Allan Starski, Viva! 17/2023
Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters
O tym się mówi!

Allan Starski za „Listę Schindlera” dostał Oscara. Wciąż ma apetyt na ambitne projekty

„W życiu trzeba mieć szczęście, ale też pewną nieustępliwość"

Aleksandra Frankowska 15 września 2023 15:08
Allan Starski, Viva! 17/2023
Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Wybitny polski scenograf, mistrz wyobraźni. Ulubiony scenograf – i przyjaciel – Andrzeja Wajdy. Laureat Oscara za „Listę Schindlera” Stevena Spielberga. Na festiwalu filmowym w Gdyni odbierze Platynowe Lwy za całokształt twórczości. Od 46 lat w życiowej drodze towarzyszy mu żona, Wiesława Starska, znakomita kostiumografka. „W życiu trzeba mieć szczęście, ale też pewną nieustępliwość. Umiejętność dążenia do celu”, mówi Allan Starski Beacie Nowickiej.

Osiemdziesiąte urodziny, przegląd Pana najważniejszych filmów, Platynowe Lwy na festiwalu filmowym w Gdyni za całokształt twórczości… Czy ta szczególna konfiguracja nastraja Pana refleksyjnie?

Trochę tak. Myślę, że wszystko razem nieco mnie zaskoczyło, i ta osiemdziesiątka, i ta nagroda za dorobek życia. Poważnie brzmi… (uśmiech). Wszyscy pytają, jaki będzie następny film, trudno mi odpowiedzieć, bo w tej chwili nie robię żadnego. W ubiegłym tygodniu miałem we Wrocławiu MasterClass z młodymi ludźmi, którzy oczekiwali ode mnie opowieści o tym, jaki robię film, a ja się cieszyłem, że mam szansę prowadzić z nimi te warsztaty. Gdybym robił film, byłoby to niemożliwe. Praca scenografa – poza wielką przyjemnością twórczą i wielką satysfakcją, kiedy zrobi się dobrą scenografię do dobrego filmu – to ciężka, fizyczna harówka. Długa. Po tylu latach robienia dużych filmów nie rwę się do mniejszych przedsięwzięć. A duży, skomplikowany historycznie film oznacza rok pracy w ostrym reżimie. Na początku zawsze jest ciekawie. Reżyser zawsze jest miły. Rozmowy są pełne energii twórczej, zapału i fantastycznych pomysłów. Oczywiście, jeśli gramy na tych samych falach. Udało mi się w życiu robić filmy z reżyserami, którzy po pierwsze mnie rozumieli, po drugie mi imponowali. Wiedziałem, że mogę od nich czegoś się nauczyć, i to było motywacją do szalenie intensywnej rozmowy, nie tylko o wspólnym filmie.

Allan Starski, Viva! 17/2023
Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Dwadzieścia pięć lat temu widziałam Pana spacerującego przez trzy dni po krakowskim Kazimierzu ze Stevenem Spielbergiem. Byliście zanurzeni w rozmowie. Zawsze chciałam Pana zapytać, o czym wtedy tak namiętnie dyskutowaliście?

To był jego drugi pobyt w Krakowie. Dostałem oficjalne zaproszenie od producentów amerykańskich. Przywitaliśmy Stevena na lotnisku, wsiadamy do busika i, jak to w Polsce, każdy gramoli się na miejsce, które jest wolne, a producent liniowy mówi: „Nie, nie, chwileczkę. Każdy siada tam, gdzie jest to przewidziane. Panie Allanie, pan siada obok Stevena”. To było nasze pierwsze spotkanie. Szok. Ale od razu zaiskrzyło i przez te trzy dni dokumentacji cały czas rozmawialiśmy.

No właśnie…

Najpierw o filmach Stevena. Pytałem go, jak zaczęła się jego kariera, bardzo interesowały mnie „Szczęki”, a później coraz bardziej wciągaliśmy się w „Listę Schindlera”. Pokazywałem mu obiekty, które mogłyby zagrać w tym filmie. Nie miałem śmiałości spytać, dlaczego mnie wybrał. Najprostsze pytanie, które powinienem mu zadać. Steven nie jest zbyt otwartym człowiekiem. Jest raczej typem introwertyka, podobnie zresztą jak ja. Mieszkaliśmy w hotelu Cracovia, po tych trzech dniach przyszedł do mnie Branko Lustig, nieżyjący już producent chorwacki, i powiedział: „Steven chce z tobą zjeść jutro śniadanie”. Okazało się, że to śniadanie jest pasowaniem na scenografa. Steven definitywnie zdecydował, że chce ze mną robić ten film. No a później było tylko trudniej! (śmiech). Zbudowałem olbrzymią makietę obozu i poleciałem do Los Angeles. Dotarliśmy do biura Amblin – Steven kręcił wtedy „Jurassic World” w Parku Stanowym Nā Pali Coast na Hawajach – a „Jerry” Molen, producent amerykański, który na mnie czekał, mówi: „Słuchaj, nie spotkamy się dzisiaj ze Stevem, bo jest uwięziony na Hawajach”. Myślałem, że to żart. Okazało się, że na wyspie było trzęsienie ziemi i wysłano po niego samolot wojskowy. Był pierwszą osobą, która została stamtąd wyciągnięta. Przyjechał do biura następnego dnia i zwrócił się do swojej sekretarki: „Kup dla całej mojej rodzinie rowery, zgromadź dużą ilość wody i załatw generator prądu”.

Allan Starski, Viva! 17/2023
Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Wyciągnął praktyczne wnioski… Imponujące.

No tak, na wyspie nie działała komunikacja i brakowało wody i światła. Później zaczęliśmy rozmawiać o filmie, ale w zasadzie czas na te rozmowy mieliśmy tylko w porze lunchu, bo resztę czasu poświęcał na film o dinozaurach. Ta jego podzielność uwagi zawsze mi imponowała. Kiedy przyjechał do Krakowa, od siódmej rano do 19.30 był zajęty „Listą Schindlera”, a po kolacji z rodziną włączał telewizję satelitarną zainstalowaną specjalnie dla niego i w nocy montował „Park Jurajski”. To są rzeczy, które przekraczają moje możliwości i moje wyobrażenie o pracy. Przez całe życie nie łączyłem projektów. Nie spotykałem się z innymi reżyserami i nie mówiłem do mojego asystenta: „Ty to skończysz, a ja zacznę nowy film”. Każde przedsięwzięcie szalenie mnie pochłania i eksploatuje. Daję z siebie wszystko, żeby film, który robię, był jak najlepszy.

Za „Listę Schindlera” dostał Pan Oscara… Widziałam większość Pana filmografii. Mam wrażenie, że Pańska wyobraźnia nie ma granic. Czym Pan ją karmił? Wychował się Pan przecież w powojennej Warszawie: zrujnowanej, biednej i ponurej.

Żyłem w świecie filmu, wyobraźni, ponieważ mój tata był scenarzystą filmowym, szefem zespołu Iluzjon, spotykał się z fantastycznymi twórcami. Na początku mieszkaliśmy w Łodzi. I w tej Łodzi wszyscy ludzie związani z filmem rezydowali w Domu Filmowca na Narutowicza, gdzie były wspaniałe prywatne bankiety. Jako szkrab podsłuchiwałem dorosłych. Szybko zacząłem czytać. Ojciec podsuwał mi Sienkiewicza, a ja wolałem scenariusze filmowe. Bywałem też na planie filmowym, gdzie zobaczyłem pierwszą scenografię: dom z przodu wyglądał jak prawdziwy, a z tyłu było rusztowanie. W wieku ośmiu lat „byłem” filmowcem, jak skończyłem 17 lat, przestało mnie to interesować. Lubiłem chodzić do kina i dyskutować z ojcem, ale nasze spojrzenia na film zaczęły się rozchodzić. Mnie się podobały filmy awangardowe, on zawsze bronił klasycznego, dobrego kina. Co w tym czasie zajmowało moją głowę? Wyrwanie się w świat.

____________

Cała rozmowa dostępna w nowym numerze VIVY! Magazyn znajdziecie w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 14 września 2023 roku.

Sylwia Grzeszczak, Viva! 17/2023 OKŁADKA
Fot. Mateusz Stankiewicz/SameSame

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MAŁGORZATA ROZENEK-MAJDAN: czy tęskni za mediami, kiedy znowu… włoży szpilki i dlaczego wpada w „dziki szał”, gdy przegrywa. MICHAŁ WRZOSEK: kiedyś sam się odchudził, dziś motywuje i uczy innych, jak odchudzać się z głową. EWA SAMA swoje królestwo stworzyła w… kuchni domu w Miami. ONI ŻYJĄ FIT!: Lewandowska, QCZAJ, Steczkowska, Chodakowska, Klimentowie, Jędrzejczyk, Danilczuk i Jelonek, Paszke, Skura…