Reklama

Był uznanym i utalentowanym aktorem. Nawet gdy dowiedział się o chorobie, nie porzucił grania i wciąż wierzył, że uda mu się pokonać nowotwór. Niestety nie doczekał premiery swojego ostatniego filmu... Przy Marku Frąckowiaku do końca trwała ukochana żona, Ewa Złotowska. Aktor powtarzał, że spotkał ją w odpowiednim momencie, choć początkowo nie planowali wspólnego życia.

Reklama

Marek Frąckowiak – żona. Tak mówił o ukochanej Ewie Złotowskiej

Pierwsze małżeństwo Marka Frąckowiaka nie należało do udanych. Po rozwodzie, który był dla niego niezwykle bolesny, aktor zmagał się z problemami z alkoholem. „Alkohol w pewnym momencie życia stał się dominujący, co mi nie pomogło. Ale powtarzam, nie narzekam, taką drogę miałem przejść, żeby wyciągnąć wnioski”, mówił. Ewa Złotowska również miała za sobą nieudane związki i nie chciała się wówczas wiązać z żadnym mężczyzną. Los jednak chciał inaczej.

Ewa Złotowska, Marek Frąckowiak, 3.08.2005

Warda / AKPA

Jak sam mówi, drugą żoną poznał we właściwym momencie. „Spotkaliśmy się we właściwym momencie. Ewa to bardzo mądra osoba. Wtedy głośno powiedziałem: z tą panią chciałbym ułożyć sobie życie. Za co kocham Ewę? Za ogromną uczciwość, lojalność, mądrość... To chodząca kobiecość, ten błysk w oku i biust, jak Sophia Loren, tylko w mniejszych rozmiarach. Wspólne życie to suma kompromisów, które razem się podejmuje. To nie może być mecz: dzisiaj 1:0 dla mnie, jutro 2:0 dla ciebie”, opowiadał w 2017 roku w Dobrym Tygodniu.

„Kupiłam więc psa. Kiedyś po koncercie, który na moją prośbę prowadził Marek, zaprosiłam go na działkę. I pies się w nim zakochał”, mówiła Ewa Złotowska (cytat za film.wp.pl). „Poznaliśmy się bez psiaka, ale Felek bardzo mnie pokochał, a Ewa kochała Felka i nie chciała mu sprawić przykrości. A później pojawiły się inne zwierzęta”, wyznał Marek Frąckowiak w Gazecie Olsztyńskiej.

Przez lata zakochani żyli szczęśliwie w domu pod Konstancinem, który był ich prywatnym rajem. Mieli pod swoimi skrzydłami gromadkę zwierząt, jednak nigdy nie doczekali się dzieci, choć oboje o tym marzyli. „To nie jest miły temat. Trudno, tak się potoczyło, nie zmienię tego... Za to jestem dziewięciokrotnym wujkiem, kochanym, i z tego co mówią mi moi siostrzeńcy, bardzo ważną dla nich osobą”, zdradził aktor w Dobrym Tygodniu.

Czytaj też: Od ponad roku ukrywał swój rozwód? Żona Arkadiusza Janiczka przerwała milczenie i opowiedziała o kulisach związku

Piętka Mieszko/AKPA

Marek Frąckowiak, "To nie koniec świata!" - konferencja serialu, 2014 rok

Baranowski/AKPA

Marek Frąckowiak, Ewa Złotowska, 2009 rok

Marek Frąckowiak do końca wierzył, że wyzdrowieje. Trwała przy nim ukochana żona

W pewnym momencie w ich życiu pojawiły się czarne chmury. Marek Frąckowiak trafił do szpitala z powodu problemów z prostatą. Gdy udało mu się pokonać chorobę i wydawało się, że już wszystko będzie dobrze, 2013 roku aktor upadł w ogrodzie, skarżąc się na ogromny ból. Okazało się, że rak zaatakował kręgosłup... Poruszał się na wówczas na wózku inwalidzkim. Guza szybko usunięto, niestety nie był to koniec problemów. „Trochę gipsu wlano mi do kręgów, druty kobaltowe mnie usztywniają”, mówił w rozmowie z Życiem na gorąco. Jego stan zdrowia się poprawił i aktor wrócił do pracy. W 2014 roku pojawiły się jednak przerzuty.

Szansą dla Marka Frąckowiaka była chemioterapia, której wyniki początkowo były dobre. Niedługo później ponownie trafił do szpitala. „Był niedokrwiony. Potrzebna była transfuzja. W dobrej formie nie jest, ale poczuł się lepiej”, uspokajała wówczas Ewa Złotowska. Cały czas trwała przy ukochanym mężu. „Śmierci się nie boję, bo nie mam na nią wpływu. Przychodzi raz i już. Natomiast bardzo często boję się życia. Boję się zadań, które przede mną stawia, czy im podołam. Boję się konsekwencji życiowych decyzji”, mówił aktor w Dobrym Tygodniu.

Marek Frąckowiak do końca wierzył, że uda mu się pokonać chorobę... Okazało się jednak, że to ona pokonała jego. Zmarł 6 listopada 2017 roku. Jego ukochana nie zdążyła się z nim nawet pożegnać... „Wycieńczona fizycznie i psychicznie, około północy powiedziałam do Marka, że wracam do domu i że przyjdę wcześnie następnego dnia. Powiedział: Dobrze”, opowiadała Ewa Złotowska w Dobrym Tygodniu i dodała: „O godzinie ósmej rano dostałam telefon: "Przepraszam, czy to mieszkanie pana Marka Frąckowiaka? Rozmawiam z żoną? Pan Frąckowiak umarł" - powiedział pan drewnianym głosem, a ja wykrzyczałam: "Co?!", usłyszałam: "Niech się pani skupi! Nie zrozumiała pani? Umarł 6.20 rano". Zero empatii. Straszne! Jak zapowiedź, że pociąg odjeżdża o 6.20 rano. Nawet nie zdążyłam się z Markiem pożegnać”. Byli razem ćwierć wieku.

Zobacz także: Leonard Pietraszak miał złą relację z synem, marzył, by ją naprawić. Wszystko z jednego powodu

Baranowski/AKPA

Marek Frąckowiak, Ewa Złotowska, 2013 rok

Palicki/AKPA
Mikulski / AKPA
Reklama

Marek Frąckowiak

Reklama
Reklama
Reklama