Reklama

Maria Kuncewiczowa powiedziała jej, że pisanie to trudny zawód i ciężka praca. Szybko przekonała się, że to też praca samotna. Lata spędziła, jeżdżąc za swoimi bohaterami po świecie, śledząc ich tajemnice, w ich losach szukając siebie. Przyznaje, że często przedkładała wszystko nad kolejne książki. Czy to był dobry wybór? Czy nie żałuje? I czy w ogóle umie żyć inaczej? Z pisarką Agatą Tuszyńską rozmawia Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska.

Reklama

Zawsze chciała być Pani pisarką?

Zawsze. I to od dzieciństwa. Książki były dla mnie najbardziej wartościowymi przedmiotami i drzwiami do innego świata. A bohaterowie literaccy szybko stali się ważniejsi niż koleżanki na podwórku. Zauważyłam, że czytając, można przeżyć dużo więcej losów niż w rzeczywistości. Ponieważ chodziłam z mamą na kiermasze książek, gdzie za stołami siedzieli ich autorzy, zorientowałam się, że za każdą książką stoi ktoś, kto musiał ten tekst napisać. Jeździłyśmy do Kazimierza nad Wisłą, gdzie nieopodal Domu Prasy był dom pisarki Marii Kuncewiczowej. Widywałam ją przez płot. Była elegancka. Nosiła garsonki, perły, klipsy, miała pomalowane paznokcie i przechadzała się z mężem dookoła swojej pięknej posiadłości. Przyjmowała gości, rozmawiała z nimi po francusku i angielsku. A mama mi mówiła: „Zobacz, zobacz, Agatko, to jest pisarka”. Więc ja chciałam być taka jak ona, bo wyobraziłam sobie, że pisanie polega na atrakcyjnym wyglądzie, makijażu i uczonej konwersacji we własnej posiadłości.

[...]

– Życie zweryfikowało Pani wyobrażenia o byciu pisarką?

Trudność pisania objawiła mi się szybko. Nie musiałam długo czekać, żeby przyznać Kuncewiczowej rację. Po napisaniu pierwszej, drugiej książki wiedziałam już, że dobre pisanie to ciągłe poprawianie tego, co się już napisało, balansowanie między myślą a słowem, co jest wręcz fizycznym wysiłkiem. U mnie ten wysiłek idzie „przez rękę”, bo piszę piórem.

– W XXI wieku wciąż pisze Pani piórem?

Pomysły, początki akapitów, koncepty, to, co jest ważne, piszę piórem. Mam piór dużo i są częścią rytuału pisania. Czynności, która jest bardzo samotna. Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Są pisarze – taki był Romain Gary, bohater mojej ostatniej książki „Żongler” – którzy piszą łatwo i dużo. Mnie pisanie sprawia trudność, muszę się skupić, źle mi się pisze, gdy ktoś jest obok. Wiem, sama siebie skazałam na samotność. Ale nie znam większej radości niż ta po napisaniu dobrego zdania. Więc może warto?

[...]

– Pisze Pani rano, wieczorem, w nocy?

Lubię pisać rano. Po przebudzeniu wychodzę na długi spacer. Kiedy jestem nad morzem, wstaję wcześniej, żeby zobaczyć wschód słońca. Do pisania siadam około wpół do siódmej. I trwa to mniej więcej do pierwszej, drugiej, w zależności od dnia. Po południu już tylko czytam i robię notatki. Najlepsze warunki intelektualne i emocjonalne mam rano. Inaczej wtedy myślę. Znam kolegów, którzy piszą w nocy, bo wtedy już nikt na pewno nie zadzwoni z wiadomością, że babcia spadła z drabiny. W nocy można kompletnie się wyizolować, odłączyć od świata.

– Czy od pisania można się uzależnić?

Jestem tego przykładem. W maju wydałam książkę, która kosztowała mnie niezwykle dużo wysiłku i była skomplikowana koncepcyjnie. Czułam, że kiedy wreszcie wyjdzie, będę musiała na jakiś czas przestać pisać, odpocząć. Cóż… Chodziłam wczoraj obok biurka, mijałam je wzrokiem i jednak musiałam usiąść, nie wiem, co mnie do tego skłoniło, i już chwilę później notowałam pomysły, pierwsze zdania nowych tekstów, akapity… Tak, pisanie jest absolutnie uzależniające.

ZOBACZ TEŻ: Michał Wiśniewski: „Za każdym razem wierzyłem, że nam się uda”. „Wydaje mi się, że miałem bardzo kochające żony, które z najlepszymi intencjami podchodziły do naszego małżeństwa”

Marek Straszewski
Marek Straszewski

– I zabiera życie…

Zależy, czym dla kogo jest życie… Niewątpliwie zabiera czas, który można by spożytkować na inne przygody. Mnie zabrało. Zwykle niczego nie żałuję, nie rozpamiętuję przeszłości, bo po co, ale przypominam sobie, jak mój Henryk pojechał kiedyś na wakacje z synami w Góry Skaliste. Chcieli mnie zabrać. Ale ja miałam skończyć książkę, nawet teraz już nie pamiętam którą. Nie pojechałam. I czasem myślę, że nigdy nie byłam w Górach Skalistych i tych 10 dni z Henrykiem i jego dziećmi tam nigdy nie odzyskam. Ale wtedy ta książka wydawała mi się tak ważna, a te 10 dni jakby jej wykradzione. Henryk, który potrafił przekonać mnie do wszystkiego, do tego mnie przekonać nie zdołał. Tak, im dłużej się żyje, tym bardziej widać, że zachłanność na pracę, jakąkolwiek, odbiera czas do życia. Nigdy nie byłam w Japonii, a marzyłam o tym, nigdy nie byłam na biegunie, a to też mnie kusiło. Ale uzależnienie od pisania było tak silne, że mu ulegałam.

[...]

– Nigdy nie chciała Pani mieć dzieci?

Kiedy się spotkaliśmy, Henryk miał już dwóch synów. Uważał, że wypełnił swój plan.

– Nie lubię słowa „żałować”, ale…

Jak można żałować czegoś, czego się nie doświadczyło? Nie wiem, co to znaczy mieć dziecko, nie wiem, co to odpowiedzialność za małego człowieka, bycie przy nim, kiedy się rozwija, sprawianie, że staje się kimś. Ja tego nie wiem. Nawet nie potrafię powiedzieć, czy tego bardzo chciałam, bo gdybym chciała, mogłam szukać dalej. Nie zrobiłam tego, ponieważ Henryk, nasza miłość i nasze życie było na tyle atrakcyjne, że tamtą potrzebę zdominowały. Może jedni rodzą dzieci, inni rodzą książki? Może to nie musi iść w parze?

[...]

– Marzy Pani?

Tak. Ciągle tak.

– Co jest teraz Pani marzeniem?

Chciałabym się nacieszyć moją nową książką, „Żonglerem”. Trochę jej potowarzyszyć w drodze do czytelników. Odpoczywanie nie bardzo mi się udaje, choć wiem, że jest konieczne. Marzę, by napisać coś takiego, czego dotąd nie napisałam. Odnaleźć się w gatunku, którego nie uprawiałam. Stworzyć coś, co dla mnie samej będzie zdziwieniem, gdzie jako pisarka odnajdę coś innego. Pewnie będzie to trudne, ale tylko w trudności jest dynamika zmiany. Nie interesuje mnie chodzenie znanymi drogami.

– To są marzenia pisarki. A kobiety?

Marzę, żeby spotkać rycerza, choć nie wierzę w rycerzy (śmiech). Marzę o dalekiej, długiej podróży, ale czy samotne podróże nie są zbyt bolesne?

– Na pewno weryfikują pewne rzeczy. Uczą siebie.

Dobrze. Zgoda! Samotna podróż w bliżej nieokreślonym kierunku. Od razu myślę, jakie spakuję ołówki i pióra, który zeszyt. Białe kartki papieru niech będą zapowiedzią czegoś zupełnie nowego. Choć trudno zmienić własny charakter pisma…

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Poznali się podczas zajęć z boksu, to była część jego planu... Oto historia miłości Karoliny Pisarek i Rogera Salli

Rozmawia Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska.

Cały wywiad można przeczytać w najnowszym numerze VIVY! Magazyn już 15 czerwca będzie dostępny w sprzedaży.

Reklama

Marek Straszewski
Marek Straszewski
Szymon Boczek

Reklama
Reklama
Reklama