Jak żyć dalej po śmierci ukochanego?
„Na zawsze, ale z przerwą” to powieść, która poruszy każde serce
Utracenie miłości jest jedną z najboleśniejszych rzeczy, jakie mogą zdarzyć się w życiu człowieka. Jak sobie z tym poradzić? Czy po takiej tragedii można żyć dalej i być szczęśliwym? Taylor Jenkins Reid w swojej debiutanckiej powieści „Na zawsze, ale z przerwą” stara się znaleźć odpowiedź na te pytania.
O czym jest książka? Elsie Porter to dwudziestokilkulatka, której życie składa się z monotonii, przewidywalności i pizzy z ulubionej knajpki Georgie’s Pizza. Kiedy w deszczowy pierwszy dzień nowego roku Elsie wpada odebrać swoje zamówienie, nie spodziewa się, że to właśnie teraz, w żółtych kaloszach i z mokrymi od deszczu włosami, pozna miłość swojego życia. Szybko staje się oczywiste, że Ben i Elsie byli sobie po prostu przeznaczeni. Uczucie rozwija się błyskawicznie i para, którą w styczniowe popołudnie połączyło gorące uczucie, już w maju przysięga sobie miłość i wierność na zawsze. Kilka dni później mężczyzna ginie w tragicznym wypadku, a świat Elsie rozbija się na milion kawałków i wydaje się, że nic już nie zdoła go posklejać...
Taylor Jenkins Reid, jak nikt potrafi odnaleźć promyk nadziei w wielkiej stracie. Jesteśmy pewne, że gdy sięgniecie po fragment „Na zawsze, ale z przerwą” będziecie musiały poznać zakończenie tej pokrzepiającej, choć niełatwej, historii.
– Czy wypada mi coś ci zasugerować? – pyta. – Doradzić jak wdowa wdowie?
– Och. Hm… jasne.
– Szperałam – mówi. – Na swoją obronę mam to, że powie- działaś, że mogę. Tak naprawdę jednak jestem bardzo wścibska. Zawsze taka byłam. Nie potrafię się powstrzymać. Długo próbowałam z tym walczyć, ale poddałam się, gdy miałam jakieś pięćdziesiąt lat. Po prostu się temu poddałam: jestem wścibska. No więc szperałam u ciebie. Wszystkie rzeczy Bena są nadal na swoim miejscu. Niczego się nie pozbyłaś. Zajrzałam do kuchni. W lodówce psuje ci się jedzenie.
Wiem już, do czego zmierza, i żałuję, że pozwoliłam jej coś sobie zasugerować.
– Chciałbym ci pomóc uprzątnąć pewne rzeczy. Odzyskać dla ciebie twoje mieszkanie.
Kręcę głową
- Nie chcę, by było moje. Jest nasze. Było nasze. On… Podnosi rękę.
– Dobrze. Wycofuję się. To twój dom i rób w nim, co chcesz. Po prostu wiem, że ja sama za długo czekałam z przeniesieniem rzeczy Stevena do magazynu i żałuję tego. Mieszkałam w jego sanktuarium. Nie chciałam wyrzucić jego nici dentystycznej, bo sądziłam, że robiąc to, wyrzekam się mojego męża. Wiem, że to brzmi niedorzecznie.
– Nie, nie brzmi tak.
Patrzy mi w oczy, wiedząc, że robię dokładnie to samo, wiedząc, że pogubiłam się tak jak ona. Chcę jej przekazać, że podoba mi się ten stan. Nie chcę z niego wychodzić.
– To szalone, Elsie – mówi bez ogródek, choć uprzejmie. – Steven żyje w moim sercu i nigdzie indziej. A kiedy usunęłam jego rzeczy z zasięgu wzroku, znowu mogłam żyć swoim życiem. Ale rób, co chcesz. Nie musisz spełniać niczyich oczekiwań.
– Dziękuję – mówię.
– Po prostu pamiętaj, że jeśli będziesz zbyt długo pławić się w żalu, pewnego dnia obudzisz się i stwierdzisz, że zbudowałaś całe życie na tęsknocie. Serio. I już przestaję prawić ci kazania. Nie jestem właściwą osobą do pouczania kogokolwiek. Po prostu mam wrażenie, że cię znam. Chociaż wiem, że nie znam.
– Nie – przerywam jej. – Wydaje mi się, że znasz.
Po lunchu Susan podwozi mnie do domu i całuje w policzek.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, nie wahaj się zwrócić do mnie – mówi, zanim wychodzę z samochodu. Smutno się śmieje, jakby to, co zamierza powiedzieć, było tak żałosne, że aż śmieszne. – Jesteś jedyną osobą, która mi pozostała – dodaje.
Otwieram drzwi, wchodzę i patrzę na obrączkę Bena leżącą na blacie. Myślę o tym, co powiedziała Susan. Byłyśmy, a raczej jesteśmy rodziną. Jak powinny wyglądać relacje z teściową, której tak naprawdę nie miałaś, po śmierci męża? Siadam z portfelem Bena w rękach, gładzę wytarte rogi. Zdejmuję swoją obrączkę, zakładam jego, po czym z powrotem wsuwam swoją na palec. Jego nie pasuje. Jest szeroka i o wiele rozmiarów za duża, ale dobrze mi z nią na palcu.
Rozglądam się po mieszkaniu i widzę je oczami Susan. Tak wiele tu rzeczy Bena. Widzę siebie za dwadzieścia lat, siedzę dokładnie w tym samym miejscu, a jego rzeczy nadal tu są, jakby zastygły w czasie. Widzę siebie taką, jaką będą mnie widzieć inni. Jestem panną Havisham z Wielkich nadziei Dickensa na wczesnym etapie. I po raz pierwszy nie chcę taka być. Przez chwilę myślę, że powinnam pochować rzeczy Bena. A potem odrzucam ten pomysł. Rzeczy Bena to jedyne, co mi pozostało. Rozumiem, oczywiście, że Susan zapewne wie, o czym mówi. Wydaje się pogodzona, chociaż wciąż tli się w niej smutek. Tak długo, jak będę czuła ten smutek, nadal będę miała Bena. Więc jeśli Susan tak potrafi, to ja chyba też. Podchodzę do lodówki i podnoszę opakowanie z hot dogami. Jest miękkie, w środku znajduje się dużo płynu. Już samo przesunięcie go na półce sprawia, że wydziela się kwaśny, obrzydliwy zapach. Cuchnie w całej kuchni. Biegnę do śmietnika na zewnątrz, a płyn z opakowania kapie na podłogę. Zamykam śmietnik i wracam, żeby posprzątać i umyć ręce, śmieję się przy tym, bo to niedorzeczne, że wydawało mi się, że Ben żyje w śmierdzących hot dogach. Wyrzuciłam je i na razie nie poczułam, że znowu go straciłam. Punkt dla
Susan.
Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Czwarta Strona