Maciej Stuhr po raz pierwszy pokazał synka i opowiedział o ich relacji!
„Przy Tadeuszu próbuję uniknąć błędów, które zrobiłem”, mówi w książce „Stuhrmówka. A imię jego czterdzieści i cztery”
Stuhrmówka” to 100% Stuhra w … książce. Maciej Stuhr w rozmowie z naszą dziennikarką Beatą Nowicką wspomina rodzinny dom, czasy studenckie i początki kariery. Opowiada o kulisach pracy na estradzie, w filmie i teatrze. O pułapkach, jakie niesie za sobą znane nazwisko oraz popularność. O przekonaniach i wartościach. Książka aż skrzy się od niezwykłego poczucia humoru, dystansu do siebie i wrażliwości.
Stuhrmówka. A imię jego czterdzieści i cztery to wydanie poszerzone o rozmowy tyczące ostatnich czterech lat, podczas których wiele się zmieniło. Maciej Stuhr ponownie się ożenił, po raz drugi został ojcem, zagrał wiele ciekawych ról, zrobił doktorat i stał się solą w oku partii rządzącej. Jako jedni z pierwszych publikujemy fragmenty książki Stuhrmówka. A imię jego czterdzieści i cztery, a także archiwalne fotografie aktora.
Fragment książki Stuhrmówka. A imię jego czterdzieści i cztery
MACIEJ STUHR: Na początku musimy przejść bardzo poważny proces, ponieważ po naszej książce, którą dziś zaczynamy kontynuować przeprowadziliśmy pewien eksperyment. Eksperyment przejścia na ty. Było to w pełni zasłużone i jakby oczywiste…
Wszyscy nas namawiali. Nawet pańska mama, na pana weselu zresztą, mówiła: „Dalibyście sobie już spokój z tym panem i panią”. No to po dwudziestu latach, w końcu daliśmy. Potem zagrał pan w filmie „Czerwony kapitan”, trzeba było zrobić wywiad i co? Katastrofa! Do dziś pamiętam pana przerażenie po pierwszym „ty” pytaniu. A potem odmówił pan współpracy.
Bo ja nie jestem w stanie kontynuować z panią jakiekolwiek rozmowy posługując się tytowaniem. To jest po prostu niemożliwe. Nie przeskoczymy tego.
To już wiem. A ma pan jakąś zgrabną teorię na ten temat?
W największym skrócie uważam, i my jesteśmy tego najlepszym przykładem, że bycie na pan i pani jest niezwykle sexy. Zawsze mi się podobało tak zwracać zarówno do kobiet jak i do mężczyzn, bo to nie jest wyłącznie kwestia uwodzenia, ale pewnego rodzaju gra towarzyska. Jest taka wspaniała, świetlana - z nazwiska tylko - postać krakowska, doskonale pani znana jako jeden z naszych najwspanialszych poetów, Marcin Świetlicki, z którym, był taki czas, piłem dużo herbaty w różnych krakowskich lokalach. Odmawialiśmy niejednokrotnie modlitwy o wschodzie słońca, były to cudowne spotkania. I on właśnie jest mistrzem formy per pan. Im lepiej się z kimś zna, im bardziej kogoś ceni, tym jest per pan. To jest cudowne.
Dlatego proponuję, żebyśmy byli jak Maja Komorowska i Krzysztof Zanussi. Siedemdziesiąt lat na pan i pani.
Propozycja przyjęta, panie Maćku. Od powstania „Stuhrmówki” upłynęły cztery lata, a nawet trochę więcej. Udało się panu zrobić przegląd pola bitwy, sporządzić jakiś bilans?
Ciutkę...
A ja się przyłożyłam i, co mnie w ogóle nie zdziwiło, zobaczyłam, że poszedł pan na całość: dziewięć nowych filmów, trzy seriale, pięć dubbingów, sztuka „Wujaszek Wania” w reż. I. Wyrypajewa, audiobooki, konferansjerka, zajęcia ze studentami w Akademii Teatralnej oraz – uwaga- doktorat! A do tego ślub, nowy dom z ogródkiem, nowa rodzina, a w niej malutki Tadzik.
Tak, głównie rodzinnie się zmieniło. Muszę powiedzieć, że mam najwspanialszą rodzinę na świecie. I okres w życiu kiedy mogę ciut więcej czasu jej poświęcić. Przy czym „poświęcić” jest absolutnie mylącym słowem, bo dom jest moją oazą i miejscem wielkiego szczęścia. Aż nie chcę zapeszać. Mamy tu niemalowane drewno?
Tak, może pan postukać w stolik.
Synek, żona, drugi synek i oczywiście córka sprawiają, że się nie nudzę i czuję się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Zmagania zawodowe, jak pani zauważyła, nie zeszły na drugi plan, wciąż pracuję jak mrówka, ale widzę je z nowej perspektywy i mam do nich inny, emocjonalny stosunek. Z dużo większym dystansem i luzem. Może się coś wydarzyć, może się nie wydarzyć. Żyję sobie.
(...)
Dzieciństwo córki gdzieś panu umknęło, podobnie zresztą tak jak pańskie umknęło pana ojcu. Tadzik ma więcej szczęścia. Co razem robicie?
W zeszłym roku miałem gigantyczne wakacje i całe trzy miesiąc byłem z dzieckiem. No, może dwa. Pływaliśmy w basenie, gotowaliśmy, sprzątaliśmy, bawiliśmy się. Ostatnio kupiłem mu kolejkę z lego. Najpierw ją złożyliśmy, potem puszczaliśmy, ale już się rozpirzyła w drobny mak. Z żoną dbamy o to, żeby go nie zarzucać zabawkami, choć i tak oczywiście jest zarzucany i nie wiadomo skąd się te zabawki biorą... W każdym razie najfajniejsze są zabawy ekologiczne - patyki, kamienie, dłubanie w ziemi, ślimaki, robaki, wspinanie się w błocie na górkę. Tudzież cała sfera maltretowania się na różnych meblach, zabawa w straszną łapę i rzut karłem.
Rok temu pierwszy ukazał się w postaci książki „Tata Tadzika”, dorzucam do bilansu 44 -latka. Mężczyzna odczuwa szczególną satysfakcję kiedy rodzi mu się syn? Czy pan w ogóle nie myśli w takich kategoriach?
Nigdy tak nie myślałem, a teraz muszę jednak powiedzieć, że różnica jest. Po pierwsze - niczego tutaj odkrywam, posłużę się wyświechtanym frazesem - kobieta jest tajemnicą dla mężczyzny. Ale dopiero teraz widzę to w dwójnasób, bo mając syna bardziej czuję i wiem co w nim siedzi. Wiem czego mogę od niego wymagać, w jaki sposób on myśli, czego on potrzebuje. I to rzeczywiście się sprawdza. Poza tym dziewczynce pokazuje się męski świat jako pewien wzorzec, ale nie do naśladowania tylko właściwie do oglądania. A chłopcu pokazuje się go jednak do naśladowania. Oczywiście wiąże się z tym odpowiedzialność, ale pojawia się też satysfakcja jak syn w niektórych rewirach zaczyna być twoim małym klonikiem. To jest śmieszne bardzo.
Kiedy widzi pan w nim siebie?
To jeszcze maluszek, ale czasami w sposobie chodzenia, podobieństwie fizycznym, reakcjach typu zawstydzenie albo popisywanie się, słabości do kobiet, które podrywa na prawo i lewo, bez względu na wiek i wygląd.
Pana córka Matylda już jako małe dziecko zrozumiała, że ma słynnego tatę i dziadka.
Teraz tak mam z Tadzikiem. Kiedy był mniejszy i usłyszał jakąś bajkę z płyty, pytał: „A kto to ćita? Tata?”. Nie, pan. „Dziadzia?”. Nie, pan.... Jaki pan?! Bajka leci, a to nie tata, nie dziadzia… dziwne. Dzieciom aktorskim strasznie trudno wytłumaczyć, że to nie jest norma. Ostatnio Kasia mówi do Tadka: „Pójdziemy do teatru”, bo chciała go zabrać na „Pchłę szachrajkę”. „A tata będzie?”. „Nie, nie będzie”. Dla niego było to zupełnie niezrozumiałe.
Dlaczego taty nie będzie w teatrze?
Zdziwił się i... odmówił. Już jako dwulatek miał zadziwiające sformułowania, właściwie nie wiadomo skąd on je brał: „Tatusiu nadchodzę”. W ogóle jest grzecznym stworzeniem, bardzo pociesznym, wesołym. O dziwo jest jednym z niewielu znanych mi ludzi, którzy słuchają co ja mówię. „Proszę iść do łazienki i umyć ręce”. I on idzie. Dla mnie to jest szok, bo nikt nigdy tego nie robił. Andrzej Chyra w spektaklu „Anioły w Ameryce” jako Roy M. Cohn mówi do mnie „Największą cnotą w życiu jest zdolność do bycia dobrym synem. Ty ją masz”. Tadeusz też ją ma. Póki co.
Poznałam Tadeusza, jest bardzo elokwentny.
Ma cudowne przekrętki językowe i różne pomysły na nazewnictwo. Ostatnio będąc w basenie, kiedy zakładałem sobie okularki do pływania zapytał, czy jemu też kupię takie okulary przeciwkąpielowe.
Kupił mu pan?
Oczywiście. Basen jest u dziadka na wsi i wczoraj, przy kolacji Tadek oderwał się od jedzenia, co rzadko robi, bo generalnie je non stop - niech go pani nie zaprasza, bo wyżre wszystko, nic pani nie zostawi - i pomiędzy jednym kęsem a drugim, powiedział: „Ej, mam świetny pomysł. Zróbmy sobie też taki basen w ogródku”. Nie wiem, czy to kogoś obchodzi, ale mnie tak, jak być mądrym rodzicem, jeśli wiedzie się wygodne życie, a nawet czasami burżujskie? Jak w tym wychowywać dzieci? Dla mnie wizyta w luksusowym hotelu jest radością i niecodziennością, ponieważ wychowanie w PRL-u, w siermiężności i skromności, wciąż tkwi we mnie. Ja wiem, że życie tak nie wygląda. Basen w ogródku nie jest codziennością, jest wyrazem nieprawdopodobnego luksusu. A dla niego to normalka. Dlaczego my w ogóle nie mamy basenu?
Ale to nie jego wina.
No właśnie. Tylko jak zrobić, żeby ten basen jednak nie był dla niego normalką? Czy to jest w ogóle możliwe? To nam z żoną chodzi po głowie. Będziemy coś kombinować, trzeba będzie wykonać dużą pracę na temat wartości w ogóle, ale też wartości materialnych, że one nie są dane raz na zawsze. Że trzeba na nie zapracować. I że prawdziwe życie zazwyczaj nie ma smaku luksusu. Muszę przyznać, że z córką mi się nie udało, mam poczucie pewnego rodzaju porażki. Przy Tadeuszu próbuję uniknąć błędów, które zrobiłem.
Wierzę, że uda się panu. Jakie egzystencjalne pytania nurtują tego rezolutnego trzylatka?
Byliśmy niedawno na działce u teściów i tam stoi stary dom, który się rozpadł. Zawalił się dach, ściany rozmyły się od deszczu i została ruina. W domu, który jest obok i z którego korzystamy, na ścianie wisi zdjęcie tego starego domu w pełnej krasie. Zderzenie ruiny i zdjęcia podziałało Tadeuszowi na wyobraźnię. Kazał mi pięćset razy dziennie opowiadać jego historię. Wymyślałem, że przyjechała rodzinka, zamarzyła o swoim domku, zrobili projekt, zbudowali, byli szczęśliwi, ale potem gdzieś wyjechali, domek został pusty, zrobiła się dziurka w dachu, deszcz spadł do środka, przyszedł śnieg, zawaliła się część dachu, potem cały dach, wiatr przyniósł nasionka, rośliny zaczęły rosnąć w środku... Co pięć minut musiałem to od początku opowiadać, a on zadawał pytania: „A jakby tatuś tam był?”. No to tatuś by zadbał, naprawił dziurę w dachu i dom by się nie zawalił. „A mamusia?”. Mamusia też by zadbała, albo zawołała panów do pomocy.
Żarło go to przez tydzień. Dom może się rozpaść. Lekcja.
(...)
Powiedział Pan: „Wiem, jaką mam misję w życiu”. Jaka to misja?
Misja robienia tego, co lubię i co niektórym widzom sprawia przyjemność. Nabyłem przez te lata spory bagaż doświadczeń, który dzisiaj przekazuję młodszym, ale też przekuwam na własną pracę. To jest to, co chcę robić. A jednocześnie może się też zdarzyć tak, że skoro moja żona lubi serial „Diagnoza”, to zagram dla żony w „Diagnozie”. Nie zagrałbym dziesięć lat temu.
Ucieszyła się? Oglądaliście razem?
Ja nie miałem czasu, żona obejrzała.
I…?
Wygłosiła swoje uwagi, ale podobało jej się.
Żona dołączyła do klubu Stuhrów, który chętniej wytyka błędy niż chwali? Czy po prostu… zachwyca się panem?
Aż tak dobrze, to nie ma na świecie. Moja żona jest bezkompromisowym widzem, bo jej strasznie przeszkadzają drobne, wydawałoby się, duperelki, niekonsekwencje, zaniedbania. Na przykład bohaterowie ruszają samochodem w nocy, a dojeżdżają w dzień, chociaż do pokonania mieli dwie przecznice. Nawet jeżeli film jest gatunkowy i rządzi się swoimi prawami, nie zawsze logicznymi, w żaden sposób nie potrafi nad czymś takim przejść do porządku dziennego. No więc znając jej wymagania zacząłem z większą starannością podchodzić do mojej pracy na planie. W „Diagnozie” zagrałem w Rybniku jakąś scenę w śniegobłocie, którą kontynuowaliśmy kilka tygodni później w szpitalu, w studiu w Sękocinie, gdzie natychmiast kazałem sporządzić błoto pośniegowe na moich butach, bo inaczej żona od razu przestałaby wierzyć w tę historię.
A to byłaby katastrofa, skoro specjalnie dla żony pan tam zagrał.
Opowiem pani pewną anegdotkę o Januszu Gajosie, który grał w sztuce „Makbet”. Miał w tej sztuce do powiedzenia bardzo trudny monolog i na próbach, nawet kiedy wszyscy szli na przerwę, on sobie siedział na scenie i ćwiczył ten monolog, żeby go zapamiętać. Ćwiczył, ćwiczył, ćwiczył i czasami, kiedy powtarzał tekst, żeby zautomatyzować proces pamięciowy, żeby słowa weszły w tak zwany mundsztuk i same się potem mówiły, jednocześnie bawił się nożem, który miał przewidziany przy kostiumie. Klepał tekst i wywijał tym kordelasem. W pewnym momencie zaczął tak nim rzucać, żeby on wbił się w podłogę, aż w końcu się wbił. Traf chciał, że jeden z kolegów podpatrywał go z widowni i w momencie kiedy kordelas się wbił, słysząc w tle słowa monologu, dostał olśnienia. Kiedy wszyscy wrócili z przerwy, powiedział: „Słuchajcie, Janusz tu siedział, wbijał nóż i mówił monolog. To jest tak genialne, że musi zostać. Janusz pokaż”. „Ale ja się tylko bawiłem…”. „Pokaż, pokaż”. No więc pan Janusz pokazał. Zaczął mówić monolog i rzucać nożem, który oczywiście natychmiast przestał się wbijać, ale jak już się wbił, wszyscy stwierdzili, że to jest genialne. Po prostu, genialne. Musi tak być. Pan Janusz stanął przed problemem nie tylko jak spamiętać tekst, co odeszło właściwie na drugi plan, tylko jak rzucić nożem, żeby on się wbił, na miłość boską. Ostatnie tygodnie przed premierą spędził na ćwiczeniu wbijania noża. Nadszedł dzień premiery, w głowie pana Janusza była tylko jedna myśl, jedna trema: czy ten nóż się wbije, czy nie? Pal licho cały monolog, byle nóż się wbił. Dochodzi do monologu, mówi monolog i myśli: wbije się, nie wbije? Rzucił, wbił się. Uf. Gigantyczny sukces przedstawienia, oklaski frenetyczne, omdlewająca publiczność, standing ovation.
Bankiet po premierze, do pana Janusza podchodzi lekko zawiany jegomość składać mu swoją czołobitność: „Panie Januszu, to było wszystko genialne, wspaniałe, niezwykłe, ale… niech mi pan pozwoli zadać sobie jedno pytanie”. Zrobiło się ciekawie. „Proszę bardzo”- mówi łaskawie pan Janusz. „Dlaczego pan wbija nóż w marmurową podłogę?”.
Opowiadam tę anegdotę, żeby uświadomić, że trzydzieści osób zaangażowanych w powstawanie tego przedstawienia ominęło skromny fakt, że kordelas rzadko wbija się w marmur. Tak zachwycili się monologiem i efektem wbijania, że NIKOMU ta najprostsza myśl nie przyszła do głowy. Gdyby na widowni była moja żona, natychmiast podzieliłaby wątpliwości tego widza, który ośmielił się podejść do pana Janusza.
Zabawne. Wyobrażam sobie minę pana Gajosa...
Może trudno w to uwierzyć postronnym, ale czasami umykają nam mimo dobrej woli, talentu i doświadczenia, tak oczywiste rzeczy, że aż starach pomyśleć. Szczególnie film jest składającą się z miliona części układanką, chyba tylko tacy mistrzowie jak Stanley Kubrick czy mój ukochany, świętej pamięci Miloś Forman potrafią zaprogramować wszystko, nie wierzę że na sto, ale na 99%. Bo zawsze zdarzy się coś innego, niż to, co chcieliśmy.
Druga anegdota, jak kręciliśmy, również z panem Januszem, film „Fuks” w poprzednim tysiącleciu. Była tam scena, gdzie musiałem unieruchomić pojazd mechaniczny marki Cinquecento, którym miała poruszać się Agnieszka Krukówna, żeby ona się nim nie poruszyła i żebym ja mógł ją podwieźć. Scenarzysta przewidział, że moja postać Aleks schyla się pod samochodem, kombinerkami przecina przewód elektryczny, idą iskry i pojazd jest unieruchomiony. W związku z czym został na ten dzień zatrudniony pirotechnik, żeby podłączyć odpowiednie ładunki, które miały spowodować mały wybuch iskier. Kamera przygotowała swoją pozycję, wyznaczono pozycję mojej ręki, która ma symulować przecięcie przewodu, schylam się pod to Cinquecento i wołam: „Słuchajcie, ale co ja mam tutaj przeciąć, jak tu jest tylko blacha?”. „Nic się nie przejmuj. My tego nie widzimy, widz nie widzi, przyłóż rękę, pirotechnik odpali, bo to super wygląda w kamerze”. Jak powiedzieli, tak się stało. Rzeczywiście to ujęcie znajduje się w filmie i jest całkiem efektowne. Podobnie jak pan Janusz po premierze „Makbeta”, ja również byłem z tym filmem na jakimś pokazie i podszedł do mnie jegomość, nawet trzeźwy, złożył gratulacje za film i zadał mi następujące pytanie: „Panie Macieju, jedna rzecz, ja jestem mechanikiem samochodowym, coś pan tam przeciął w tym Cinquecento, jak tam w ogóle nie ma elektryki w tym miejscu?”. Proszę pana, dokładnie o to samo pytałem na planie.
No więc tak. Rzeczywistość filmu różni się od rzeczywistości, którą mamy na co dzień. My w każdym filmie udajemy jakiś fragment rzeczywistości: tu gramy lekarza, tam prawnika, tu nauczyciela, rzadko kiedy gramy aktorów, żeby o tym wiedzieć wszystko. Raczej udajemy, że coś wiemy. Udajemy że umiemy strzelać, że jeździmy konno, że gramy na puzonie, że operujemy na otwartym sercu, że dyrygujemy big bandem. Naszym zadaniem jest, żeby 95% widzów weszło w tę historię i uważało ją za atrakcyjną. Niestety, kosztem 5% mechaników samochodowych, którzy mają zgrzyt w momencie przecięcia kabelka, którego nie ma. Ale reszta patrzy i wow, jak się fajnie iskierki zaświeciły. Zresztą, tak na marginesie, skłonność widzów, szczególnie w teatrze, do argumentowania, że tak miało być, jest niesamowita. Spada reflektor na środek sceny, aktor w panice, a widz w zachwytach: „Niesamowicie to wymyśliliście!”. Widzę, więc interpretuję to, co widzę. Rzadko kiedy widz dopuszcza do siebie myśl: „Ale wpadka”.
A propos seriali, ma pan do nich szczęście. „Glina” zebrał świetne recenzje, „Belfer” i „Diagnoza” to samo. Co pan ogląda?
„Czarnobyl”, niezwykły. Jedyna rzecz, która trochę mi przeszkadzała to oxfordzki High British w ustach komunistycznych aparatczyków, ale można było się umówić, że taka jest konwencja, natomiast reszta absolutnie wybitna. Nie bez przyjemności zobaczyłem „Grę o tron”, lubię czasami oglądać bajki. W ostatnim roku przećwiczyłem wszystkie sezony „Homelandu”.
Zdjęcia w materiale dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebis
1 z 8
,,Wakacje we Włoszech to niezapomniane chwile błyszczące wśród PRL-owskich wspomnień niczym mój albinoski blond pośród ciemnych Włochów", wspomina Maciej Stuhr.
2 z 8
,,Mi chiamo Mattia, sono Polacco. Io voglio coca-coca"
3 z 8
,,Można powiedzieć, że stawałem na głowie, by wesele Marianny się udało"
4 z 8
,,Zastępowy Stuhr melduje czystość w namiocie na obozie w Rozstajnem. Sierpień 1988"
5 z 8
,,Dzieci wiatru. Moja pierwsza główna rola. Są wakacje 1990 roku. Za moment zacznie się liceum"
6 z 8
,,Do różnych fascynacji muzycznych należał również Tom Waits. W bluesowym klubie Kingston Mines w Chicago, którego koszulkę mam na sobie, dałem lata później swój pierwszy zagraniczny autograf", czytamy w książce.
7 z 8
,,Jeśli Ameryka, to przede wszystkim przyroda! Park Narodowy Joshua Tree"
8 z 8
Maciej Stuhr z synkiem, Tadeuszem