Mariola Bojarska-Ferenc jeszcze nigdy nie była tak szczera!
W swojej najnowszej książce "Trener życia" opowiada o sukcesach i dramatycznych chwilach...
Mariola Bojarska-Ferenc jest kobietą sukcesu, ale nie każdy wie, że życie jej nie rozpieszczało. Nigdy się jednak nie poddała i zawsze walczyła o siebie. W swojej nowej książce zdradza, jak osiągnąć sukces — pracować i nie zwariować.
Dla kogo jest Pani najnowszą książka „Trener życia”? I czym różni się od poprzednich?
Ta książka ma charakter coachingowy i mam nadzieję, że doda kobietom siły, pewności siebie. Zachęci je do przełamywania stereotypów, pójścia pod prąd, pokaże, jak porażki przekuwać w sukces. Po raz pierwszy podzieliłam się swoimi doświadczeniami życiowymi – nie tylko sukcesami, ale i kryzysami, trudnymi chwilami, po których jak kot spadałam na cztery łapy. „Trenera życia” stworzyłam z myślą o młodych kobietach oraz tych, które są w drodze do sukcesu i pragną czerpać z doświadczeń innych osób. Sądzę, że moje przeżycia, zarówno te dobre, jak i złe, mogą być cenną lekcją życia. Uważam, że sukces nie jest kwestią, tylko talentu, a bardzo ciężkiej pracy i ciągłego rozwoju. Sama jestem tego najlepszym przykładem. W „Trenerze Życia” zwracam uwagę jak ważny w tym wszystkim jest work-life balance. Wiele osób podczas wspinania się po szczeblach kariery, zaczyna zapominać o innych strefach życia, a przede wszystkim o sobie. Żaden sukces nie jest wart utraty zdrowia, rodziny czy przyjaciół. Warto ciężko pracować, ale nie można przy tym zwariować. Najważniejsza jest równowaga. Dlatego w mojej książce znajduje się wiele rad, jak ją zachować.
„Trener Życia” jest książką skierowaną głównie do kobiet. Dlaczego? Czy mężczyźni lepiej sobie radzą z tzw. work-life balance?
Ta książka jest dla każdego, jednak przez 35 lat wspieram kobiety, wykładam dla nich, bo chcę zarażać je optymizmem i zachęcać do niezależności. Kobiety mają w sobie wielką siłę, choć czasami tego nie wiedzą. Niestety, nauczyciele, rodzice czy partner potrafią podkopać wiarę w nasze umiejętności. Gdy jeździłam po Polsce, często widziałam kobiety zagubione, które płakały, ponieważ czuły się stłamszone i niedoceniane przez swoich najbliższych lub pracodawców. Opadły im skrzydła i przestały w siebie wierzyć z różnych powodów. Dlatego w mojej książce staram się podpowiedzieć jak odzyskać pewności siebie i zbudować poczucia własnej wartości. Wiem, że każda z nas potrzebuje pozytywnego wzmocnienia i przypomnienia jej, że może osiągnąć wszystko, czego tylko zapragnie.
Jakie wydarzenie w Pani życiu dodało największej pewności siebie?
Wywalczenie swojego programu w telewizji jako producent. To było 27 lat temu. W dzień urodzin syna, na skutek nieuczciwości działań kolegi, straciliśmy swój dom. Dodatkowo mój mąż zachorował... Bardzo chciałam pomóc mężowi i odzyskać dom naszych marzeń. Gdy wreszcie po pół roku starań dostałam swój wymarzony program, okazało się, że nie mam pieniędzy, żeby go zrealizować. Musiałam wziąć duży kredyt, a przecież straciliśmy w większości majątek, więc nie miałam nawet co zastawić w banku. Wtedy mój szwagier uwierzył we mnie i... zastawił swój dom pod mój kredyt! Czułam ogromną odpowiedzialność, ale i motywację, że dam radę. Wiedziałam, że po prostu musi mi się udać. I tak się stało!
Gdy spłaciłam kredyt i odbudowaliśmy nasz dom marzeń, uwierzyłam, że wszystko jest w życiu możliwe. To wydarzenie dodało mi niezwykłej pewności siebie!
Byłam młodą dziewczyną i nikt nie dawał wiary, że mi się to uda. No cóż, pomylili się. Rozkręciłam swoją firmę 27 lat temu i prowadzę ją do dziś. Wyprodukowałam ponad 3000 programów telewizyjnych i właśnie wydaję 10 książkę. Największą siłę daje mi moja niezależność finansowa. Nie muszę żyć z kartą kredytową partnera, tylko z facetem, którego kocham. Mogę żyć z kimkolwiek i gdziekolwiek. Mam w sobie wielką siłę.
Czytając „Trener Życia” można odnieść wrażenie, że jest Pani silna, jak skała i nigdy się nie załamała. Czy nie zdarza się Pani płakać?
Płakałam i płaczę wielokrotnie, bo życie mnie nie rozpieszczało: wypadek matki, urodzenie wcześniaka bez szansy na przeżycie, rozwód, walka o pracę. Uważam, że na samym początku, gdy następuje problem, to trzeba się najpierw wypłakać. A potem zastanowić i przygotować plan działania jak wyjść z trudnej sytuacji. W ciężkich chwilach trzeba odrzucić wszystkie używki, aby mieć jasny umysł i skupić się na celu.
Gdy miałam chwilę załamania, pomyślałam sobie, że jestem dobra, tylko teraz muszę to udowodnić reszcie świata. Żeby dostać mój pierwszy autorski program 27 lat temu, przez pół roku starałam się o to, żeby w ogóle porozmawiać z prezesem.
Dopiero po 6 miesiącach moich prób, prezes zaprosił mnie do siebie na rozmowę! Dał mi szansę, właśnie dlatego, że był pod wrażeniem mojej wielkiej determinacji. Dzięki tej szansie mogłam realizować swoje programy przez kolejne 20 lat!
Zawsze żyła Pani na najwyższych obrotach, ale udało się Pani zachować work-life balance. Jak to się robi?
Nauczyła mnie tego moja pierwsza teściowa, która była światową kobietą. Powtarzała mi, że muszę zawsze pamiętać, że to ja jestem najważniejsza. Zdrowy egoizm jest potrzebny. Dlatego, nawet gdy miałam malutkie dziecko i równocześnie studiowałam, zawsze starałam się mieć czas na wszystko i koleżanki, raz w tygodniu chodziłam do fryzjera i na manicure. Zostało mi to do dziś. Przecież po to pracujemy, żeby mieć pieniądze na swoje przyjemności! Nie musimy robić wszystkiego same. Dajmy innym zarobić, dedykujmy zadania! Co z tego, że będziesz mieć idealnie lśniące mieszkanie, jeśli będziesz umęczona, nieszczęśliwa i nie będzie cię ono cieszyć? Warto zorganizować czas, żeby mieć przestrzeń na swoje pasje. Gdy jesteś wolna, niezależna i zadbana, właśnie wtedy wzbudzasz większy szacunek również u partnera.
Jaka jest Pani recepta na sukces?
To ciężka praca i determinacja. Jak kiedyś powiedział Thomas Watson, założyciel IBM, „sukces mierzy się ilością porażek” i uważam, że ma 100 proc. racji! Z każdej porażki można wyciągnąć nauczkę. Wyczynowe uprawianie sportu nauczyło mnie, że droga do bycia najlepszym trwa latami, a czasami i przez całe życie. Szybki, spektakularny sukces jest fajny, ale prawdziwą sztuką jest utrzymanie się na topie przez wiele lat. Bycie sportowcem pokazało mi, że jeśli chce się być w czymś dobrym, trzeba poświęcić wiele godzin i wylać morze potu i łez. Dlatego ciągle się szkolę i jeżdżę na międzynarodowe kongresy. Nie odpuszczam. Uważam, że w życiu trzeba mieć duże marzenia i konsekwentnie do nich dążyć. W swojej najnowszej książce pokazuję, jak to zrobić. Nie można czekać, aż marzenia się same spełnią. Dlatego nigdy nie siedzę bezczynnie. Gdy marzę o programie w telewizji, równocześnie piszę scenariusze, wysyłam maile i walczę o nie. To jak z grą w totolotka – żeby wygrać, trzeba grać. A co najważniejsze, nie bać się i wierzyć w siebie!
Zawsze mówię, że grzeczne dziewczynki stoją w miejscu, a niegrzeczne idą do przodu. Ja jestem bad girl.
Jaką radę dałaby Pani młodym kobietom na początku kariery?
Po pierwsze, żeby ciągle się rozwijały i dokształcały. Najlepszą inwestycją, jest inwestycja w samą siebie. Po drugie, najważniejsze jest, żeby kobiety przestały się bać porażek! Porażka jest po prostu wpisana w sukces. Jeśli upadamy, trzeba otrzepać kolana, poprawić koronę i iść dalej. Wyciągnij lekcje, ale potem nie patrz już wstecz i nie rozpamiętuj. Po trzecie, zawsze pamiętaj, że to ty jesteś najważniejsza. Bądź sobą i miej silny kręgosłup moralny!
Rozmawiała Katarzyna Brzeg-Wieluńska
Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Świat Książki