Reklama

Jeszcze niedawno mieszkała w 130-metrowym apartamencie na warszawskim Służewcu. Zamieniła go na nieduże mieszkanie w starej kamienicy na Żoliborzu. Przekraczając jej próg, nigdy w życiu nie pomyślałabym, że tu gdzieś mieszka gwiazda programów remontowych, projektantka wnętrz odpowiedzialna za metamorfozy polskich mieszkań. „Gdy tu weszłam, pomyślałam, że tak wygląda prawda. Niewychuchana, niewydmuchana. Wchodząc na moją klatkę schodową, najbardziej się boję, że w końcu ktoś kiedyś zrobi remont. A ja kocham ją taką, jaka jest. Z odpadającymi tynkami. Z drzwiami do mieszkań interesujących ludzi. Po prostu kocham to”, opowiada Dorota Szelągowska. I zaraz dodaje, że jest już na innym etapie niż na Służewcu. Wtedy chciała mieć więcej i więcej. A teraz?

Reklama

Fragment wywiadu z Dorotą Szelągowską o domu:

Czytaj też: Tak wygląda mieszkanie Doroty Szelągowskiej: „Mam tu wszystko, czego potrzebuję”

Nie ma już w Tobie pragnienia, żeby mieć więcej? Żeby mieć piękny dom, designerskie meble?

Na szczęście to jest już za mną. Taki etap jest naturalny dla ludzi, którym udało się wyrwać z biedy. Kiedy na nic nie masz pieniędzy, gdy zaczynasz je mieć, chcesz to pokazać całemu światu. Miałam więc piękny apartament, w którym były ekskluzywne meble, piękne dodatki. Miał wielkie okna i taras na dachu. Wszystko w nim było super. Ale doszłam do takiego momentu, że w tej wielkiej przestrzeni zostałam sama z moją córką Wandą, a na taras wychodziłam może raz w roku. Poczułam, że już tego nie potrzebuję. Poza tym brakowało mi miasta. Kocham jego szum, głośne tramwaje, dźwięk alarmu z publicznej toalety w parku obok mojej kamienicy. Kocham obdrapaną klatkę schodową i sąsiadki, które się bez przerwy kłócą, choć ciągle nie wiem, o co. Kocham mieć wszędzie blisko. Dzisiaj mam naprawdę małe potrzeby.

imgsz1YEV-84e4b49
Igor Dziedzicki

fot. W salonie króluje obraz Anki Eichler i książki, przy których właścicielka mieszkania relaksuje się wieczorami.

Długo szukałaś nowego miejsca dla siebie i dla Wandy?

Od razu wiedziałam, że to musi być Żoliborz, bo tu, w kamienicy obok, mam swoje biuro projektowe. Nie jest łatwo znaleźć tu mieszkanie za rozsądne pieniądze, ale ponieważ kompulsywnie przeglądam ogłoszenia, trafiłam na to, w którym właśnie siedzimy.

Od razu się na nie zdecydowałaś?

Zobaczyłam widok z okien i wiedziałam, że muszę je kupić. Poza tym wierzę w to, że to mieszkania i domy wybierają nas, a nie na odwrót.

Ile razy Cię wybierały?

Czekaj, policzę… ze 30. Po prostu jestem wielokrotnym wyborem (śmiech). Ale rzeczywiście z każdym z tych miejsc mam tak, że wchodzę i wiem, że jest moje albo nie jest. To było.

imgFuvo7G-0ffa9d7
Igor Dziedzicki

fot. Otwarty kredens w kuchni tak naprawdę się nie kurzy, bo projektantka ma manię sprzątania. A poza tym właściwie wszystkich przedmiotów cały czas używa, nie mają szans się zakurzyć

Co Cię w nim urzekło? Albo inaczej… czym Cię wybrało?

Światłem! Uważam, że nie ma w mieszkaniu czy domu ważniejszej rzeczy niż światło. Tego się nie da oszukać. Uwielbiam iść ulicami i zaglądać w okna.
Ciekawość, jak mieszkają inni ludzie, miałam już w dzieciństwie. Zazdrościłam księdzu, który chodził po kolędzie, że on sobie może bezkarnie wchodzić do mieszkań i im się przyglądać. Teraz wiem, że nie bardzo było na co patrzeć, bo wszyscy mieszkali tak samo. Gdy idę wieczorem, stwierdzam, że ze światłem jest w Polsce naprawdę źle. Ludzie fundują sobie zimne, okropne oświetlenie, które powoduje, że czuję się jak w laboratorium. A światło i zapach są rzeczami, które się składają na dom. Tu, na Żoliborzu mam okna na trzy strony świata, ciepłe światło i mnóstwo świeczek w każdym kącie. Jest tak, jak powinno być. Na ten moment.

Mówisz, że to nie jest miejsce na zawsze?

Te ogłoszenia tak przeglądam, wierząc, że zawsze coś może się wydarzyć. Nie przestałam tego robić.

Reklama

Cały wywiad przeczytasz w specjalnym wydaniu VIVA! Lifestyle

rpw30a-prod_final-VIVE-02-2023_001_983146_877288_o1
Migdał Studio
Reklama
Reklama
Reklama