Reklama

Powiedzmy sobie szczerze. Gdyby identyczny film jak Truposze nie umierają wyreżyserował ktoś o mniej znanym nazwisku, produkcja nie miałaby najmniejszych szans na to, by zaistnieć na festiwalu w Cannes. Tymczasem najnowszy film Jima Jarmuscha nie tylko był tam pokazywany, a dodatkowo rozpoczął tę prestiżową imprezę filmową. Teraz trafia do kin, gdzie każdy będzie mógł przekonać się na własne oczy, że Truposze nie umierają to niezbyt udana zabawa kinem gatunkowym, która – poza gwiazdorską obsadą – ma do zaoferowania niewiele więcej. Truposze nie umierają w kinach od 26 lipca.

Reklama

„Truposze nie umierają”. Opis fabuły

Niewielkie miasteczko Centerville staje się miejscem przerażających wydarzeń, zapowiedzią których są dziwne anomalie, jakie pewnego dnia pojawiają się bez ostrzeżenia. Podczas interwencji, policjanci Cliff Robertson (Bill Murray) i Ronnie Peterson (Adam Driver) zauważają, że pomimo późnej pory dnia, wciąż jeszcze się nie ściemnia. Zegarek i telefon Petersona przestają działać, a radio nadaje komunikaty o katastrofalnych efektach odwiertów na biegunach. Wpływają one na ruch obrotowy Ziemi. Gdy w końcu nadchodzi mrok, z grobów na pobliskim cmentarzu zaczynają wydostawać się ożywione trupy. Pierwsze kroki kierują w stronę lokalnej knajpki, gdzie zabijają pracujące tam kelnerki. Wkrótce żywych trupów jest więcej, a oprócz policji, czoła tajemniczej zarazie starają się stawić m.in. fan horrorów Bobby Wiggins (Caleb Landry Jones) oraz nowa właścicielka domu pogrzebowego: Zelda Winston (Tilda Swinton).

Recenzja filmu „Truposze nie umierają”

Mało kto, o ile w ogóle ktoś, przypuszczałby, że tematem kolejnego filmu Jima Jarmuscha będą żywe trupy. Jeden z najbardziej znanych twórców autorskiego kina artystycznego sięgający po kino gatunkowe? Z pewnością można było spodziewać się po tym projekcie czegoś oryginalnego. Specyficzne podejście do kina i poczucie humoru twórcy zapowiadały oryginalny film, który może wnieść nieco odświeżenia w mocno eksploatowany w ostatnich latach temat. Żywe trupy zombie są już bowiem bohaterami nie tylko filmowych horrorów, ale i telewizyjnych seriali, by wspomnieć popularne Żywe trupy, The Walking Dead. Także i Jarmusch sięgnął więc po „zombiaki”, ale wygląda na to, że choć pewnie dobrze się bawił na planie, widzowie już tej frajdy nie odczują.

Nadzieję na interesujący seans dają pierwsze kadry filmu Truposze nie umierają, które do złudzenia przypominają początkowe sceny słynnej Nocy żywych trupów. Jadący na interwencję policjanci poruszają się zresztą dokładnie tym samym samochodem, co bohaterowie kultowego filmu George’a A. Romero. Sugerowana zabawa gatunkiem trwać będzie do samego końca seansu, jednak Jarmusch nie odnosi się już później aż tak wyraźnie do klasycznych produkcji o zombie, skupiając się bardziej na przewijających się w nich tropach i schematach fabularnych. Widać, że reżyser dobrze przygotował się do tematu i odrobił pracę domową z historii gatunku.

Zwiastun filmu „Truposze nie umierają”

Problem z tym, że do końca nie wiadomo, po co w ogóle powstał ten film. Każdego roku przynajmniej kilku początkujących reżyserów postanawia z niewielkim budżetem i nieznaną obsadą pobawić się filmowym horrorem, a efekty tych filmów są często dużo lepsze niż pozbawiony duszy film Jarmuscha. Można odnieść wrażenie, że Jarmuschowi zamarzyło się zrobienie filmu o zombie i postanowił spełnić to marzenie, nie do końca myśląc też o widzach. Lata kariery, doświadczenie w zawodzie, kilka świetnych filmów na koncie – to wszystko pozwoliło mu bez problemu na stworzenie porządnego filmu, któremu brakuje zdecydowania. I tempa. Ani to rasowy horror ani zabawny pastisz, ani tym bardziej film, który miałby coś ważnego do powiedzenia. Finałową refleksję należy zaś uznać za zwyczajnie banalną.

Truposze nie umierają potrafi wzbudzić kilka uśmieszków na twarzach widzów. Drobnostki takie jak grany przez Steve’a Buscemiego sympatyk Donalda Trumpa czy rockandrollowy zombie w wykonaniu Iggy’ego Popa to miłe dla oka szczegóły dodające filmowi smaczku. Duże wrażenie robi obsada, choć sporo z występujących tu gwiazdorów pojawia się na chwilę, nierzadko tylko po to, by niespodziewanie zginąć. Przeszkadzają w oglądaniu sceny, w których reżyser burzy tzw. czwartą ścianę. – Ciągle powtarzasz, że to się źle skończy. Skąd ta pewność? – pyta jeden z bohaterów drugiego. – Bo przeczytałem scenariusz – odpowiada pytany. Wzmaga to jedynie poczucie braku konkretnego celu, jaki przyświecałby Jarmuschowi. A jak na zabawę z kinem – Truposze nie umierają jest stanowczo zbyt mało zabawny. Ogląda się go niczym klasyczne horrory z połowy ubiegłego stulecia, ale skojarzenia z uznawanym za najgorszy film wszech czasów: Planem dziewięć z kosmosu są stanowczo zbyt częste. 5/10.

Truposze nie umierają w kinach od 26 lipca.

Reklama

Plakat filmu Truposze nie umierają:

United International Pictures/materiały prasowe
United International Pictures/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama