Zajmuje w jej sercu szczególne miejsce, wiele mu zawdzięcza. Anna Rusowicz poruszająco wspomina ukochanego "Wujaszka"
"Zawsze czułam od niego taką miłość i dobro. Liczyłam na to, że jeszcze się uda… Że jeszcze wiele razy spotkamy się na scenie"
Wyjątkowy artysta, skrzypek, aranżer, wokalista, a przede wszystkim człowiek z sercem na dłoni. Emanowało od niego wyjątkowe ciepło, gotowość do niesienia pomocy i prawda, którą słychać było wyraźnie w utworach Skaldów. Razem z bratem, Andrzejem Zielińskim przez 60 lat wywoływali na ustach fanów uśmiech. 6 maja 2024 roku dotarła do wszystkich informacja o przedwczesnej śmierci Jacka Zielińskiego... Odszedł niezwykły człowiek.
Dla rodziny, przyjaciół i wielbicieli to prawdziwy cios. I zgodnie przyznają – cechowała go szczerość i skromność. Bez niego świat stał się przeraźliwie smutny. Powstała pustka, której nie da się wypełnić… W poruszających słowach artystę pożegnała Anna Rusowicz. Wspaniałą wokalistkę łączy ze Skaldami wyjątkowa więź. Jacka Zielińskiego nazywała ukochanym „Wujaszkiem”. Choć nie łączyły ich więzy krwi, to byli jedną, wielką big-bitową rodziną.
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 19.05.2024 r.]
Anna Rusowicz podzieliła się z nami poruszającym wspomnieniem o współtwórcy polskiego big-bitu
Olga Figaszewska, Viva.pl: Pożegnanie, które zamieściła Pani na swoim profilu porusza…
Anna Rusowicz: Skaldowie zajmują w moim sercu szczególne miejsce. Od początku byli moim łącznikiem z mamą. To oni zawsze z czułością wspominali mi, że pamiętali, jak byłam jeszcze w brzuszku. Dzięki ich opowieściom miałam żywy kontakt z moją mamą. Ile cudownych godzin spędziliśmy na rozmowach! A Jacek… Jacek był naprawdę niezwykłym człowiekiem. Dziś nie ma takich mężczyzn. Mogę na palcach jednej dłoni zliczyć facetów, którzy są tak wrażliwi, oddani, wierni, lojalni wobec rodziny i przyjaciół… Jacek był dla mnie wzorem męża i ojca. Szalenie dbał o dzieci, wnuki… Takich mężczyzn, o tak pięknym i szczerym sercu rzadko się spotyka. Choć w zespole to Andrzej zawsze był odpowiedzialny za muzykę i kompozycję, a Jacek jako wokalista stał na przodzie, to pozostał pokorny i skromny.
Nie miałam nigdy tej przyjemności, by poznać Pana Jacka, ale też zauważam, że biło od niego niezwykłe ciepło i prawda, którą przekazywał za pośrednictwem muzyki. On wychodził do ludzi.
Był kompletnie pozbawiony ego. Wychodząc na scenę, nie krzyczał swoją postawą - ”to ja jestem artystą”, ale był od tego całkowicie wolny. Skaldowie w tych dawnych latach byli największymi gwiazdami polskiej sceny i podbijali zagraniczne sceny. Przecież przy takiej popularności, mogła mu uderzyć do głowy sodówka. Ale tak się nie stało, bo Skaldowie to pokora. Pokora do sceny i do życia. Niesamowite… Jacek po prostu był piękną duszą.
Czytaj też: Dziś jest żoną Englerta, ale przed laty Marta Lipińska zostawiła męża, za którego wyszła z wielkiej miłości
Skaldowie, Anna Rusowicz, 60. KFPP Opole 2023 w TVP
Pięknie nazwała go Pani „Wujaszkiem”.
Zawsze czułam od niego taką miłość i dobro, jak od najukochańszego Wujaszka, który powie dobre słowo, przytuli, zawsze jest obok. Po rozwodzie zawsze słyszałam od niego same ciepłe słowa. To był prawdziwy, kochany człowiek. Z ukochaną żoną, Halinką stanowili dla mnie wzór związku.
Słuchając Pani mam poczucie, że Skaldowie po prostu wciągnęli Panią do tej wielkiej rodziny.
Oni zawsze mówili: „Ania jest nasza”. I to prawda, my byliśmy i jesteśmy jak big-bitowa rodzina. Mamy wspólny język, wspólną wrażliwość, patrzymy przez te same okulary. Nie mam takiej jedności z moimi koleżankami i kolegami z branży. Coraz częściej czuję to i ubolewam, że ta moja big-bitowa rodzina się wykrusza. Artyści tamtych lat odchodzą zbyt szybko… Ze Skaldami każdego roku widywaliśmy się na pastorałkach i śpiewaliśmy razem utwór pt. Z kopyta kulig rwie. Dla nas zawsze były to rodzinne Boże Narodzenie. Nie wyobrażam sobie najbliższych świąt bez Jacka. Jest Andrzej, ale to nie będzie już to samo. Dla mnie to jest pewna wyrwa… Wraz z Jackiem odeszła część nas. To była bardzo niespodziewana wiadomość. Liczyłam na to, że jeszcze się uda… Że jeszcze wiele razy spotkamy się na scenie. Wiem, że Jacek bardzo cierpiał.
Co roku modliłam się i cieszyłam tą naszą obecnością, śpiewem. Każdy kolejny rok był darem, radością z tego, że byliśmy razem.
Muzyka była dla Pana Jacka Zielińskiego największą siłą…
On był chodzącą muzyką! Zawsze tak szczerze radował się z każdego wyjścia na scenę… W nim nie było nonszalancji, wywyższania się. To był żywioł w czystej postaci i miłość do pasji. Niezależnie od tego czy to była próba, czy występ. On dawał z siebie dwieście procent. Pamiętam taką sytuację, jak Wujowie spali u mnie w domu. Pewnego wieczoru siedzieliśmy, jedliśmy bigos. Byłam już taka zmęczona, a oni dopiero się rozkręcali (śmiech). Ta ich energia była niespożyta. Jacek nad ranem zaczął śpiewać w góralskim głosem na cały dom (śmiech). O godzinie czwartej poszliśmy spać, a on wstał o szóstej, bo przecież już czas i szkoda tracić tak piękny dzień (śmiech). Skaldowie zawsze byli dla mnie niesamowici. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie – „Skąd w nich tyle pasji do życia?”. Ostatni zamykali imprezy, ostatni schodzili ze sceny. Po prostu, niezniszczalni (śmiech). Nigdy tego nie zapomnę, tak samo jak tych niesamowitych opowieści, choć one nie nadają się do prasy. Ta wiedza, pokora, ale przede wszystkim miłość. To jest prawdziwa miłość do muzyki. Jacek nigdy nie podążał za pieniędzmi, blichtrem, sławą. Liczyła się pasja. Patrząc na tamtych artystów, nikt nie myślał o pieniądzach. To nie była Ameryka ani Elvis Presley. Andrzej opowiadał mi, że musiał zagrać wiele koncertów za darmo, żeby zapłacić za wypożyczenie Hammonda.
A ja czułam się od zawsze, jak księżniczka rock and rolla i podkreślałam, że mam najwspanialszych Wujków na świecie. To co najmniej tak, jakbym mówiła, że moim wujkiem jest Mick Jagger. Dla mnie Skaldowie to numer 1. pod względem kompozycji i harmonii. To zespół eksportowy na świat, naprawdę niepowtarzalny. Nie było w Polsce drugiego takiego. Andrzej i Jacek stworzyli coś niezwykłego.
To też jeden z nielicznych polskich zespołów, który grał w niezmienionym składzie od 60 lat. To świadczy o ich sile i prawdzie, którą niosą przez muzykę.
Oczywiście. W tych sercach od zawsze była muzyka. To był ich cel i dlatego odnieśli ogromny sukces! Oni skupiali się nie na waśniach czy pieniądzach, a na muzyce. To jest sekret największych bandów. Tak samo w przypadku Rolling Stonesów. Ubolewam, że w Polsce nie ma szacunku dla starszych artystów. Tu jest pogoń za nowymi młodymi wokalistami, tak jakby równało się to z jakością. Trzeba kultywować pewne rzeczy, które są pionierskie. Będę stała na straży, by o tych Artystach mówić z szacunkiem i pamiętać o ich dokonaniach.
To oni budowali scenę muzyczną w Polsce.
Oczywiście! Doceniajmy ich tu i teraz, a nie po śmierci. To Skaldowie powinni grać koncerty na stadionach, jak The Rolling Stones. Tymczasem starsi artyści odchodzą do lamusa. Trzeba wytworzyć potrzebę w narodzie ich kultu i szacunku. Od nich należy czerpać wiedzę i doświadczenie. Wielkie postacie odchodzą nagle… Zaczęłam się martwić, ponieważ ostatnio prawie każdy dzień przynosi kolejną smutną wiadomość. Staram się z tymi legendami polskiej sceny utrzymywać stały kontakt, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że za chwilę tego telefonu nikt nie odbierze… Potem zostaje w człowieku wyrwa i pretensje do samego siebie, że mogłam zadzwonić, a mogłam się spotkać… I nagle jest za późno.
Czy pamięta Pani ostatnią rozmowę z Panem Jackiem Zielińskim?
Tak. Spotkaliśmy się kilka miesięcy temu na koncercie w Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie. Był w cudownej formie, uśmiechnięty. Jak zwykle w otoczeniu ukochanej Halinki, dzieci, wnuków. Śpiewaliśmy numer pt. Katastrofa. Śmialiśmy się. Ten utwór ma w sobie sporo sarkazmu i mówi o tym, by podchodzić do życia z dystansem. Taki był Jacek. Nie brał życia na serio, ale czerpał z niego garściami.
Ania Rusowicz, Jacek Zieliński, Skaldowie, Skaldowie - 50-lecie istnienia zespołu, 2015 rok
Wspominała Pani o wielogodzinnych rozmowach, opowieści. Łączyła Państwa miłość do muzyki, pasja… Czy otrzymała Pani od Pana Jacka Zielińskiego jakąś radę, życiową naukę, która pozostanie w Pani sercu?
Jacek był niezwykle empatycznym człowiekiem. Gdy przechodziłam w swoim życiu naprawdę trudne chwile, sprawiał, że czułam jego wsparcie, zrozumienie… Przytulił mnie, użalił się nade mną, dawał poczucie bezpieczeństwa. To było dla mnie bardzo ważne.
Pozwolił Pani na słabość.
Bez wątpienia. Ludzie wspierają nas często mówiąc: „Musisz być silna”, „Dasz radę!”. A nagle pojawia się ktoś, kto zapłacze nade mną i udowodni, że nic nie muszę. Rozczulała mnie ta prawda, która od niego biła. To było właśnie takie kochane, „wujaszkowe”. Poczułam się, jak mała Anusia. Zresztą dla Andrzeja i Jacka zawsze byłam „ich Anią”. Kiedy pojawiłam się na scenie w tym artystycznym świecie Skaldowie byli najszczęśliwsi. To była wielka radość, jakby ich dziecko wróciło do domu. Nadrabialiśmy stracone lata, często się widywaliśmy. Zazwyczaj spędzałam czas właśnie z nimi. Słuchałam opowieści, czerpałam od nich życiową mądrość. Na każdym kroku podziwiałam ich talent i doświadczenie.
Czytaj też: Unika poklasku, nigdy nie doczekała się dzieci. Tak żyje jedna z najbogatszych kobiet świata muzyki
Wujaszkowie wprowadzali Panią do tego artystycznego świata?
Nauczyłam się od nich bardzo dużo. Oni są tytanami pracy! Pamiętam, gdy przed laty graliśmy koncert poświęcony Skaldom. To była wielka impreza. Akurat panował wielki skwar. Zaproszeni artyści nie dawali sobie rady podczas prób na scenie w tych rekordowych temperaturach. Każdy ukrywał się w klimatyzowanych garderobach. A co robili Skaldowie? Oni byli na scenie. Wcześniej zagrali próby, potem próbę na scenie, kolejną próbę z artystami, zagrali jeden koncert, a na końcu już samodzielnie ten progresywny. O godzinie drugiej w nocy zeszli ze sceny i siedzieli do czwartej nad ranem. Tytani… Artyści tamtych lat nie znają czegoś takiego jak ucieczka po koncercie. To są wielogodzinne biesiady, rozmowy i opowieści. To jest rodzina polskiego big-bitu. Taka sama jest Maryla Rodowicz.
Słuchając Pani na scenie również można odnieść wrażenie, że przenosimy się w czasie do tamtych lat.
Mam starą duszę, czuję, jakbym była z tamtych lat. Dlatego czasami trudno jest mi się odnaleźć w tym świecie. Ale mój styl nie jest wykreowany. Ta muzyka i interpretacja wypływają prosto ze mnie. Mam też taką misję - dbam o moją big-bitową rodzinę. Tego nauczyłam się do Skaldów, którzy swoją twórczością i postawą mówili jedno – liczą się ludzie, relacje, bliskość. Kiedyś nie było takiej zawiści, wszyscy się wspierali, tworzyli muzyczną rodzinę. I to była najcenniejsza rada od Jacka – wspierać się.
Jacek Zieliński, Skaldowie, Anna Rusowicz, 11.06.2023 Opole 60. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej.
[Ostatnia publikacja na Viva Historie 27.05.2024 r.]