nawet dla znajomych z pracy zaskoczeniem byłaby wiadomość, że ulubieniec widzów Panoramy i jego żona aż dwa razy mieli się rozwodzić.
Stawiali się nawet w sądzie, ale rozpraw nigdy nie dokończono. „Po tzw. rozprawach pojednawczych nie wznawiałem sprawy. Za drugim razem ona już wiedziała, że i tak nie wznowię. Po pierwszej rozprawie zabrałem ją na kawę, po drugiej też, ale ona już się śmiała. Sędzia coś pie*****ł, pie*****ł, a ja zapytałem: »Zosiu, czy przyjmiesz zaproszenie na kawę?«. A ona na to: »Z przyjemnością«. I mówi do mnie: »Dalszego ciągu nie będzie, widzę po tobie«. Ja na to: »Co masz na myśli?« Jeśli chodzi o nasze życie, to dalszy ciąg będzie, jeśli chodzi o ten pier***ny sąd, to nie sądzę", opowiadał dziennikarz w Newsweeku.
Przełomowym i smutnym dla małżonków rokiem był 2004. Wtedy to choroba układu chłonnego – ziarnica – wyniszczała organizm Andrzeja Turskiego. „Zosia zamknęła swój prywatny gabinet okulistyczny po to, by być przy mnie, by mnie wspierać, podtrzymywać na duchu i troszczyć się o mnie. Jeździła ze mną na każdą chemię, zawsze była obok mnie", opowiadał o poświęceniu żony Andrzej Turski.
Ostatecznie walkę z rakiem wygrał, ale niedługo później para musiała stawić czoła kolejnej diagnozie. Tym razem usłyszała ją pani Zofia, która leczyła się na raka jelita grubego. Tym razem to ukochany mąż nie opuszczał jej na krok. „Czasem pielęgniarka zamykała kurek i mówiła nam: »A teraz państwo mogą pójść na randkę do restauracji na dół«. Zjeżdżaliśmy sobie na dół na ciastko. Zosia nie wypytywała o swoją chorobę. Raz tylko zaniepokoiła się: »Andrzej, kiedy ja wyzdrowieję?«. Powiedziałem wtedy: »Zosiu, jesteś po siódmej chemii, jeszcze pięć razy i będzie ok«. Jak ona biedactwo brała tę chemię, to miała gorszy apetyt i jedyna rzecz, jaką mogła jeść, to były krewetki, które robiłem jej na maśle i na czosnku. Siadaliśmy oboje w kuchni, ona obierała czosnek, bo go było dużo, ja rozmrażałem krewetki, przygotowywałem patelnię i smażyłem je", wspominał Andrzej Turski w jednym z wywiadów.
Andrzej Turski, Zofia Turska, 2009
Jeszcze w styczniu 2010 roku para pojawiła się wspólnie na gali Telekamer, a już w maju tego samego roku pani Zofia zmarła. Odeszła jedynek nocy, kiedy przy szpitalnym łóżku Andrzeja Turskiego zastępowała córka Urszula.
Dziennikarz zastanawiał się głośno, czy przez wszystkie lata był dla miłości swojego życia wystarczająco dobry. Po pogrzebie szybko rzucił się w wir pracy. Przez tempo życia zaniedbał swoje zdrowie. Gdy obiecał odejść z telewizji i odpocząć, nie zdążył długo nacieszyć się relaksem. Przeszedł rozległy zawał.
„Myślę, że nie chciał tu być. Od dłuższego czasu powtarzał, że niedługo umrze. Starałam się go zdopingować, podnieść na duchu. Ale miałam wrażenie, że kompletnie go to nie obchodzi. Cały czas był myślami z mamą. Najlepiej czuł się w swoim mieszkaniu na Łowickiej, bo tam ciągle były ślady Zosi”, mówiła w VIVIE! Ula Chincz. „Nie wiem, czy – mówiąc brutalnie – nie poczułam pewnego rodzaju ulgi, że oni są znowu razem. Tata przez miesiąc leżał w szpitalu na OIOM-ie, mógł odejść każdego dnia, bo jego stan był ciężki, choć stabilny. Kiedy w sylwestra prawie dwa lata temu dostałam telefon ze szpitala, pomyślałam: to nie jest przypadek. Nigdy w to nie uwierzę! W 43. rocznicę ślubu?", dodawała z kolei w PANI podkreślając te wyjątkową datę…
Andrzej Turski, Zofia Turska, Telekamery, 2010 styczeń