Reklama

"Od samego początku z całych sił pragnęłam uwierzyć, że to, co mnie spotkało, wydarzyło się po coś. Bo przecież nie mógł to być jedynie głupi przypadek, niefortunny splot zdarzeń, zależność miejsca, czasu, ludzkich błędów albo zwykły pech... To byłby absurd" - to fragment z pierwszej strony książki "Drugie życie", która jest niezwykłą historią życia Moniki Kuszyńskiej. A właściwie dwóch żyć. Przed i po wypadku.

Reklama

W przededniu premiery książki piosenkarka w najnowszej "Vivie!" po raz pierwszy w tak szczerej i poruszającej rozmowie opowiada o śpiewaniu, cieniach kariery, wypadku, tragedii, cierpieniu i nadziei. O swoich doświadczeniach, o życiu "przed i po" opowiada w sposób szczególny. Językiem powściągliwym, pełnym elegancji, a jednocześnie pulsującym od uczuć i emocji.

Myśl, że to, co mi się wydarzyło, nie miało sensu, przekracza ludzką wytrzymałość. Jest nie do zniesienia. Dlatego od początku kurczowo trzymałam się myśli, że był w tym jakiś plan, że moje cierpienie jest po coś. Że ono nie jest bezsensowne. I nadal chcę w to wierzyć. Oczywiście człowiek zawsze ma masę wątpliwości, zastanawia się, czy istnieje opatrzność, przeznaczenie, zwłaszcza, kiedy patrzy nie tylko na swoje cierpienie, ale też na ból innych ludzi. W mojej długiej wędrówce po szpitalach byłam świadkiem smutku, rozpaczy, nieszczęścia, ale też optymizmu, wiary i nadziei. Skoro więc ten wypadek się wydarzył i nie było odwrotu, postanowiłam potraktować go jako szansę na nowe, może lepsze życie.

Zuza Krajewska /LAF AM

W jej opowieści na początku jest rozpacz. Ale uderzające jest to, że potem nie ma wściekłości ani gniewu na świat, na ludzi: dlaczego nie ty, nie on, nie ona. Tylko ja. Dlaczego mnie to spotkało?

Nie miałam w sobie nienawiści. Nie wiem dlaczego, tak naprawdę. Mam cechę, która sprawia, że potrafię wszystko sobie wytłumaczyć. Ludzkie błędy na przykład. Zawsze znajdę milion usprawiedliwień dla innych, dla siebie. Nie umiem oceniać rzeczy jednoznacznie. Może to mi właśnie pomogło? Oczywiście, że mogłabym obwiniać, oskarżać...

Szczególnie tę jedną osobę, która wtedy prowadziła samochód (Roberta Jansona, twórcę zespołu Varius Manx, który tego feralnego dnia 2006 roku podczas powrotu muzyków do Łodzi z trasy koncertowej siedział za kierownicą jeepa, który roztrzaskał się na drzewie - przyp red.).

Ale nie zrobiłam tego. Nie wiem skąd, ale miałam w sobie taką wiedzę, a może przeczucie, że nienawiść i wściekłość odbiją się źle na mnie. Intuicyjnie czułam, że muszę tego unikać. Dla siebie. Poza tym byłam wychowana w specyficzny sposób. Po pierwsze - nie obarczać winą innych swoimi problemami. Nie być dla nikogo ciężarem. Ale przede wszystkim nauczono mnie, żeby przypadkiem nigdy nikomu nie zrobić krzywdy. To zawsze była moja obsesja, żeby nie skrzywdzić drugiego człowieka.

Zuza Krajewska / LAF AM

Piosenkarka nie liczyła dni, które spędziła w szpitalu, choć po wypadku spędziła tam pół roku non stop. Od końca maja do listopada. A potem były pojedyncze szpitalne epizody. Kiedy dopuściła do siebie myśl, że powrót do świata to będzie długa droga?

Nie wiem czy miałam jeden taki moment. Może w szpitalu w Bydgoszczy? Trafiłam tam żywiąc, po raz kolejny zresztą, wielką nadzieję, że wreszcie postawią mnie na nogi. Chyba na drugi dzień spotkałam rehabilitanta, młodego chłopaka, który zapytał prosto z mostu: "Czego oczekujesz po naszych zajęciach?". Byłam zdziwiona: "No, jak to czego? Ja chcę chodzić. Chcę stąd wyjść na własnych nogach". Spojrzał na mnie, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie, nieco pobłażliwie i spokojnie powiedział: "A może coś bardziej realnego?". To mnie uderzyło. Było jak publicznie wymierzony policzek. TAKĄ prawdę ja wypierałam. Wkurzył mnie wtedy strasznie, oskarżałam go w myślach, że to on prawdopodobnie jest słabym terapeutą, skoro nie wierzy, że mi się uda. Ale kiedy mój pobyt w szpitalu dobiegał końca, zaczęło do mnie docierać, że to nie będzie takie proste i że stamtąd na pewno nie wyjdę na własnych nogach. Byłam podłamana...

Bo nie zakładała takiej opcji, że to się może nigdy nie wydarzyć.

Cały czas mam nadzieję i wierzę, że kiedyś stanę na własnych nogach. Ale wiem już, że jeśli to się nie wydarzy, nie uznam tego za koniec świata. To jest wielki przełom w moim myśleniu, który całkiem niedawno nastąpił. Nie wszyscy potrafią się z czymś takim pogodzić.

Cały wywiad z Moniką Kuszyńską oraz sesja zdjęciowa autorstwa Zuzy Krajewskiej w najnowszym numerze "Vivy!", który od czwartku w kioskach.

Edipresse

Przeczytajcie także: Monika Kuszyńska na okładce "Vivy!". Po raz pierwszy tak szczerze o cieniach kariery, wypadku, cierpieniu i nadziei

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama