Reklama

Krzysztof Krawczyk zmarł 5 kwietnia 2021 r. po hospitalizacji na skutek zakażenia koronawirusem artysta przebywał w szpitalu. Choć tuż przed śmiercią jego stan uległ poprawie i nawet wrócił do domu rodzinnego, niespodziewanie wydarzyło się najgorsze... O ostatnich chwilach piosenkarza opowiedział jego asystent i kierowca pan Robert. Panowie byli ze sobą bardzo blisko.

Reklama

Ostatnie chwile Krzysztofa Krawczyka. Odchodził na rękach kierowcy

Trzy lata temu cała Polska pogrążyła się w żałobie po śmierci niekwestionowanej legendy polskiej muzyki. Jak swego czasu informowała jego żona Ewa Krawczyk, przyczyną nagłego zgonu był szereg chorób współistniejących, na które cierpiał artysta. Krzysztof Krawczyk umierał, otoczony miłością oraz troską najbliższych sobie osób.

Krzysztof Krawczyk, żona Ewa Krawczyk, Poznań, 1994 r.

Agnieszka Meissner / Forum

Piosenkarz był szczególnie blisko ze swoim asystentem, panem Robertem. Ich wieloletnia współpraca po czasie przerodziła się w serdeczną przyjaźń. "Pamiętam jak dziś naszą pierwszą podróż ma lotnisko, bardzo docenił to, że wiozę go moim amerykańskim autem pontiac. Potem był chevrolet, a później robiony na zamówienie mercedes sprinter z garderobą i łóżkiem. Przemierzaliśmy Polskę i Europę, podczas koncertów czuwałem także nad bezpieczeństwem mojego artysty. Przez te 18 lat pokochałem go jak brata, szanowałem, jako artystę i człowieka. Znałem wiele jego tajemnic...", wspominał pan Robert.

CZYTAJ TAKŻE: Wychowywał je jak własne dzieci, nazywały go „tatusiem”. Prawda o ich relacji wyszła na jaw po latach

"Kiedy zmarł, płakałem jak dziecko i do dziś lecą mi łzy, kiedy wspominam ten dzień. Jeszcze żywego, niosłem go na rękach — nie pierwszy raz zresztą, ale przeczuwałem już najgorsze..." — dodał rozżalony w rozmowie z ShowNews.

Krzysztof Krawczyk zmarł w Poniedziałek Wielkanocny

Artysta ponad wszystko zawsze stawiał rodzinę. Choć zaledwie kilka dni wcześniej wyszedł ze szpitala, zadbał o to, by święta spędzić z bliskimi. Wielka Sobota upłynęła im w przyjemnej atmosferze. Wówczas nic jeszcze nie zwiastowało najgorszego.

Krzysztof Krawczyk, 9.06.2003 r.

Niemiec / AKPA

"Zjadł nawet świąteczne potrawy, ale... w poniedziałek poczuł się tak źle, że wezwano karetkę. Wziąłem Krzysia na ręce i pomogłem pielęgniarzom położyć go na specjalnych noszach, a potem zeszliśmy z nim po schodach. Resztkami sił pożegnał się z rodziną i odjechał do szpitala, a my za nim. Zastanowiło mnie to, że kierowca nie włączył sygnału karetki" — relacjonował pan Robert, który uczestniczył w przygotowaniach do pogrzebu.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Nie poszła w ślady mamy, zawsze dbała o jej finanse. Stanisława Ryster była niezwykle dumna z córki

Zadbał również, aby w trumnie znalazły się ulubione przedmioty wokalisty.

"Krzysztof zmarł tuż po przyjedzie do szpitala na SOR. To był dramat dla jego bliskich i dla mnie też. W przygotowaniach do pogrzebu wziąłem na siebie czuwanie nad tym, by położono do trumny tak, jak sobie tego życzył — w najlepszym, scenicznym ubraniu, z biżuterią, którą bardzo lubił, z mikrofonem, który dostarczył mi jego najlepszy przyjaciel i menedżer Andrzej Kosmala. Do środka włożyłem też jego perfumy, książeczkę do nabożeństwa i różaniec, a na piersi, dokładnie na sercu położyłem mu zdjęcie z Ewą, które sama wybrała. Dwa razy jeździłem do zakładu pogrzebowego i czuwałem nad tym, by nikt obcy nie miał dostępu do ciała, raz towarzyszył mi przyjaciel rodziny — Piotr. Przed ostatecznym zamknięciem trumny sam na sam pożegnałem się z Krzysztofem i wziąłem za rękę mojego przyjaciela i powiernika. Nigdy go nie zawiodłem i zawsze mogłem na niego liczyć" — wspominał smutno.

Reklama

Krzysztof Krawczyk, jego żona Ewa Krawczyk, córki Sylwia, Katarzyna i Beata. Grotniki koło Łodzi, lipiec 2002 r.

Marek Szymanski/Forum
Reklama
Reklama
Reklama