Pod koniec jego życia znajomi go nie poznawali. Choroba powoli wykańczała Marka Grechutę
„Był już ciężko chory. Drżał z lęku, nie mógł śpiewać", czytamy w biografii artysty
Na kartach historii zapisał się jako jeden z najlepszych polskich muzyków. Utwory Marka Grechuty do dzisiaj nucą kolejne pokolenia, a w czasach, w których tworzył, znał go niemal każdy. I choć artysta osiągnął wielki sukces, tak w życiu prywatnym musiał stawić czoła wielu przeciwnościom losu. Okazuje się, że do samego końca miał problemy psychiczne, które przyczyniły się do jego śmierci.
Marek Grechuta — dzieciństwo i pierwsza miłość
Marek Grechuta od początku nie miał lekko. Jego rodzice rozwiedli się, gdy był jeszcze dzieckiem. Ta sytuacja negatywnie wpłynęła na młodego wówczas chłopca, który przez późniejsze lata szukał akceptacji u innych osób.
Wychowały go: mama, babcie, ciocie i siostry, które nauczyły go empatii i wrażliwości. Muzyk jednak nie zaznał ojcowskiej miłości. Gdy Marek Grechuta poszedł do liceum, konsekwentnie szukał drugiej połówki, która będzie jego ukojeniem i lekiem na całe zło. Poznał wówczas Halinę Marmurowską, w której zakochał się do szaleństwa. „To było wszystko urocze, niewinne", wspominała po latach. „Miał we mnie partnerkę, przyjaciółkę. Nie zainteresowałaby go płocha panienka. Lubił grać ze mną na cztery ręce albo on na fortepianie, ja na skrzypcach. Cieszyły nas spacery, brydż, pływanie kajakiem, wycieczki", dodała w książce „Chwile, których nie znamy. Opowieść o Marku Grechucie".
Niestety, gdy on poszedł na architekturę do Krakowa, a ona na medycynę do Lublina, rozstali się. To był ogromny cios dla przyszłego artysty. „Po naszym rozstaniu rozwiesił w domu na sznurach od bielizny moje zdjęcia. Zajmowały pół pokoju. Oniemiałam. To właśnie wtedy po raz pierwszy ujawniła się u Grechuty choroba afektywna dwubiegunowa, która miała prześladować go do końca życia", czytamy w tej samej książce.
CZYTAJ TEŻ: Przez lata go wychowywał, dziś kłócą się w sądzie. Syn Kory jest uwikłany w konflikcie z ojczymem
Marek Grechuta, 1999 rok
Marek Grechuta — żona, choroba i ostatnie chwile
Żonę, z którą był do samego końca, poznał w 1868 roku, a na ślubnym kobiercu stanęli dwa lata później. Danuta Grechuta po śmierci męża przyznała, że życie z artystą nie było proste. „Przez myśl mi nie przeszło, że zwiążę się dozgonnie z artystą. Wychodziłam za mąż za architekta, a nie za twórcę, mającego całe lata spędzić na estradzie. Kariera sceniczna Marka mogła się przecież skończyć tak szybko, jak prędko się zaczęła (wiadomo, ilu artystów było jedynie efemerydami). Ale los zdecydował inaczej, więc rolę małżonki artysty należało zagrać najlepiej, jak można", mówiła w biografii poświęconej jej mężowi.
Ich dom był niezwykle ciepły i otwarty na gości. Ale sąsiedzi nie zawsze byli z tego powodu zadowoleni. „Otwartość wynikała również ze specyfiki życia zawodowego Marka. Często odbywały się u nas próby z zespołem. Do tego spotkania towarzyskie oraz brydże do rana, szczególnie w letnie wieczory przy otwartych oknach, co mogło czasami przeszkadzać sąsiadom. Ale nie byliśmy — chyba! - złymi lokatorami, albowiem po dziś dzień dostaję na święta życzenia od sąsiadów ze Szlaku", mówiła.
Okazuje się jednak, że życie rodzinne kręciło się głównie wokół potrzeb Marka Grechuty. Żona muzyka przyznała, że często zdarzało się, że mąż wracał z tras koncertowych w złym humorze i nieustannie dawał odczuć, że jest nieomylny. Gdy prosił o recenzję utworów, liczył na pochwały.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Romansował z Korą, jest karierę przekreślił wypadek. Po nim Bogdan Kowalewski musiał zmienić specjalizację
Danuta Grechuta
W pewnym momencie pojawiły się plotki dotyczące jego problemów z alkoholem. Niektórzy twierdzili nawet, że widzieli pijanego wokalistę podczas koncertów. „Jednak opinie osób, które go znały, jednoznacznie przeczą tym pogłoskom. Grechuta praktycznie w ogóle nie pił alkoholu [...]. Przyczyną większości problemów Grechuty była nękająca go przez wiele lat choroba afektywna dwubiegunowa. Cyklicznie pojawiały się u niego stany depresyjne, nad którymi nie potrafił zapanować. Schorzenie to w znacznym stopniu utrudniało jego karierę artystyczną, nie pomagały mu w niej również silne środki farmakologiczne, które regularnie zażywał. Artysta potrafił przerwać występ lub próbę bez słowa wyjaśnienia [...]", czytamy w „Chwile, których nie znamy. Opowieść o Marku Grechucie". „Trudno było z Markiem współpracować [...]. Niebywałą siłę dającą mu nadzieję powrotu do normalności czerpał od żony, zawsze mógł liczyć na jej pomoc. I tak naprawdę nikt poza Danusią nie wytrzymywał jego lęków, trudnych okresów", dodała Magda Umer w tej samej pozycji.
Co więcej, koncertowanie miało negatywnie oddziaływać na muzyka. „Początkowo bez problemów akceptował duże audytoria (np. na festiwalu w Opolu), potem zdecydowanie preferował mniejsze sale. Występ w amfiteatrze, przed wielotysięczną publicznością, stanowił dla niego poważne ryzyko. - Trasy, przeciążenia, koncerty, noclegi w obcych miejscach — tłumaczyła, również w rozmowie ze Sztokfisz, Kora Jackowska. - Takie życie człowieka rozwala, naraża na olbrzymi stres. Trzeba być Madonną, chyba pozbawioną systemu nerwowego, żeby znosić tę wirówkę. Marek, jej przeciwieństwo [...], śpiewając emocjonalne piosenki, oglądany z bliska, odczuwał ogromne obciążenie", czytamy w biografii.
Ponadto Marek Grechuta coraz bardziej zaczął przejmować się negatywnymi opiniami. „Chociaż nawroty choroby w sposób oczywisty dezorganizowały jego życie artystyczne, nie potrafił zrozumieć osób wygłaszających negatywne opinie. Często zresztą przerzucał się z jednej skrajności w drugą — albo uważał się za wielkiego artystę, albo dyskredytował swoją twórczość", dodaje autorka książki. „Źle tolerował krytykę. Ci, którzy wiedzieli o jego chorobie, zawsze się jej wystrzegali. Nie chcieli go irytować. Marek był bardzo wrażliwy i to się nasiliło, kiedy zachorował. Nie przyjmował krytyki, nawet delikatnej. [...] Reagował niespokojnie. Może pod wpływem stresu, emocji coś się naruszyło w jego systemie psychicznym", mówiła Olga Jackowska.
Pod koniec kariery jego menadżerką została żona, chociaż już wcześniej nieoficjalnie pełniła tę funkcję. Marek Grechuta nieustannie pracował, jednak po wydaniu albumu - „Dziesięciu ważnych słów" zdecydował się na dłuższą przerwę. „Był już ciężko chory. Drżał z lęku, nie mógł śpiewać. Pomyślałam, że nie wezmę go już do żadnego koncertu, bo wiem, jak dużo go to kosztuje. A jednak w 2000 roku Marek wystąpił na jubileuszowej FAMIE. Krzysiek Jasiński musiał mu zasznurować buty, sam nie był w stanie ich włożyć. I Marek wtedy nie zaśpiewał. Śpiewała za niego cała publiczność. W tej chorobie czuł jakąś niezwykłą potrzebę bycia kochanym", wspominała Magda Umer.
Gdy w międzyczasie odwiedzali go znajomi, którzy nie widzieli się z nim przez kilka lat, byli przerażeni jego stanem zdrowia. „Marek nie był już cherubinkiem i nie wyglądał na ucznia gimnazjum. Bardzo utył, twarz mu się zmieniła. [...] Nic nie wiedziałem o jego chorobie aż do momentu, gdy w rozmowie pojawiły się niepokojące sformułowania. Powiedział: "Wiesz, mam syna". "Tak, słyszałem". "Ale on ma kwadratową głowę". Oniemiałem. Żeby poważny człowiek, którego darzę sympatią. "Jak to? - pytam". "Kiedy spał, usiadłem przy łóżku i patrzę, a głowa kwadratowa". Mówił to z największą powagą. Krew odpłynęła mi do stóp. Wiedziałem, że z Markiem jest niedobrze, jeśli opowiada takie rzeczy. Ze względu na stan zdrowia Marek nie nagrywał nowych płyt, na rynku pojawiały się jednak albumy kompilacyjne i koncertowe. Na nowy materiał trzeba było poczekać aż do 2003 roku, kiedy ukazała się płyta "Niezwykłe miejsca", poświęcona jego ulubionym miastom. Album zawierał wspaniałą muzykę, ale od strony wokalnej okazał się klęską i właściwie można go uznać za zapis postępującej choroby artysty, który nie chciał się poddać i walczył do końca. [...]", zwierzał się Bogusław Kaczyński.
Marek Grechuta odszedł 9 października 2006 roku. Przyczyną śmierci była niewydolność krążenia.
CZYTAJ TEŻ: Przyjaźń Jacka Borkowskiego i Doroty Kamińskiej przerodziła się w romans. Ich rozstanie było bardzo burzliwe