Reklama

On, geniusz polskiego teatru i przystojny mężczyzna, który nie mógł narzekać na brak powodzenia. Wizjoner, ale despotyczny i wymagający. Taki właśnie był Adam Hanuszkiewicz. Ona, młodsza od niego o trzy dekady utalentowana aktorka, stała się muzą uznanego artysty i jego ostatnią żoną. Media obiegła dziś smutna wiadomość o śmierci Magdaleny Cwen-Hanuszkiewicz. Jej małżeństwo trwało niemal 30 lat, po śmierci Adama Hanuszkiewicza aktorka opowiedziała Krystynie Pytlakowskiej na łamach magazynu VIVA! o tym czasie poświęceń, zazdrości, okrucieństwa i miłości, której nic nie pokonało. W ramach cyklu "Archiwum VIVY!: wywiady" przypominamy rozmowę z czwartą żoną Adama Hanuszkiewicza, Magdaleną Cwenówną. Wywiad ukazał się w magazynie VIVA! 13/2015.

Reklama

Magdalena Cwenówna nie żyje

Aktorka odeszła po walce z chorobą nowotworową w wieku 69 lat. Zmarła 21 lutego. Informację o jej śmierci przekazał polityk i działacz społeczny, Andrzej Golimont na Facebooku. Najpewniej zostanie pochowana w grobie swojego zmarłego męża w Alei Zasłużonych na Powązkach Wojskowych w Warszawie.

Czytaj też: Magdalena Cwenówna i Adam Hanuszkiewicz spędzili ze sobą ponad 30 lat, była jego czwartą żoną

Magdalena Cwenówna o Adamie Hanuszkiewiczu: wywiad

Krystyna Pytlakowska: Co jest na tych kartkach? Piszesz książkę o swoim mężu?

Magdalena Cwenówna: Przypominam sobie chwile, wrażenia, fragmenty rozmów. Pytania, na które chciałabym, żeby mi odpowiedział… Jakie wnioski wysnułby na przykład z aneksji Krymu przez Putina?

Jakie?

Nie wiem. Ale na pewno byłyby one odmienne od wszystkich. Na tym właśnie polegała jego wspaniałość, że nie można było przewidzieć jego myślenia. On tak genialnie łączył fakty, i tak nietuzinkowo. Zaskakiwał precyzją i wolnością formułowania wniosków.

Taka tu panuje cisza, jakby czas stanął w miejscu. Portret, zdjęcia. Bardzo Ci Adama brakuje?

Brakuje mi rozmów z Adamem. Kłótni. Czasami całonocnych. Były tak ożywcze i inspirujące. Wymagały ode mnie olbrzymiej koncentracji i ćwiczenia inteligencji. Musiałam się bardzo starać, żeby mu dorównać w dyskusji. Tego mi strasznie brak – ćwiczenia zwojów mózgowych.

Krążą różne anegdoty o Waszym małżeństwie. Nie zawsze prawdziwe?

Zawsze zdumiewała mnie taka bezinteresowna nienawiść. Czyżby to polepszało ludziom samopoczucie? Parę lat temu złamałam prawą rękę. Musiała być operowana. Nie byłam w stanie zająć się należycie Adamem, który już wtedy wymagał stałej opieki, więc na dwa tygodnie mojej rekonwalescencji pojechał do Domu Aktora w Skolimowie. Z prasy dowiedziałam się, że zamknęłam go tam na resztę życia! Uwierzysz?! Nasz dom ma trzy kondygnacje. Adamowi ciężko już było chodzić po schodach, więc przeniósł się na dół, gdzie mógł bez schodów swobodnie się poruszać i wyjść na zewnątrz do ogródka, który uwielbiał. Były tam dwa pokoje i wielka łazienka, którą przystosowałam do jego potrzeb. Ale… Na tym samym poziomie jest garaż. Więc dowiedziałam się z prasy, że zamknęłam Adama w garażu! Dlaczego tak napisano??? Bezgraniczna podłość!

Jak długo trwała jego choroba?

To nie była choroba. Kiedy odebrano mu teatr, odebrano też powód istnienia. Pozostało już tylko jakoś umrzeć.

Teatr Nowy przerobiono na supermarket. Straszne.

Tyś to powiedziała. Wiesz, Adam zawsze wydawał mi się wieczny, nieśmiertelny. Z tą swoją pasją, żywotnością i tytaniczną pracowitością, która dawała mu siłę. Wydawało się, że padnie gdzieś w pędzie na scenie. I to byłoby naturalne. A takie powolne wyciekanie życia to musiała być dla niego potworna tortura. A dla mnie torturą było przyglądanie się tej jego rezygnacji i moja kompletna bezradność wobec jego postawy. On, który całe życie był wielbiony, otoczony ludźmi, którzy grzali się w jego cieple i których on także potrzebował jak powietrza, zaczął się od nich separować. Nie chciał, żeby ktoś widział jego słabość, zmiany, jakie w nim zachodziły. Wiesz, nigdy nie usłyszałam od Adama, że jest zmęczony. Jak każdy normalny facet, który wraca po pracy do domu. Nie! On wracał i zaczynał następną pracę – analizował dzień i aranżował następny. Łapczywie. Ja byłam mu potrzebna do słuchania i zadawania pytań. To były te fantastyczne chwile, których tak bardzo mi brak. Ileż ja się od niego nauczyłam! Popatrz – to papierowa serwetka, którą znalazłam już po jego śmierci. Trzy słowa napisane niecierpliwym pismem. Zdziwienie, ciekawość, pytanie. Jakby kwintesencja jego życia.

Zobacz też: Zmieniła go jako człowieka, wiele jej zawdzięcza. Kim jest ukochana Kuby Błaszczykowskiego?

Darek Majewski / Forum

Kiedy to napisał?

Nie wiem. Miał zwyczaj zapisywać takie szybkie myśli na czymkolwiek, co było pod ręką, a potem zawsze wiedział, gdzie to jest. Ta serwetka jest jak znak, jak pożegnanie i jak rada, żebym nigdy nie przestała się dziwić i nie zabiła w sobie dziecka, które z pasją poznaje świat. Dziwi mu się i kocha. On taki właśnie był. Chłonął, smakował je. Był wolny! Uwierzysz, że nigdy nie powiedział złego słowa o swoich kolegach reżyserach? Nawet jeśli miał wątpliwości, zawsze znajdował pozytywy. Niezwykłe, prawda? W naszym teatralnym światku. Adam był jak dziecko. Naiwnie szczery i czasami jak dziecko okrutny.

Ranił Cię?

Ranił też jak dziecko, bo dziecko nie wie, że rani. Jest ciekawe, co zrobi kotek, jak mu się wydłubie oczko albo przywiąże puszkę do ogona. Czasami czułam się jak taki kotek z puszką.

Ale byłaś z nim ponad 30 lat.

Bo bardzo go kochałam. I był dla mnie wyzwaniem. Wydawało mi się, że go mogę choć trochę zmienić.

Każdej kobiecie tak się wydaje. A przecież to nieprawda.

Moje zmagania z nim – osobiste i zawodowe – bywały śmieszne. Takie to było ułańskie – z szabelką na czołg. Wymachiwałam tą szabelką, a czołg po mnie przejeżdżał. Nic to!!! Podnosiłam się i znowu wymachiwałam. Czasem udało się wygrać! Zdumiewała mnie jego witalność. Popatrz, ja mam teraz 60 lat i czuję się chwilami znużona. On miał 66, kiedy braliśmy ślub. Był taki pełen życia, energii, młody i piękny. Wzbudzał zazdrość wśród kolegów, że cholera znowu wykręcił numer i kiedy inni idą na emeryturę, on zaczyna nowe życie!

Twój mąż zawsze chodził swoimi szlakami, daleki od stereotypów, władczy, niepozwalający sobą kierować.

Zaraz, zaraz! Czy to nie był mój pierwszy wywiad z tobą, któremu dałaś tytuł: „Żyję z despotą”?! Czasami zdarzały mi się zwycięstwa! Pamiętam, kiedy reżyserował „Panienkę z poczty” z Jungowską i Rozmusem, codziennie dyskutowaliśmy o poszczególnych scenach. Pytał mnie o zdanie, choć generalnie chodziło o to, żebym była zachwycona. Aliści… rozwiązanie jednej ze scen nie spodobało mi się. Zaczęliśmy rozmowę o dwudziestej trzeciej przy szampanie, a skończyliśmy o szóstej rano, kiedy w akcie desperacji, wyczerpawszy wszystkie merytoryczne argumenty, po prostu użyłam siły i rzuciłam szklanym stołem wraz z kieliszkami i butelką po szampanie. Szkło się rozprysnęło, a ja zobaczyłam jak w kreskówce zdumienie i podziw w oczach mojego męża. Tego się po mnie nie spodziewał. Poszłam spać. Wieczorem w domu był nowy stół, a Adam powiedział, że nakręcił scenę na nowo. Burknął pod nosem: „Miałaś rację”. Widzisz, co znaczy argument siły? Nigdy więcej go nie użyłam.

Jak właściwie się poznaliście? Pochodziliście z innych pokoleń, z innych miast, z innych środowisk?

Nie do końca, Krysiu. Adam urodził się we Lwowie, skąd pochodzą moi rodzice. Moja mama była starsza od Adama tylko o pięć lat! Poznałam go, kiedy miałam 20 lat, byłam studentką PWSFTviT w Łodzi i Barbara Fijewska, która pracowała u Adama w Teatrze Narodowym, a jednocześnie uczyła w Łodzi, poleciła mnie. Właśnie wszystkie młode aktorki pozachodziły w ciążę i Adam szukał zastępstwa za Halinkę Rowicką grającą Zosię w „Weselu” Wyspiańskiego.

Jak na skrzydłach pojechałam do Warszawy. Wchodzę do gabinetu dyrektora Hanuszkiewicza, oczywiście na miękkich nogach, i przedstawiam się: „Nazywam się Magdalena Cwen…”. „A cóż to za nazwisko – Cwen?! U mnie będzie się pani nazywała Cwenówna!”. I tak zmieniłam nazwisko i tego się będę do końca życia trzymać!

Narodowe Archiwum Cyfrowe

W tym „Weselu” gospodynię grała Zofia Kucówna – trzecia żona Hanuszkiewicza, a gospodarza Jan Łomnicki.

Tak. Miałam niebywałe szczęście. Grałam z największymi aktorami polskimi. Z Zosią Kucówną siedziałam w jednej garderobie. Nigdy nie zapomnę, jak mówiła taką małą kwestyjkę: „Jo ta wim”. To „wim” leciało po widowni Teatru Narodowego z siedem razy i kiedy wracało na scenę, pani Zosia zaczynała grać dalej. Popatrz, jaki paradoks. Ryś, Kuc, Cwen. Rysiówna, Kucówna, Cwenówna. Trzy jednosylabowe nazwiska. Trzy kobiety urodzone pod znakiem Byka. Trzy aktorki 164 centymetry wzrostu. Trzy żony i jeden facet! Czy to nie jakaś metafizyka?

I poszło w Polskę, że rozbiłaś jego małżeństwo.

Nie! Nie wtedy! I nie rozbiłam. Ono już musiało być w jakimś sensie rozbite, kiedy spotkałam Adama osiem lat później w Łodzi, gdy po wyrzuceniu z Narodowego przyjechał do Opery, żeby reżyserować balet.

I zostałaś panią dyrektorową, a to niewdzięczne zadanie.

Tak, choćbyś była aniołem, to i tak zrobią z ciebie diabla. Adam to przewidział i uprzedził mnie: „Tylko żebyś nie miała pretensji, że nie zrobisz kariery. Będziesz miała bardzo trudną sytuację”. I mam. Do dziś. Swoje marzenie o karierze świadomie poświęciłam dla Adama. Coś za coś. Bardzo wiele się od niego nauczyłam.

A pomogło Ci to w życiu?

Pomogło mi poznać i zrozumieć teatr i to, że w teatrze wszystko wolno, tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Do tego trzeba talentu. Bez niego wszystko jest martwe.

Cały czas płacisz za to, że byłaś żoną Adama Hanuszkiewicza?

No właśnie. Głupie, co? Płacić za bycie żoną? Nie mogę zrozumieć, dlaczego? Zazdrość? Owszem byłam jego żoną, ale to nie uczyniło mojego życia miodem i mlekiem płynącego.

Mówiono, że wyszłaś za Adama też dlatego, że był ustawiony finansowo?

Jakby ci tu powiedzieć. Przez trzy lata mieszkaliśmy w garderobie, co chyba nie świadczyło o nadmiernych zasobach finansowych mojego męża. Gdybym chciała wyjść za mąż dla pieniędzy, to na pewno za Adama bym nie wyszła. To był inny czas. Nie dostawało się milionów za byle reklamę, a dyrektor teatru był ograniczony ustawą kominową i artysta tej miary co Adam za reżyserię w swoim teatrze brał niewiele. I nawet te pieniądze potrafił lekką ręką rozdawać. Kupował na przykład studentkom na premiery płaszcze. Złośliwi wtedy twierdzili, że szpanuje.

A on zawsze postępował wbrew konwenansom. Widział biedne studentki, to kupił płaszcze, piękne zresztą, bo bardzo lubił ładne rzeczy. Kiedy pracował za granicą i zarabiał w markach czy dolarach, to po każdym powrocie jechał do kościoła św. Antoniego i zostawiał tam pieniądze w skarbonce. Anonimowo. Bo uważał, że los obdarował go sowicie, więc musi się dzielić z tymi, którym dał mniej. Czasami się buntowałam: „Przestań, przecież nie mamy mieszkania, samochodu”. Ale on robił to, co uważał za stosowne.

Zatem nie dysponujesz wypasionym kontem?

Raczej nie należę do najbogatszych wdów. Pod względem finansowym oczywiście. Jestem bogata pięknymi wspomnieniami i kolorowym życiem przy boku niezwykłego człowieka.

Zobacz też: Byli małżeństwem przez cztery lata. Dla ukochanego Cindy Crawford była w stanie wiele poświęcić

Marcin Michalski / Studio69 / Forum

Magdalena Cwenówna i Adam Hanuszkiewicz: kryzys w związku

Mieliście poważne kryzysy!

Pokaż mi parę, która ich nie ma. Rzecz w tym, jak się z takich kryzysów wychodzi.

Teraz Wasi znajomi twierdzą: „Ona go opłakuje, a przecież się zdradzali”?

No cóż. Widocznie wiedzą więcej ode mnie. Owszem, przeżyliśmy oboje wielki dramat w trzecim roku małżeństwa. To ja musiałam wybrać: Adam czy… Wyszliśmy z niego bardzo pokaleczeni, ale myślę, że mądrzejsi. W każdym razie ja na pewno. I zostaliśmy razem. Może to się nie podobało naszym „znajomym”.

Mimo że go tak skaleczyłaś, Adam Cię kochał?

Myślę, że bardzo. I że byłam mu potrzebna. Czerpał ze mnie siłę. W ostatnich miesiącach życia często przyciągał mnie do siebie, przytulał i mówił: „Pamiętaj, że cię bardzo kocham, pamiętaj, że cię bardzo kochałem”. Odpowiadałam: „Ja też”. Ale rzadko używaliśmy wielkich słów.

Wiedział, że odchodzi?

Myślę, że tak i temu też przyglądał się z ciekawością dziecka. Kiedyś na długo wstrzymał oddech, a kiedy wpadłam w panikę, odetchnął i uśmiechając się, powiedział: „A co, przestraszyłaś się?!”. Takie żarciki. Kiedy miał trudności ze wstawaniem z kanapy, wymyśliłam z kierownikiem technicznym z teatru Zbyszkiem Romańskim, że postawimy kanapę na skrzyni. Adam się śmiał, że teraz leży na katafalku. Wiedziałam, że odchodzi, ale było to poza moją wyobraźnią. On był dla mnie wieczny.

TRICOLORS/East News

Żałowałaś kiedykolwiek, że zostałaś z Adamem?

Nie. Człowiek, którego pokochałam i który stał się przyczyną naszego dramatu, był człowiekiem mądrym i pięknym. Na tyle mądrym, że kiedy szarpałam się między nimi dwoma, powiedział: „Twoja tragedia polega na tym, że kochasz nas obu”. I to była prawda. Wobec miłości jesteśmy bezradni. Spada na nas niezależnie od naszej woli. Myślę, że wiele jest takich dramatów. Nie byłabym w stanie Adama zostawić. Przysięga to przysięga. A potem stał się jakby moim dzieckiem, które podnosiłam, myłam, karmiłam. Bezradnym i kochanym.

Czytaj także: Kazimierz Rudzki błagał, by z nim była. Danuta Szaflarska dwukrotnie odrzuciła jego zaręczyny

Dlaczego chciałaś zablokować wydanie książki o Twoim mężu?

Plotki zrobiły w moim życiu wiele złego. Nikomu się nie chce dotrzeć do prawdy. Sprawa z książką została sprokurowana przez ludzi, których przez lata darzyłam szacunkiem i sympatią, a którzy okazali się oszustami i szantażystami. Nie była to książka o moim mężu, tylko był to spisany z taśmy wywiad rzeka zrobiony w 2001 roku, na którego wydanie Adam się nie zgodził. Myślę, że po przeczytaniu doszedł do wniosku, że jest to bardzo niedobrze napisane. Adam zmarł w grudniu 2011 roku, a jak się potem dowiedziałam, maszynopis książki został złożony w bardzo poważnym wydawnictwie w styczniu 2012! Miesiąc po jego śmierci! Bez mojej wiedzy! Zdołałam zablokować jej wydanie. Wówczas ruszyła lawina maili z groźbami, szantażami, pisanie w Internecie listów do środowiska obrzucających mnie błotem.

Państwo dysponowali nagraniami rozmów, gdzie Adam mówi o mnie podobno bardzo źle, i straszyli, że umieszczą je w Internecie. Wiesz, podczas wielogodzinnych rozmów o kobietach, przy whisky, można powiedzieć wiele różnych rzeczy i trzeba być człowiekiem bez honoru i twarzy, żeby chcieć wykorzystać tego typu zwierzenia. Potem straszono mnie sądem. Pod wpływem wydawcy ugięłam się i po kilku miesiącach i po wielu poprawkach książka została wydana. Jak się spodziewałam, nie spotkała się z entuzjazmem czytelników. Żałuję bardzo, że tak się ta sprawa potoczyła. I żałuję, że poznałam taki kolor życia, w którym liczy się tylko pieniądz, bez względu na okoliczności.

Sprawa ma ciąg dalszy, ponieważ pojawiła się kolejna próba wydania następnej pozycji opartej na tych samych nagraniach i znowu pojawił się list do środowiska z kalumniami, ale na szczęście natrafiono tym razem na duży opór. Być może ta pozycja po rozmowach wyjdzie, a dochód z niej zostanie przekazany na Dom Aktora w Skolimowie. Może tu urodzi się coś dobrego. Książkę o Adamie bardzo trudno jest napisać tak, żeby oddać jego sposób myślenia, charyzmę, wielki, wielki talent i osobowość. Jeśli chodzi o prawdę o nim, to jestem jak brytan. I zawsze byłam.

Ale nie stałaś na straży jego wierności. Nie byłaś o niego zazdrosna?

Czasami myślę, że bardzo chciał, żebym była. Wręcz prowokował sytuacje, żebym musiała być. Potrzebował ciągłej adoracji, a ja mu jej skąpiłam. Szukał jej więc gdzie indziej. Jednak kiedy mówiłam, że skoro się zakochał, to powinien iść za głosem serca i wyprowadzić się z domu, odpowiadał, że się nigdzie nie ruszy. Kiedy ja spakowałam samochód i chciałam odejść, wyrwał mi kluczyki i położył się przed autem. Tak… Bywało to mało zabawne! Ale się nie dałam. Może to był rewanż za ból, który mu zadałam?

Nie czułaś się dotknięta w swojej kobiecej godności?

Czułam, że tracę poczucie własnej wartości, i to było bardzo trudne do zniesienia.

Toksyczny związek. Ale czy mogłabyś żyć w takim normalnym?

A takowe istnieją? Mnie zawsze pociągali ludzie ponadprzeciętni, a oni nie bywają łatwi. Myślę, że Adam chciał mnie kształtować jak Galateę i nie zauważył, kiedy już się nie dało. Traktował mnie jak wieczną uczennicę, nie dostrzegając, że już byłam daleko w przodzie, że stałam się jego partnerem. Chyba coś oboje przez to straciliśmy.

Czy Adam, odchodząc, powiedział Ci coś ważnego, co Ci po nim zostało?

Wiele nocy spędziliśmy na rozmowach. Już wtedy spokojnych, mądrych. Bo już nigdzie się nie śpieszył. Nic go nie popędzało. Rozpatrywał swoje życie, rozmowy z matką, siostrą, ze swoimi dziećmi, dla których tak przecież miał w życiu mało czasu. Taka spowiedź życia. Ja ciągle ją słyszę. Ze szpitala wyjechałam dwie godziny przed jego śmiercią. Do pracy. O 15.00 odebrałam telefon: „Czy pani Kucówna?”. „Nie”. „Ale żona pana Hanuszkiewicza?”. Telefon się rozładował. Na szczęście. Pobiegłam na scenę. Po spektaklu w garderobie zastałam naszego przyjaciela Andrzeja Golimonta. Nic nie musiał mówić. Wiedziałam. Nie byłam przy Adamie, nie trzymałam go za rękę. Nie pożegnaliśmy się. I tak już zostanie.

Magdalena Cwenówna: o życiu po śmierci męża

Tak. A Twoje życie wygląda teraz?

Żyję, jak umiem. Raz lepiej, raz gorzej. Radzę sobie. Ról w teatrze dla mnie jest coraz mniej. Telewizja o mnie zapomniała, o serialach już nie wspominając. Żałuję, ale nie mam pretensji. Może już wyczerpałam swoją pulę? Zagrałam w życiu około 50 głównych i pięknych ról ze wspaniałymi reżyserami, w tym z moim mężem. Nie każda aktorka ma tyle szczęścia, choć zawsze jest nam mało.

Ale świetnie wyglądasz, masz znakomitą figurę tancerki. Jeszcze niejedno Ci się zdarzy. Może nawet miłość?

Nie ma takiego faceta, który zastąpiłby Adama. Może to i dobrze, bo ja już też nie mam tyle siły? Ale mam wspaniałego przyjaciela, który jest mi bardzo bliski i pomocny w trudnych chwilach. Może jednak zdołam napisać prawdziwą książkę o Adamie? Taką najprawdziwszą. Mam nawet tytuł, ale nie powiem, jaki. Tak go nazywała siostrzenica. I w tej nazwie jest cały Adam. Taki, jakim go widzisz na tym portrecie namalowanym przez Andrzeja Okińczyca. Król życia patrzący z góry na świat.

Reklama

Każdy chciałby mieć takie życie jak on. Bóg dał mu talent. Robił to, co kochał. Był piękny, inteligentny. Brał życie garściami. Był uwielbiany. Ludzie czerpali z niego energię, dlatego tak się do niego garnęli. Chłonęli jego wolność. Wolność od stereotypów i reguł. Niesłychany apetyt na życie we wszystkich jego przejawach. Zdecydowanie więcej miał po stronie „ma” niż po stronie „brak”. I taki niech zostanie w naszej pamięci.

KRZYSZTOF WOJDA/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama