"Szeptun" - nastrojowy romans w cieniu beskidzkiej przyrody
Tomasz Betcher zabiera nas na polsko-słowackie pogranicze, snując opowieść o miłości (z pozoru) niemożliwej
Bohaterowie "Szeptuna" to nie dzieciaki poszukujące pierwszej miłości, ale czterdziestolatkowie "po przejściach". Ona ma męża na wiecznych saksach w Norwegii, jest przytłoczona samotnym wychowywaniem energicznego synka i nastolatki z problemami. On to samotnik, miejscowy dziwak, dzielący zakurzony dom po dziadkach ze starym kocurem. Spotykają się, gdy Julia przyjeżdża w Beskid Niski z Trójmiasta, w poszukiwaniu odpoczynku, ucieczki od problemów i naturalnej terapii dla chorego syna.
Tych dwoje dzieli nie tylko 700 km, ale także styl życia, przyzwyczajenia, stosunek do natury (poukładana Julia najchętniej zneutralizowałaby ją żelem antybakteryjnym i środkiem na insekty). Okazuje się jednak, że oboje tęsknią za szczerą i otwartą rozmową, a ta daje szansę na nawiązanie więzi...
To podczas podróży w Beskidy Tomasz Betcher, pisarz i doświadczony terapeuta, znalazł pomysł na swoją trzecią powieść, w której spotykają się dwa światy - ten wielkomiejski i poukładany z dzikością górzystego pogranicza. W jego opowieści nic nie jest oczywiste. Zarówno bohaterowie "Szeptuna", jak i opustoszała okolica, mają swoje głęboko skrywane tajemnice. Autor odsłania je nieśpiesznie, udowadniając, że romans nie jest gatunkiem skazanym na jednowymiarowość. Jego intrygująca powieść ukaże się już 5 maja nakładem wydawnictwa W.A.B. Jeden z pięciu egzemplarzy możecie wygrać w konkursie Viva.pl (formularz konkursowy na dole strony).
O pomyśle na "Szeptuna", budowaniu postaci z krwi i kości oraz sposobach na mądrą, pogłębioną literaturę obyczajową rozmawiamy z autorem.
Rozmowa z Tomaszem Betcherem, autorem "Szeptuna"
Viva.pl: Szeptun, czyli męska wersja szeptuch, trochę znachorek, trochę wiedźm kojarzonych z Podlasiem – skąd pomysł na takiego bohatera?
Tomasz Betcher: Pomysł na powieściowego Szeptuna powstał podczas wyjazdu w Beskidy. Jadąc samochodem, słuchaliśmy lokalnego radia, w którym akurat podejmowano temat szeptuch. Słuchaliśmy z wielkim zainteresowaniem. Po powrocie zacząłem zgłębiać temat i zainspirował mnie on tak bardzo, że wkrótce w mojej głowie powstał pomysł na głównego bohatera powieści.
Podczas tej podróży miałem także możliwość obserwowania słowackich Romów, przyjeżdżających do Polski na zakupy. Nie dało się nie zauważyć, że ich obecność wzbudzała niepokój, czasami poruszenie, drwiny i uszczypliwe komentarze. Mam oko do takich sytuacji i kiedy dodałem do siebie te dwa elementy – audycję o znachorach i zachowanie wobec słowackich Romów – narodził się książkowy Waldek.
Waldek to odludek, pół-Rom odrzucany przez lokalną społeczność. Nietypowy bohater jak na powieściowy romans, podobnie jak bezdomny Adam z Pana debiutu. Woli Pan pisać o ludziach po przejściach, spoza mieszczańskiej „normy”?
Lubię takich charyzmatycznych bohaterów, pokiereszowanych przez życie, a przez to zahartowanych. Uważam, że są bliżsi czytającym, niż piękni i bogaci, od których aż roi się w tym gatunku literackim. Mają swoje mocne strony i swoje słabości, swoje lepsze i gorsze dni. Zupełnie jak my.
Julia, główna bohaterka „Szeptuna”, z kolei mocno wpisuje się w tą „mieszczańską normę”. Mieszka w Gdańsku, pracuje jako nauczycielka i jest prawie samotną matką. Prawie, bo jej mąż już niemal nie interesuje się rodziną. Jest sfrustrowana, przemęczona i wiecznie zabiegana. Waldek wiedzie zupełnie przeciwne życie. Wydawać by się mogło, że te dwa światy nie znajdą między sobą połączenia. Jeśli ktoś lubi bohaterów z krwi i kości, to na pewno znajdzie ich w moich książkach.
W Pana nowej powieści nieujarzmiona przyroda też zdaje się być pełnoprawnym bohaterem. To Pana fantazja o Beskidzie Niskim czy rzeczywiście znalazł Pan tam miejsca zapomniane przez Boga i cywilizację?
Sam pomysł na „Szeptuna” narodził się podczas podróży do Beskidu Niskiego. Wraz z rodziną odnaleźliśmy tam nie tylko ciszę i spokój, tak różną od tego, co mamy na co dzień w Trójmieście, lecz także zapierającą dech w piersiach przyrodę i dzikość. Urzekło nas zarówno to, co można było zobaczyć na przysłowiowych końcach świata, jak i oferowane przez naturę bogactwo w postaci czystego powietrza, wód termalnych i mineralnych, czy borowin. Można powiedzieć, że taki wyjazd to czysta naturoterapia. Wspomnienia z wielu odwiedzonych miejsc towarzyszyły mi podczas pisania.
Jak to się stało, że zainteresował się Pan właśnie gatunkiem romansu, niekoniecznie typowym dla piszących mężczyzn? Czytałam, że prywatnie lubi Pan fantastykę.
Pierwszy poważny tekst, który napisałem, to była właśnie fantastyka. On wciąż czeka na swoją kolej, ale póki co mocno wsiąknąłem w literaturę obyczajową i romans. Największa w tym zasługa mojej agentki literackiej, która zasugerowała, że powinienem wykorzystać swoje doświadczenie zawodowe i zmierzyć się z powieścią obyczajową. Zaufałem jej literackiemu „nosowi” i tak powstała powieść „Tam, gdzie jesteś”, a tworzenie w tym gatunku sprawiło mi taką przyjemność, że postanowiłem zostać na dłużej. Tym bardziej, że otrzymałem dużo ciepłych słów od czytelniczek, czytelników i recenzentów.
W książkach o miłości rzadko podejmuje się najtrudniejsze tematy. Pan się ich nie boi, opisując z brutalną szczerością np. przemoc seksualną. To wynika z Pana doświadczenia w pracy terapeuty?
Nie tylko terapeuty. Moje wcześniejsze doświadczenia zawodowe prowadziły przez domy dziecka, schronisko dla bezdomnych, świetlice socjoterapeutyczne, czy wreszcie przez sąd rejonowy, gdzie pełniłem funkcję kuratora społecznego. Nie boję się tak trudnych tematów, ponieważ wiem, jak wiele osób odnajduje w nich kawałek swojego życia. Opisując trudne doświadczenia, staram się pokazać, że – choć czasami trudno w to uwierzyć – zawsze jest jakieś wyjście. Wielokrotnie słyszałem, że pomimo podejmowanej tematyki, moje książki są bardzo ciepłe i czyta się je lekko, choć skłaniają do refleksji. Bardzo mnie to cieszy.
Jak jeszcze praktyka terapeutyczna wpływa na Pana twórczość literacką? To niewyczerpane źródło ludzkich historii, ale etyka nie pozwala chyba zbyt wiele z nich czerpać?
Tajemnica zawodowa to rzecz święta. Żaden z moich klientów nigdy nie odnajdzie siebie na kartach pisanych przeze mnie powieści. Praca z osobami znajdującymi się w trudnej sytuacji pozwala mi na obserwowanie problemów społecznych, które potem mogę podejmować w swoich powieściach. W „Szeptunie” jest to wykluczenie społeczne, stereotypy i rodzina na pograniczu rozwodu. Bohaterowie moich książek są przeze mnie wykreowani, ale ich problemy zupełnie realne i boleśnie prawdziwe.
Z myślą o jakim odbiorcy pisał Pan „Szeptuna”?
„Szeptun” powstał z myślą o Czytelniczkach i Czytelnikach lubiących ciekawe i klimatyczne historie, łączące wyrazistych bohaterów (czasami realnych do bólu, czasami owianych aurą tajemniczości) z interesującą fabułą. Choć po moje powieści najczęściej sięgają kobiety, to mam również pozytywne informacje zwrotne od mężczyzn, którzy przeczytali „Szeptuna”.
Jest Pan w kontakcie ze swoimi czytelniczkami i czytelnikami?
Tak, głównie w mediach społecznościowych, gdzie bardzo łatwo można mnie znaleźć. Na końcu książek znajduje się także adres e-mail. Staram się odpisywać na wszystkie maile, komentarze i wiadomości, które otrzymuję. Bardzo brakuje mi spotkań autorskich, ale wierzę, że wkrótce do nich wrócimy.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Materiał powstał z udziałem wydawnictwa W.A.B.