Reklama

Słodki smak winogron, urzekający zapach kwiatów, ciepłe promienie słońca na skórze, szum wiatru między cyprysami… Do tego rodzinne tajemnice z przeszłości, spadek, zazdrość, romans i zdrada. A to wszystko pod słońcem Toskanii… Julianne MacLean stworzyła powieść idealną! "Splątane winorośle" to przesycona romantyzmem i słońcem Toskanii opowieść o podróży w soczystą zieleń włoskich winnic, która staje się wyprawą w gąszcz skrywanych przez lata tajemnic i rodzinnych dramatów.

Reklama
materiały prasowe

Fragment książki wydanej właśnie przez Poradnię K w tłumaczeniu Aleksandry Dzierżawskiej:

– Scusa. Pani Bell?
Odwróciłam się na pięcie, by stanąć oko w oko z około czterdziestoletnim Włochem, odzianym w luźne dżinsy i kraciastą koszulę.
– Tak! – odpowiedziałam. – Pan jest Marco?
– Si – odrzekł, unosząc w górę kartkę, na której napisane było moje imię. – Jestem pani kierowcą. Witamy we Włoszech.
– Dziękuję.
Sięgnął po moją walizkę, a podniósłszy ją, dodał:
– Tutaj powiedzielibyśmy grazie, na co ja odpowiedziałbym prego. Nie ma za co.
– Dziękuję za pierwszą w moim życiu lekcję włoskiego – odpowiedziałam pogodnie, usiłując z trudem dotrzymać mu kroku.
– Czyli… grazie!
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Bardzo dobrze. Molto bene!
Drepcząc za Markiem, wyszłam z terminala i skierowałam się do czarnego mercedesa typu sedan, zaparkowanego na chodniku.
Kierowca otworzył przede mną tylne drzwi. Moszcząc się na skórzanym siedzeniu, zachodziłam w głowę, czy uznałby za brak uprzejmości, gdybym położyła się i zapadła w sen, kiedy tylko wciśnie pedał gazu.
Marco pewnym ruchem zamknął klapę bagażnika, potem zajął miejsce i odpalił silnik.
– Jak upłynęła podróż? – zapytał, zerkając na moje odbicie we wstecznym lusterku.
– Była długa. Z przyjemnością znalazłabym się jak najszybciej w ciepłym łóżku.
– Naturalnie, rozumiem. Droga zajmie około półtorej godziny. Jeśli ma pani ochotę, proszę się położyć.
– Możliwe, że tak właśnie zrobię – powiedziałam, zerkając za okno. – Szkoda, że jest tak ciemno. Miałam nadzieję, że zobaczę kawałek Florencji.
– To piękne miasto, prawda. Ale nieustannie tratowane przez tłumy turystów.
Wjechaliśmy w rzęsiście oświetloną ulicę, tuż za ultranowoczesnym tramwajem, który podobnie jak my ruszał spod lotniska.
Marco wskazał dłonią na prawo.
– Proszę zerknąć tam, zobaczy pani Duomo.
– Czym jest Duomo? – zapytałam.
– To katedra Santa Maria del Fiore. Kopuła jest rozświetlona, widzi pani?
Usiadłam prosto i w oddali zidentyfikowałam zarysy słynnego budynku.
– O tak, widzę. To bardzo piękne. Muszę koniecznie poczytać o tym miejscu w internecie. Może będę miała szansę je odwiedzić.
– Można wspiąć się na wieżę – powiedział Marco – ale kolejki są naprawdę bardzo długie. Koniecznie trzeba rezerwować zwiedzanie z wyprzedzeniem.
– Dziękuję za wskazówkę. Chciałam powiedzieć… grazie – dodałam z uśmiechem.
Po niedługim czasie wjechaliśmy na autostradę, a Marco znacząco przyspieszył. Oparłam czoło o szybę. Miałam nadzieję, że w końcu będę mogła zasnąć, ale dobiegł mnie głos kierowcy, który powiedział miękko:
– Dostrzegam podobieństwo.
Nasze oczy po raz kolejny spotkały się we wstecznym lusterku.
– Co, proszę?
– Przypomina go pani – powiedział z melancholią w głosie. – Jest pani podobna do ojca.
Po raz kolejny się wyprostowałam.
– Znał go pan? – spytałam.
Wcześniej założyłam, że Marco jest anonimowym kierowcą limuzyny wożącym pasażerów z lotniska na miejsce.
– Si. Woziłem pana Clarka przez sześć lat.

Zastygłam na parę sekund. Miałam wrażenie, że cały czas słyszę szum lądujących i odlatujących samolotów. Nagle uderzyła mnie świadomość, że ojciec, który był mi tak kompletnie obcy, że w mojej wyobraźni przypominał kamienną statuetkę, był człowiekiem, który prowadził normalne życie, miał przyjaciół, którzy dobrze go znali, zatrudniał ludzi, którzy dla niego pracowali, i dla których nie był obojętny. Na poziomie racjonalnym wiedziałam oczywiście, że ojciec musiał mieć przyjaciół. Dzięki mailowi pani Moretti wiedziałam również, że zostawił żonę i dwójkę dzieci. Niesamowite, jak szybko zaczęłam gorączkowo doszukiwać się w wiadomościach od niej kolejnych informacji na jego temat, mimo że przez poprzednią dekadę nie chciałam o nim wiedzieć absolutnie niczego. Całe życie wolałam myśleć o swoim biologicznym ojcu jako o osobniku nienależącym do gatunku ludzkiego. Postrzegałam go raczej jako jednowymiarowy czarny charakter. Na pewno nie myślałam o nim jak o osobie, którą mogłabym chcieć poznać lub o której los mogłabym się troszczyć. Możliwe, że powodem, dla którego stroniłam od wszelkich informacji na jego temat, była obawa, że mogą one wywołać pragnienie jego poznania. A to pociągałoby za sobą konieczność pokonania ogromnego dystansu, by zaspokoić ciekawość. Tego zaś nie mogłam zrobić tacie. Czułabym się wtedy okropnie nielojalna.

– Lubił pan dla niego pracować? – zapytałam Marca, czując jak w końcu zrzucam kajdany i daję dojść do głosu buzującej we mnie ciekawości. Skoro miałam spędzić we Włoszech zaledwie tydzień, mogłam pozwolić sobie na to przez ten czas.
Marco wybuchnął śmiechem.
– Nie sądzę, by ktokolwiek lubił pracować dla pani ojca. Był… jak na to mówicie po angielsku… Oppressore? Tiranno?
– Tyran? – podpowiedziałam.
– Si, tyran! – podchwycił.
Odchyliłam się na siedzenie, czując osobliwą ulgę. Jeżeli w rzeczywistości ojciec był upiornym człowiekiem, mogło to złagodzić potencjalny żal. Może wręcz będę wdzięczna losowi, że nie musiałam poznać go osobiście.
– Naprawdę?
Marco po raz kolejny parsknął śmiechem.
– Tak, ale kochaliśmy go. Zrobilibyśmy dla niego wszystko. Sam nie wiem, dlaczego…
Podniosłam głowę, by dopytać:
– Kogo pan ma na myśli, mówiąc „my”?
W odpowiedzi kierowca wzruszył ramionami.
– Wszyscy. On miał taką… jak by to ująć? – Zamyślił się i wykonał gest ręką. – Taką moc. Swoje sposoby, czar, którym był w stanie przekonać każdą osobę do zrobienia niemalże wszystkiego.

Wyglądałam za okno, zastanawiając się, jak by to było, gdybym wybrała się w tę podróż jeszcze za życia Antona. Zderzenie z jego domniemaną charyzmą mogłoby być całkiem interesującym doświadczeniem. W końcu uwiódł moją mamę i przekonał ją do tego, by zdradziła męża, którego bardzo kochała. Bo tak właśnie było. Co prawda nie miałam pewności, czy „uwiedzenie” było adekwatnym sformułowaniem. To mogło być coś daleko mniej romantycznego, coś, nad czym nie miała kontroli….

Tak przynajmniej wnosiłam, widząc ból, jaki malował się na jej twarzy, gdy w końcu powiedziała mi o całej tej historii.

Reklama

Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Poradnia K

Reklama
Reklama
Reklama