Przyjaciel Johna Malkovicha, fotograf z duszą. Poznajcie jurora VIVA! PHOTO AWARDS Sandro Millera
- JAKUB BISKUPSKI
1 z 7
To jeden z najwybitniejszych fotografów komercyjnych na świecie. Ale Sandro Miller uznanie zdobył przede wszystkim dzięki artystycznym zdjęciom, jak cykl „Malkovich, Malkovich, Malkovich: Homage to Photographic Masters”. Przyjaciel Sandro, John Malkovich, wciela się na nich w bohaterów najsłynniejszych fotografii w historii. „To hołd dla moich wielkich poprzedników”, mówi juror konkursu VIVA! Photo Awards.
O swojej pracy, pasji mógłby opowiadać godzinami. Mimo że Sandro Miller jest w branży od ponad 40 lat, wciąż ma błysk w oku, gdy mówi o fotografii. Szczególnie ożywia się, gdy pytam o jego najbardziej znane dzieło, zbiór 41 fotografii, który zatytułował „Malkovich, Malkovich, Malkovich: Homage to Photographic Masters”. „Kiedyś, po długim dniu, który spędziłem z Johnem Malkovichem na sesji, nagle zauważyłem, że jest podobny do Trumana Capote’a. Akurat myślałem o tym, by jakoś uhonorować jednego z moich ulubionych fotografów, Irvinga Penna. Spośród jego zdjęć najbardziej lubię to, które zrobił Capote’owi. Pomyślałem, że to świetny pomysł, by oddać hołd mistrzowi, tworząc nową wersję jego kultowej już fotografii”, wspomina. „Rezultat był oszałamiający. Zebraliśmy mnóstwo pochwał, wszyscy byli zachwyceni. Tak narodziła się idea, by uhonorować wszystkich artystów, którzy mieli wpływ na moją karierę, inspirowali mnie przez całą karierę”, dodaje Sandro.
Pomysł przyszedł w trudnym dla niego momencie. Lekarze zdiagnozowali u Millera raka gardła i szyi, stwierdzili też, że to czwarte, najpoważniejsze stadium choroby. „Stanąłem na rozdrożu. Naprawdę zastanawiałem się, czy dam radę wykonać ten projekt”, podkreśla. Leczenie trwało kilka długich miesięcy. W tym czasie miał mnóstwo czasu na przemyślenia. O karierze, przeszłości i przyszłości. I właśnie wtedy zrozumiał, że chce wejść na taki poziom, by jego zdjęcia tak oddziaływały na ludzi, jak zdjęcia jego mistrzów wpłynęły na niego. Zdecydował, że czas wziąć się do działania!
Polecamy też: Być jak Marilyn Monroe, Dali i Einstein. Poznajecie, który znany aktor wcielił się w ikony kultury?
2 z 7
Przekonać Malkovicha
Z Johnem łączy ich wyjątkowa relacja. Poznali się na planie zdjęciowym ponad 20 lat temu. Sandro miał go sfotografować, gdy Malkovich dołączył do obsady teatru Steppenwolf. Od tego czasu zrobili ponad 130 zdjęć (było ich tak naprawdę tysiące, te zostały opublikowane) i zaprzyjaźnili się. „John zaufał mi od pierwszego spotkania. Pracowaliśmy razem przy różnych projektach – od krótkich filmów poprzez duże zdjęciowe reportaże. Nigdy mi nie odmówił, był otwarty na moje najbardziej szalone pomysły”, zachwala przyjaciela. Porównuje go do czystej kartki papieru, tylko czekającej na to, by ją pomalować.
„Cztery lata temu, gdy zdecydowałem się zacząć pracę nad projektem, wsiadłem w samolot do Francji, by porozmawiać z Johnem”, mówi Sandro. „Dla mnie było to jasne, że tylko on jest w stanie sprostać temu wyzwaniu. Tylko on może się wcielić w postać chłopca, mężczyzny, kobiety, króla, dyktatora, biedaczki, Hemingwaya, Che Guevary, Marilyn Monroe, Picassa...”, uśmiecha się Sandro. Wcześniej nawet nie zająknął się przyjacielowi, jakie ma wobec niego plany. W tę podróż zabrał tylko podręczny bagaż i reprodukcje ulubionych zdjęć mistrzów fotografii.
Zanim Sandro opowiedział Malkovichowi o swoim pomyśle, wypili dwie butelki wina. Dobrego wina. „Gdy pokazałem mu, z czym do niego przyjechałem, zakochał się w tym pomyśle. Dużo rozmawialiśmy. Przekonałem go, że nie chcę, by ludzie potraktowali to jako parodię. Nie chciałem ich rozśmieszać”, podkreśla Miller. Miał tylko jeden cel – oddać hołd fotografom i ich dziełom. To dzięki nim zaczął sam robić zdjęcia.
Na zdjęciu: Bokser. Jedno z reportażowych zdjęć Sandro Millera.
Polecamy też: Znał Salvadora Dalego, pozowali mu Olbrychski i Polański. Niepublikowane zdjęcia Ryszarda Horowitza.
3 z 7
Miłość od pierwszego wejrzenia
Dziennikarze przy każdej okazji pytają, jaka jest tajemnica jego sukcesu. Nie ma się jednak co dziwić, Sandro – jako syn ubogiej włoskiej emigrantki, która wychowała go sama – nie miał dostępu do najlepszego sprzętu, prestiżowych szkół. „To, że chcę robić zdjęcia, zrozumiałem, gdy miałem 16 lat. Wtedy po raz pierwszy wpadł mi w ręce magazyn »American Photography«. Musiało być coś interesującego na okładce, zacząłem go przeglądać i nagle bum!”, mówi. W środku czasopisma znalazł dwa portrety zrobione przez Irvinga Penna. To były zdjęcia Picassa i francuskiej aktorki Celeste. „Zmieniły moje życie. To pewne. Były śmiałe, odważne, surowe, bardzo dramatyczne”, opisuje je tak, jakby wciąż na nie patrzył. „Wcześniej nie znałem żadnej z tych osób, a po kilku dniach wiedziałem o nich wszystko. Te portrety miały wyjątkową moc, zatrzymały mnie przy sobie, sprawiły, że zacząłem zadawać pytania, byłem ciekawy”, zachwyca się. Później, już leżąc w łóżku, zrozumiał, że też chce wywoływać takie emocje, że chce robić zdjęcia ludziom.
Sandro uczył się fotografii sam. Za każde zarobione pieniądze kupował kolejne poradniki, albumy. Po kilku miesiącach odłożył tyle, że wystarczyło mu na używany aparat i opłacenie kursu w szkole. I dalej zbierał książki o robieniu zdjęć. Zresztą wciąż to robi. W apartamencie, który urządził nad swoim studiem – Sandro kupił i wyremontował stary warsztat autobusowy w Chicago – ma ponad 800 pozycji! A kolekcja cały czas rośnie.
Na zdjęciu: John Malkovich w obiektywie Sandro Millera.
Polecamy też: Rewolucja w kalendarzu Pirelli. Kobiety z osiągnięciami, a nie obiekty pożądania.
4 z 7
Sukces? Tylko dzięki ciężkiej pracy
Na zajęcia chodził przez kilka semestrów. Szybko zrozumiał jednak, że tylko pracując, może doskonalić swój warsztat. W wieku 18 lat dostał pracę w studiu fotograficznym. „Przez pięć długich lat pomagałem innym fotografom w ich pracy. W końcu jednak otworzyłem własne studio”, wspomina. Ciężko pracował, żeby najpierw zaistnieć, a później utrzymać się na tym trudnym rynku.
Zaczynał od robienia zdjęć różnych produktów. I szybko dotarło do niego, że to nie jest zwykła, trwająca osiem godzin dziennie praca. „Gdy chcesz być wielki, musisz myśleć o tym w każdej sekundzie życia. Nawet nie umiem policzyć, z ilu spotkań z przyjaciółmi, randek, koncertów musiałem zrezygnować przez pracę. Ona zawsze była najważniejsza, może oprócz rodziny”, przyznaje. Te poświęcenia się jednak opłaciły. Sandro zaczął być coraz bardziej znany w środowisku. Jego wielkim atutem było to, że nie traktował robienia zdjęć tylko w kategoriach komercyjnych. OK, były zlecenia, które przyjmował, by zarobić na utrzymanie, ale często też społecznie współpracował z różnymi organizacjami, wspierając ich działania swoim talentem. Fotografował między innymi kampanie o bankach żywności, pomocy wykluczonym dzieciom, AIDS, chorobach nowotworowych oraz chorobach serca. W 2001 roku rząd Kuby zaprosił go, by zrobił zdjęcia najlepszym sportowcom w kraju. Był to pierwszy taki projekt od wprowadzenia przez USA embarga w 1960 roku.
Na zdjęciu: Al Pacino w obiektywie Sandro Millera.
Polecamy też: „Jego obsceniczność nigdy nie była wulgarna”. Robert Mapplethorpe jednak wciąż prowokuje. I zachwyca.
5 z 7
Geniusz!
Setki nagród na koncie, opinia jednego z najlepszych fotografów reklamowych na świecie. Kampanie między innymi dla BMW, Nike, Coca-Coli, Pepsi, Nikona, Microsoftu, Motoroli. Sesje, które ukazały się w takich magazynach, jak „Time”, „Esquire”, „GQ”, „Forbes”, „Vibe” oraz „The New Yorker”. A to tylko drobny wycinek całego portfolio mistrza. Taki jest status Sandro teraz. Jest prawdziwą gwiazdą w swoim fachu. Gdy pytam, skąd czerpie inspiracje, pokazuje głową na imponującą kolekcję książek o fotografii. „Wciąż je przeglądam, tak jak różne magazyny. Inspirują mnie też wiersze, sztuki teatralne, muzyka. Wszystko, nawet dziecięce rysunki. Dlatego, gdy wychodzę z domu, mam oczy szeroko otwarte, patrzę na ludzi, jak noszą ubrania, jak są uczesani… Przetwarzam w ciągu dnia setki, tysiące takich obrazów. To jest jak uzależnienie”, śmieje się. Może to właśnie dzięki tej nałogowej wręcz miłości do fotografii Sandro był w stanie zrealizować swój karkołomny projekt z Malkovichem. Tylko on potrafił oddać piękno i wyjątkowy klimat tych kultowych już fotografii. Ale nie zrobiłby tego bez swojej muzy, jak pieszczotliwie nazywa Johna.
„To ikona popkultury. Śpiewa w operze, występuje w teatrze, ma własną kolekcję ubrań. To genialny aktor, pewny siebie, podejmujący ryzyko”, wylicza zalety przyjaciela. „John w trakcie pracy angażował się w każdy aspekt przygotowań, czasami nawet sam się malował. Sam też stworzył sztuczne nosy, których użyliśmy przy charakteryzacji na Salvadora Dalego i Pabla Picassa. Dużo czasu poświęcił makijażowi do postaci Dżokera ze zdjęcia Herba Rittsa, a gdy wyszedł wystylizowany na Micka Jaggera, przez moment miałem wrażenie, że po prostu się nim stał”, wymienia Miller. Podkreśla, że tworzenie każdego nowego wcielenia Malkovicha trwało minimum dwie godziny. „John studiował wtedy oryginalne zdjęcie. Dla mnie obserwowanie go podczas tego projektu, było prawdziwą przyjemnością!”, kończy.
6 z 7
Tworzenie historii
Perfekcjonista. To określenie świetnie opisuje Sandro. Gdy Malkovich zgodził się wziąć udział w projekcie, pierwszy wolny termin na sesję znaleźli dopiero pół roku później. W marcu 2014 roku. „Te kilka miesięcy poświęciłem na przygotowania. Zgromadziłem wokół siebie świetną ekipę, każdy z jej członków był odpowiedzialny za studiowanie zdjęcia pod innym kątem”, wyznaje. I tak jedna osoba zajmowała się szukaniem odpowiednich tkanin, z których mogły być uszyte stroje bohaterów, inna pracowała nad stworzeniem właściwej fryzury, jeszcze inna szukała rekwizytów ze zdjęć. Wszyscy wiedzieli, że kiedy John zjawi się na planie, będą musieli działać jak w szwajcarskim zegarku. Wtedy nie będzie już czasu na planowanie. I na popełnianie błędów.
Miller opowiada, że dziennikarze często pytają go, które zdjęcie było najtrudniejsze do odwzorowania. I zawsze wtedy dość przewrotnie odpowiada, że żadne z nich nie było łatwe. Na przykład słynne zdjęcie Dorothei Lange „Matka tułaczka” wymagało stworzenia odpowiedniego klimatu, ustawienia światła, znalezienia właściwych materiałów, z których powstały ubrania dla Johna. Ale efekt był oszałamiający. To ulubione zdjęcie Sandro z całego cyklu. Z kolei przy fotografii „Simone de Beauvoir” autorstwa Arta Shaya, kłopotem było znalezienie identycznych mebli łazienkowych. „Gdy już udało nam się je zgromadzić, zbudowaliśmy scenę w jednym rogu studia. Gdy przyjechał John, wszystko było gotowe”, opisuje Sandro. Malkovichowi udało się wygospodarować trzy dni ze swojego napiętego grafiku. I przez te trzy dni pracowali po kilkanaście godzin na dobę.
Na zdjęciu: Adepci boksu w gimnazjonie. Jedno z reportażowych zdjęć Sandro Millera.
7 z 7
Mistrz i mentor
Sandro, który projektem „Malkovich, Malkovich, Malkovich: Homage to Photographic Masters” oddał hołd swoim mistrzom, sam jest mistrzem dla młodych fotografów na całym świecie. I nie ucieka od tej odpowiedzialności. Ma na koncie kilka książek, w których udziela porad adeptom tego zawodu, nagrał też serię wykładów. Regularnie jest zapraszany do jury najbardziej prestiżowych konkursów fotograficznych. Bez wahania też przyjął zaproszenie do kapituły VIVA! Photo Awards. Sandro Miller będzie oceniał prace w kategorii portrety. Specjalnie na tę okoliczność przygotował kilka słów dla wszystkich uczestników konkursu. „Dobry fotograf musi mieć ciekawość, niczym niezaspokojoną pasję do tego, co robi. Jeżeli chcecie wejść na szczyt, pracujcie ciężko każdego dnia. Codziennie róbcie zdjęcia, oglądajcie prace innych artystów, szukajcie swoich mentorów i uczcie się od nich. To najlepszy zawód na świecie. Ja poznałem niesamowitych ludzi, zwiedziłem cały świat. Jeżeli pokochacie fotografowanie z całego serca, dacie się ponieść pasji, osiągniecie sukces”, przekonuje Sandro.
Na zdjęciu: John Malkovich w obiektywie Sandro za chwilę stanie się argentyńskim rewolucjonistą i pisarzem – Che Guevarą. Pierwowzór stanowiło zdjęcie Alberto Kordy z 1960 roku.