Reklama

Piekielnie gorąca, diabelsko ostra i... niebezpiecznie wciągająca! Historia romansu, który rozpala wyobraźnię i dostarcza czytelnikowi ekstremalnie intensywnych wrażeń. Odkrycie na rynku literatury zarazem seksownej, jak i sensacyjnej! Lara Kos i jej elektryzujący debiut, „Niebezpieczna transakcja”, w księgarniach już od 11 sierpnia! Przeczytaj jej fragment.

Reklama

Niebezpieczna transakcja - powieść erotyczno-sensacyjna

Przyprawiona pieprzem, nasycona władzą i owiana niejedną tajemnicą. Tak podsumować można debiutancką powieść Lary Kos. „Niebezpieczna transakcja” gwarantuje czytelnikom emocje, które od pierwszych stron angażują nie tylko umysł, ale i ciało!

Sandra pojawia się na sesji zdjęciowej prezesa największej firmy farmaceutycznej w Polsce. Na miejscu daje się we znaki nerwowa atmosfera. Wszystko staje się jasne, gdy w drzwiach pojawia się on – stanowczy, nietolerujący sprzeciwu i... zabójczo przystojny!

W pewnej chwili nakazuje wszystkim opuścić salę. Wszystkim oprócz niej. Ten dzień odmieni życie Sandry już na zawsze. Ona i Tor stają się nierozłączni. I choć dziewczyna jest przekonana, że wreszcie spotkała ideał, miłość swojego życia, to świat tajemnic dookoła mężczyzny szybko zniszczy te marzenia.

Czytaj także: Książka Edyty Folwarskiej „Pokusa” zostanie zekranizowana! Autorka ujawnia szczegóły

Tor coraz częściej wychodzi na spotkania, o których nie chce jej opowiadać. Wpada w furię, gdy Sandra zbliża się do jego komputera. Czym naprawdę zajmuje się jej ukochany? Co przed nią ukrywa? I dlaczego z profili społecznościowych zniknęły konta Sandry? Kobieta z dnia na dzień budzi się w rzeczywistości, w której nie obowiązują znane jej dotąd reguły. Uczucia zostaną poddane najcięższej próbie, w której stawką będzie jej własne życie...

Silna dawka emocji i szokujące zwroty akcji sprawiają, że książka Lary Kos wręcz uzależnia! Nic dziwnego, że zachwyciły się nią czołowe autorki namiętnej literatury: Edyta Folwarska, K.N. Haner, Anna Wolf czy Kinga Litkowiec.

Kim jest Lara Kos?

Lara Kos – 30-latka z Warszawy. Ze względów zawodowych musi ukrywać się pod pseudonimem, bowiem na co dzień pracuje jako agentka polskich gwiazd. Prawa ręka, mistrz drugiego planu – zawsze krok z tyłu za swoimi sławnymi podopiecznymi. Dzięki temu ma niezwykle rozwinięty zmysł obserwacji. Ale nawet on, w połączeniu z kobiecą intuicją, nie uchronił jej przed złamanym sercem. Coraz częściej powątpiewa, czy idealny mężczyzna w ogóle istnieje. To też zainspirowało ją do napisania książki. I choć pokazuje w niej ciemne oblicze internetu, to sama często umawia się na randki online. Wierzy, że zasługuje na miłość i jeszcze kiedyś spotka ją na swojej życiowej ścieżce.

Niebezpieczna transakcja - fragmenty powieści

Dopiero gdy otworzyłam oczy, stwierdziłam, że moje przyjaciółki i tym razem się nie myliły, mówiąc, żebym nie mieszała alkoholi. Któraś z nich tłumaczyła, że należy zacząć od czegoś mocniejszego, a zakończyć czymś słabszym. Albo na odwrót. Nie pamiętam. Uznałam, że to bzdury.

– Nie jesteście ani trochę romantyczne – wybełkotałam, gdy siedziałyśmy przy barze.

– Za to ty czasem aż za bardzo – odcięła się Kaja, którą poznałam na egzaminach na warszawską Akademię Sztuk Pięknych. Była utalentowana, ale nie przeszła nawet przez rozmowę kwalifikacyjną, więc musiała pożegnać się z marzeniami o byciu malarką.

– Pamiętacie, jak Sandra wyjechała kiedyś w góry z didżejem? – odezwała się Marta, przypominając epizod z mojego wesołego życia. Ją poznałam na warsztatach makijażu cztery lata temu. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu. – Jak on miał na imię?

– Błagam. Nie przypominaj mi tego! – jęknęłam i popatrzyłam na nią błagalnie. – Każdy popełnia błędy w poszukiwaniu prawdziwej miłości.

– Ale znałaś go tylko jeden dzień! – pastwiła się nade mną Kaja. – To się nazywa naiwność, a nie romantyzm! Pamiętasz, jak błagałyśmy cię, żebyś nie jechała, bo facet miał wypisane na twarzy, że jest lekko...

– Walnięty? – Uniosłam brwi i przypomniało mi się, że wtedy moja skłonność do miłosnych uniesień mnie zgubiła, bo autor wakacyjnego hitu wydawał się dżentelmenem, wstawiał poetyckie gadki, robił maślane oczy, lecz już w pierwszych minutach naszego pobytu w małej górskiej chatce okazało się, że do dżentelmena mu daleko.

Nigdy nie lubiłam słuchać mądrzejszych od siebie i ich recept na wszystko, jednak wiele razy wychodziło na to, że mieli rację. Ale co z tego? Z uporem maniaczki nie chciałam się nauczyć wyciągania wniosków.

Także tego wieczoru po raz kolejny olałam wszystkie dobre rady. Kilka aperoli, butelka białego wina i Jägermeister jako zwieńczenie babskiej imprezki zwaliły mnie z nóg. Ledwie trzymałam pion, a kierowca taksówki był zły, bo nie mogłam sobie przypomnieć własnego adresu i długo tkwiłam na tylnym siedzeniu ze zwieszoną głową, próbując dojść, gdzie ja właściwie mieszkam. Wreszcie jednak oprzytomniałam na tyle, że wygrzebałam z zakamarków pamięci nazwę mojej ulicy. Z numerem bloku nie poszło już tak łatwo, więc wysiadłam na skrzyżowaniu i szłam, dopóki nie rozpoznałam swojego domu.

Potem pomyliłam piętra i przez chwilę dobijałam się do sąsiada z góry. Otworzył wściekły, potargany i w piżamie, a ja wybełkotałam jakieś przeprosiny i stoczyłam się piętro niżej. Co tu dużo mówić: wstyd! Ale ja przecież nigdy nie udawałam, że jestem damą, choć imponowały mi kobiety, które zawsze potrafiły zachować się z klasą. Piękne, w pastelowych sweterkach i białych spodniach, w modnych balerinkach i niezmiennie, nawet o siódmej rano, czyli według mnie w środku nocy, z idealnym makijażem kryjącym porcelanową cerę.

Nie, ja taka nie jestem. Na szczęście. Bo zazwyczaj takie idealne laski są nudziarami, które bardziej od miłości wolą pieniądze. Gdy rano z trudem otworzyłam oczy, miałam kaca giganta. I stwierdziłam, że śpię na kanapie, przykryta tylko cienkim kocem. Łomot rozwalał mi czaszkę, przypominając o nocnych szaleństwach, a najmniejszy ruch sprawiał, że moje ciało przeszywał taki ból, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Sięgnęłam do stolika, licząc, że jakimś cudem przed położeniem się spać postawiłam na nim butelkę z mineralną. Niestety, poza pustym kieliszkiem od wina nie stało na nim nic. Królestwo za kroplę wody! Miałam sucho w ustach, spierzchnięte wargi i piasek w oczach, bo zapomniałam wyjąć soczewki.

– Boże, jaka ja jestem głupia – jęknęłam, usiadłam, po czym spróbowałam stanąć, ale świat zawirował.

Opadłam na kanapę i stwierdziłam, że mam na sobie tylko stringi i pas do pończoch, które dostałam od przyjaciółek na urodziny z życzeniami „żebyś znowu zaczęła się bzykać”.

– Dobrze wiesz, że zasługujesz na kogoś naprawdę fajnego – powiedziała Marta.

– Ale wiecie, że to wcale nie takie proste znaleźć mężczyznę, który spełni wszystkie nasze oczekiwania – zauważyła Kaja.

– No właśnie. Początkowo myślałam, że mój chłopak właśnie taki jest. Idealny. Był miły, czarujący, kochany... – wyliczałam zalety Krystiana, chcąc choć na chwilę wybielić go w oczach przyjaciółek. Nie wiem, po co to robiłam, bo zachowywał się wobec mnie okropnie.

– Sama widzisz. Używasz czasu przeszłego: „był”. A więc w twojej głowie wasz związek to już przeszłość. Powiedziałaś mu już, żeby zjeżdżał? – zainteresowała się Marta.

– Jeszcze nie. – Westchnęłam głęboko.

– To my ci to ułatwimy. On po prostu na ciebie nie zasługuje! – wykrzyknęła Marta. – Przecież już się nie kochacie. Poza tym to cham i prostak.

– Jakbym tego nie wiedziała – prychnęłam.

– Dobrze pamiętam, jaka byłaś na początku – znęcała się nade mną Kaja. – Unosiłaś się kilka metrów nad ziemią i bez przerwy o nim gadałaś. „Krystian to, Krystian tamto” – przedrzeźniała mnie. – Byłam wtedy więcej niż pewna, że to miłość twojego życia. Ale teraz wiem, że bardzo się pomyliłam.

– Ojej, a ty nigdy się nie nabrałaś? – próbowałam się bronić. – Nie każdy jest tym, kim wydaje się być...

– Każdy kiedyś się nabrał, ale u ciebie to nagminne. Po raz kolejny dokonałaś złego wyboru i zainwestowałaś w mężczyznę, który na ciebie nie zasługuje – skwitowała Marta.

Za to kochałam moje przyjaciółki: waliły prosto z mostu, czasem bolało, ale wiedziałam, że się o mnie troszczą. Uwielbiałam spędzać z nimi czas. Nadawałyśmy na tych samych falach i nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. Kaja i Marta nikogo nie udawały i nie dbały o to, co ludzie o nich gadają.

Miały rację co do Krystiana. Od dawna nie szło nam w łóżku. Od jakiegoś czasu nasz seks ograniczał się do tego, że robiłam mu loda, po czym on zasypiał. Mimo to wydawało mi się, że go kocham, no i nie byłam sama, nie musiałam szukać faceta przez internet, umawiać się z wygłodniałymi samcami, którzy udają, że szukają miłości, a tak naprawdę liczą na jednorazowy numerek za free. Chociaż trzeba przyznać, że parę razy zastanawiałam się, czy może powinnam dać się ponieść szaleństwu i umówić na randkę z kimś nieznajomym. Nie było to jednak zgodne z moim kodeksem moralnym. Nie lubiłam łapać kilku srok za ogon i chyba bym oszalała, gdybym musiała tłumaczyć się przed Krystianem, dlaczego znikam w ciągu dnia. Nie ogarnęłabym tego.

Po pierwsze, nie miałam stałej roboty, więc o alibi byłoby trudno, a po drugie, brzydzę się kłamstwem. Moje motto, które wbijała mi do głowy mama, brzmiało: „Traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być traktowana”. Dlatego nie kłamię. Mimo że mój facet chyba zapomniał, że ja też chciałabym mieć przyjemność w łóżku. Że robienie mu loda mi nie wystarczało. Pragnęłam o wiele więcej.

Marzyłam o tym, by spocona i zmęczona opadać na łóżko po kilku godzinach uprawiania seksu, który i tak nie kończyłby się pełnym zaspokojeniem, tylko pozostawiał rozkoszny niedosyt. Niestety, takie sceny rozgrywały się wyłącznie w mojej głowie i nic nie zapowiadało tego, że w najbliższym czasie staną się rzeczywistością. Choć gdybym powiedziała, że od początku nie byliśmy dopasowani, skłamałabym. Pierwsze miesiące naszego związku były cudowne. Czułam się zaopiekowana i kochana, lecz nie trwało to długo. Codzienność stłamsiła romantyzm. Zastanawiałam się nad tym, czy może właśnie tak wygląda dorosłość. Nie chciałam jednak pogodzić się z tym, że życie dwudziestodziewięciolatki ma być nijakie i pozbawione miłości. Bo przecież to właśnie dla takich chwil, w których szalejemy ze szczęścia, żyjemy.

Zwlekłam się z kanapy i owinięta kocem poszłam do kuchni. Łyk zimnej kranówki był błogosławieństwem. Czułam też inne pragnienie – żeby Krystian kochał się ze mną, jakby miało nie być jutra. Tak jak kiedyś, gdy po całym męczącym dniu spotykaliśmy się w domu. Jedliśmy kolację, wypijaliśmy kilka lampek czerwonego wina, gadaliśmy, a resztę wieczoru spędzaliśmy w łóżku.

Chciałam, żeby znów było jak dawniej. Tu i teraz. Lubiłam, gdy Krystian, który wyglądał jak chłopiec z dobrego domu, w łóżku zachowywał się trochę niegrzecznie. Widziałam wtedy w jego oczach prawdziwego diabła. Uwielbiałam, gdy kazał mi się wypinać, brał mnie za włosy i wchodził we mnie najgłębiej, jak się da. Pragnęłam, żeby nasz seks czasem był ostry, lecz jednocześnie chciałam czułości, żebym nie słyszała tylko komend, ale też czułe słowa i miłosne wyznania. Pragnęłam czuć, jak jego ciepłe i mocne dłonie mnie pieszczą, a ja balansuję na krawędzi szaleństwa. Pragnęłam pełni.

No cóż, zawsze gdy miałam kaca, robiłam się niepoprawną romantyczką. Gdy stanęłam w drzwiach sypialni, Krystian właśnie się obudził.

– Nieźle zabalowałaś – stwierdził.

– I nieźle zmarzłam pod tym kocem. Nie mogłeś położyć mnie do łóżka?

– Spałem, gdy przyszłaś. No chodź. – Krystian odrzucił kołdrę i poklepał miejsce

obok siebie. – Co powiesz na szybkiego loda?

I to tyle, jeżeli chodzi o romantyzm i prawdziwą miłość. Miało to pewnie zabrzmieć

kusząco, lecz mnie korciło, żeby strzelić go w twarz – bo znowu myślał tylko o sobie, moje samopoczucie w ogóle go nie obchodziło – a potem wykrzyczeć, jak bardzo jestem sfrustrowana tym, że jest w łóżku takim egoistą, i jaka czuję się brzydka i niekochana.

– A nie uważasz, że może i ja powinnam też mieć jakąś przyjemność z seksu? – odrzekłam zaczepnie. – Chociaż raz? I może ten raz wydarzyłby się dzisiaj?

– Chyba nie powiesz, że mój kutas nie jest dla ciebie wystarczającą nagrodą za to, że z tobą wytrzymuję. – Zerknął na swojego sterczącego fiuta. – Widzisz, że czeka, więc lepiej weź się do roboty.

Niestety ten widok sprawił, że natychmiast zrobiłam się mokra, a moja cipka zaczęła pulsować. Koc, którym byłam owinięta, spadł na podłogę, a ja bezwiednie sięgnęłam ręką do piersi, a drugą pod jedwab stringów. Stałam naprzeciwko niego, oparta o framugę drzwi, patrząc mu prosto w oczy, i myślałam, że tym razem tylko sobie popatrzy. A byłam niezła w robieniu sobie dobrze. Od ponad dwóch lat stanowiło to ważny punkt każdego mojego dnia. Widziałam, że jest coraz bardziej podniecony, gdy pieściłam się na jego oczach, jęcząc i co jakiś czas oblizując palce. Jęczałam coraz głośniej, aż wreszcie Krystian zerwał się z łóżka, żeby do mnie podejść, lecz ja przerwałam na chwilę i syknęłam:

– Ani mi się waż.

Wrócił więc, nieco zdziwiony, na łóżko, ale był tak podniecony, że złapał się za członek i zaczął masturbować, a jego ciężki oddech mówił mi, że nieźle go podnieciłam. Po chwili wyjęłam palce spomiędzy nóg i zaczęłam pieścić swoje piersi, powoli podchodząc do łóżka. Chciałam być ponętna, lecz kac sprawiał, że wszystko wirowało i bałam się, że padnę na materac, zanim coś się zacznie.

– No już. Weź go – usłyszałam brzmiące jak rozkaz słowa. – No już...

Nie miałam pojęcia, dlaczego seks oralny był dla niego tak ważny. Najbardziej lubił robić to rano. I tym razem wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że poranek będzie taki jak zawsze. Banalny, a ja nie będę nic z tego miała. Chciałam się zbuntować, usiąść na nim, włożyć sobie jego członek jak najgłębiej i poczuć go w sobie, doprowadzić się do szaleństwa, ale poczułam, że nie mam siły. Nie z takim kacem. Zrobiłam więc, co chciał. Uklękłam nad nim i najpierw ssałam sam koniec jego członka, a po chwili wzięłam do ust cały.

Właściwie to lubiłam jego smak i zapach. Jęknął cicho, a jego ciało wygięło się w łuk.

– Głębiej... – wyszeptał, złapał mnie za włosy, by sprawić, żebym patrzyła mu w oczy. Jego członek wypełniał mi usta, niemal się dławiłam, nie mogłam oddychać, a jego to podniecało jak cholera. Zaczęłam szybciej poruszać głową, chcąc mieć to już za sobą, lecz usłyszałam kolejny rozkaz: – Powoli, nie musimy się spieszyć... Teraz liż. – Przez te trzy lata naszego związku nieźle mnie wytresował, a ja się na to godziłam, bo go kochałam i nie chciałam, żeby odszedł, i choć wirowało mi w głowie, lizałam jego twardego penisa najpierw powoli, a potem coraz szybciej, tak jak lubił.

Po kilkunastu minutach kazał mi położyć się na plecach. Na chwilę rozbłysła we mnie iskierka nadziei, że we mnie wejdzie, a ja wreszcie poczuję go w sobie i na sobie, że jęknę pod ciężarem jego pięknego ciała, bo był zbudowany jak Adonis. Nic dziwnego, godzinami siedział na siłowni.

Ukrył twarz między moimi udami, wciągnął powietrze, a ja miałam nadzieję, że zacznie pieścić mnie językiem. Nic z tego. Podniósł głowę, przesunął się wyżej

i już po chwili jego penis znajdował się przed moimi oczami. Wielki, czerwony i mokry.

– Bierz go – powiedział i uderzył mnie w twarz. Cios był lekki, nawet przyjemny. Wiedział, że od czasu do czasu lubię być tak traktowana.

Wziął moją głowę w obie ręce, wepchnął mi członek do ust i zaczął poruszać rytmicznie biodrami. Złapałam dłońmi jego uda. Były twarde jak skała. Dusiłam się, ale to tylko dodawało całej sytuacji pikanterii. Przynajmniej w jego mniemaniu.

– Patrz na mnie... – wysapał – nie zamykaj oczu. – Wyjął penisa z moich ust i kilka razy uderzył mnie nim po wargach. Pozwolił, bym odetchnęła kilka razy, by za chwilę włożyć go jeszcze głębiej. Prawie do gardła. Poruszał się coraz szybciej, czułam, że za chwilę dojdzie. Wpychał mi go tak głęboko, że czułam na brodzie jego jaja. Głębiej i głębiej. Nagle pokój wypełnił krzyk Krystiana, oparł ręce za moją głową, dysząc ciężko. Jego ciałem raz po raz wstrząsał spazm rozkoszy, a ja czułam, jak do gardła spływa mi ciepła sperma. Była słodka. Twierdził, że to dzięki sokowi z ananasa, który pił co rano. Gdy wreszcie wyjął członek, popłynęła mi po brodzie i piersiach.

– Mam nadzieję, że chociaż tobie było dobrze – mruknęłam, wycierając twarz, odwracając się do niego plecami i nakrywając kołdrą. Byłam wściekła, że znów zachowałam się jak bezwolna lalka. Zero buntu. Zero przyjemności. I chyba już zero miłości.

– Co cię znowu ugryzło? – Odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie, że nie jestem zachwycona jego wspaniałością. Jego członek wciąż sterczał, a ja obawiałam się, że ten egoista wpadnie na pomysł drugiej rundy. Tego bym nie zniosła.

– Naprawdę nie wiesz, o co mi chodzi, ty egoistyczny dupku? – syknęłam, siadając po turecku i podciągając kołdrę pod brodę.

– Niby o co? – Też usiadł i skrzyżował ręce na wyrzeźbionej klacie.

– Ja też mam swoje potrzeby i nie tylko ty się liczysz – zaczęłam, kierując wzrok poniżej jego pępka.

– Chyba nie powiesz, że tego nie lubisz?

– Lubię. Ale podniecają mnie też inne rzeczy.

– Czyli?

– Nie kochaliśmy się, ale tak naprawdę, od kilku miesięcy.

– A to co było? – Uniósł zdziwiony brwi, a ja nie mogłam uwierzyć, że niczego nie rozumie.

– Wiesz doskonale, że kiedyś było inaczej. Kiedyś czułam, że jestem dla ciebie ważna,

że mnie kochasz – powiedziałam na jednym oddechu. – A od pewnego czasu mam wrażenie, że przestałam się dla ciebie liczyć, że równie dobrze mógłbyś mieszkać z nadmuchiwaną lalką, byleby tylko miała odpowiedni otwór. – Popatrzyłam na niego z wściekłością. – Nie pamiętam, kiedy, kochając się ze mną, byłeś czuły i delikatny, okazywałeś, że mnie kochasz. Nie mówiąc o tym, że już nie robimy tego „normalnie”. – Zrobiłam w powietrzu znak cudzysłowu.

– Co ty wygadujesz? – prychnął, a na jego skroniach pojawiły się kropelki potu, co oznaczało, że jest wkurzony na maksa. Tym razem jednak nie zamierzałam odpuścić. Dość tego!

– Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Nasz seks jest mechaniczny, nijaki, nudny! A ty jesteś pieprzonym egoistą. Może nie wiesz, ale dobry seks nie polega na tym, że facet co noc wpycha kobiecie swój członek do ust, a potem zasypia. Zapewniam cię, że to wygląda zupełnie inaczej, ale chyba o tym zapomniałeś. Może cię już nie kręcę, może masz inną? Jeśli tak, to po prostu powiedz. Może to z nią kochasz się, jak Pan Bóg przykazał, bo wygląda na to, że mnie się brzydzisz. – Wiedziałam, że mówiąc takie rzeczy, nie załagodzę sytuacji, ale nie dbałam o to. Marzyłam, żeby się obraził i odszedł, bym mogła porządnie się wyspać, a potem zacząć nowe życie. Bez niego. Krystian jednak nie zamierzał tak łatwo się poddać.

– Oczywiście liczysz się tylko ty i twoje potrzeby. Wiecznie ty, ty i ty.

– A jak to się niby objawia? Chcesz powiedzieć, że co wieczór robię ci loda, bo pragnę tego najbardziej na świecie, a ty się łaskawie na to zgadzasz? Chyba jesteś bardziej tępy, niż przypuszczałam. Może gdybyś mniej pakował na atlasie, a więcej czytał, to coś byś zrozumiał, cholerny narcyzie.

– Coś ty powiedziała? – syknął.

– Daj mi święty spokój – mruknęłam i położyłam się, po czym nakryłam kołdrą po czubek głowy. – Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.

– To nie rozmawiaj. Wiesz, dlaczego nie mamochoty cię posuwać? Bo wydaje mi się, że posuwam kłodę. Jesteś w łóżku do niczego. Zero wyobraźni. Już od dawna chcę z tobą zerwać – oznajmił. Poczułam, że materac się ugina, Krystian wstaje i idzie do łazienki.

Trzasnął drzwiami tak mocno, że o mało nie wypadły z futryny. Usłyszałam, że odkręcił wodę nad umywalką i myje zęby. Gdy wyszedł, przez dziesięć minut krzątał się po mieszkaniu, po czym znowu trzasnęły drzwi. Tym razem wejściowe.

Odkryłam głowę i leżałam na wznak, oddychając głęboko i rozmyślając. Z jednej strony cieszyłam się, że wszystko odbyło się bez zbędnego gadania, analizowania podłoża naszych problemów, dalszego wykrzykiwania zarzutów, z drugiej czułam pustkę. Trudno mi było uwierzyć, że poszło tak szybko, że coś, co buduje się latami, tak prędko można zniszczyć. Krystian i ja spędziliśmy ze sobą prawie trzy lata, a przekreśliliśmy wszystko w pięć minut. Uświadomiłam sobie, że przez ostatnie miesiące żyliśmy w fikcji, którą podtrzymywaliśmy, bo tak było wygodniej, że nasz związek był jak kolos na glinianych nogach, wystarczyło delikatne pchnięcie i runął.

A może błędnie oceniałam to, co między nami było? Przecież nie poznałam jego rodziców ani przyjaciół, nie przeniósł do mnie swoich rzeczy, choć specjalnie opróżniłam dla niego szafkę i kilka półek. Uważał, że tak będzie lepiej, i powtarzał: „Każde z nas ma swoje światy, które czasami się przenikają, a czasami nie powinny. Potrzebuję przestrzeni”.

Poczułam się jak idiotka, że tak długo pozwalałam mydlić sobie oczy. Przestrzeń! Dobre sobie! Ja go po prostu nie obchodziłam. Moje potrzeby w ogóle się nie liczyły, ale byłam na tyle głupia, a może skołowana, że dopiero teraz odważyłam się powiedzieć, co leży mi na sercu, i zakończyć związek, który tak naprawdę związkiem nie był. To co to właściwie było?

Moje rozmyślania przerwało piknięcie komórki. To Marta przysłała mi wiadomość na WhatsAppie.

– Ta to ma wyczucie czasu – mruknęłam, sięgając po iPhone’a. Cofnęłam jednak rękę, bo stwierdziłam, że chcę mieć święty spokój. Owinęłam się kołdrą i zamknęłam oczy. Z początku byłam w Krystianie szaleńczo zakochana, lecz nie potrafiłam wychwycić momentu, kiedy wszystko zaczęło się psuć.

– „Twój świat legnie w gruzach” – powtórzyłam słowa przepowiedni. – Znowu się pani nie pomyliła, pani wróżko – mruknęłam i zapadłam w sen.

Rozdział 5

Gdy stanęłam przed przeszklonym czterdziestopiętrowym budynkiem, poczułam się przytłoczona jego wielkością. Podniosłam głowę i starałam się objąć wzrokiem jego ogrom. Sesja zaczynała się za pół godziny, chciałam jednak być chwilę wcześniej, żeby przygotować stanowisko pracy. Marta udzieliła mi instrukcji, co wypada, a czego nie robić w trakcie sesji. Jak udawać profesjonalistkę, chociaż makijażu uczyłam się w sklepie i malując koleżanki. Długo zastanawiałam się, co włożyć. Stwierdziłam, że powinnam wyglądać dyskretnie i profesjonalnie, podpatrzyłam na YouTubie, co noszą wizażystki w Hollywood, wybrałam więc czarne dżinsy i czarną, obszerną koszulową bluzkę. Całość wyglądała jak służbowy uniform i o to chodziło.

– Pamiętaj, to on jest najważniejszy – tłumaczyła mi przez telefon Marta, gdy zadzwoniłam do niej z holu budynku, by dodać sobie odwagi. – Słuchaj tylko jego. Musi być tak, jak on chce. Każdy będzie próbował przepchnąć swoją wizję: fotograf, producent i stylista. Mogą się nawet pokłócić, ale ty rób swoje i stosuj się do jego uwag.

– Pokłócić? Na sesji zdjęciowej? – zdziwiłam się.

– Nawet nie wiesz, jakie ludzie mają ego. A fotografowie to jak stąd do księżyca. Uważają się za artystów, nawet jeśli robią fotki do folderów biur podróży. Ten jednak jest niezły. Ale nadęty. Najważniejsze jednak, że Tor to nie jakaś zakompleksiona gwiazda, którą zabija upływający czas i która myśli, że podkładem odejmiesz jej dziesięć lat. To poważny biznesmen, on rządzi. No i jest zajebiście przystojny.

– Wiem, widziałam go na zdjęciach z festiwalu w Cannes. Co on tam właściwie robił?

– Jego firma sponsorowała jakiś francuski film. Laski na jego widok prawie mdlały. Mam nadzieję, że ty będziesz odporna na jego urok.

– Nie martw się o mnie. Zrobię, co w mojej mocy, żebyś nie odebrała później telefonu ze skargami na mnie – powiedziałam tonem profesjonalistki, choć pociłam się ze strachu. – Dobra, idę.

Zdążyłam jeszcze rzucić okiem na swoje odbicie w szklanej witrynie restauracji, która znajdowała się na parterze budynku. Wyglądałam nieźle. Po pijackim weekendzie nie było ani śladu. Włosy związałam w wysoki kucyk, nie widać było, że jestem umalowana, choć

miałam na twarzy tonę podkładu i rozświetlacza. Make-up no make-up był hitem sezonu, więc chciałam pokazać, że znam się na trendach, mimo że tak naprawdę miałam je w głębokim poważaniu. Dla mnie najważniejsza była wygoda. Nigdy nie chodziłam w szpilkach czy kusych sukienkach, które krzyczały, żeby mnie brać tu i teraz.

Odetchnęłam głęboko i ruszyłam do recepcji przez gigantyczne lobby z fontanną ukrytą w gąszczu roślinności. Za kontuarem siedziały trzy dziewczyny i mimo że miały na sobie białe koszule, wyglądały jak modelki.

– Dzień dobry. W czym możemy pani pomóc? – zapytała jedna z nich, a jej głos brzmiał jak głos robota zaprogramowanego na tryb „miła, acz zdystansowana”.

– Dzień dobry. Jestem makijażystką zatrudnioną do dzisiejszej sesji.

Wszystkie trzy zmierzyły mnie wzrokiem od stóp do głów. Jedna nie potrafiła ukryć zdziwienia zmieszanego z dezaprobatą. Choć niczego mi nie brakowało, nie wyglądałam jak modelka.

– Pani dowód poproszę. Musi pani wpisać się na listę: imię, nazwisko, godzina przybycia i podpis. – Przesunęła w moją stronę duży zeszyt z rubryczkami, a gdy skończyłam wpisywać dane, wręczyła mi identyfikator.

– Winda numer cztery, ostatnie piętro – poinformowała mnie ze sztucznym uśmiechem, odsłaniając rząd nienaturalnie białych licówek. Odwróciłam się bez słowa i niespiesznie przeszłam przez bramkę, która przypominała te na lotnisku. Barczysty ochroniarz wskazał mi, gdzie są windy. Nie minęło pół minuty, a już byłam na ostatnim piętrze wieżowca.

– Cześć, jestem Kinga, ale wszyscy mówią na mnie Ki – przywitała mnie miła blondynka ubrana na czarno, tak jak ja. Uznałam, że dobrze się wstrzeliłam z moją stylówką. – Jestem producentką dzisiejszej sesji. Jeśli będziesz miała jakieś pytania czy prośby, wal do mnie śmiało. – Mówiąc to, podała mi kartkę z planem dzisiejszego dnia. – Lunch będzie między trzynastą trzydzieści a czternastą. Jesteś wegetarianką? Weganką? Masz jakieś specjalne życzenia? – zasypywała mnie pytaniami.

– Zjem, co będzie, wszystko jedno.

– Kochanie, musisz być na diecie, bo masz super figurę – stwierdziła i pchnęła wielkie szklane drzwi. Pomieszczenie, które się za nimi znajdowało, było gigantyczne. Przez wielkie okna widać było całą panoramę Warszawy. Pałac Kultury i Nauki, hotel Marriott i inne wieżowce. Mimo że mieszkałam w tym mieście od kilkunastu lat, nigdy wcześniej nie miałam okazji podziwiać jego widoku z góry. Aż do dziś.

– Zajmiesz pokój obok garderoby. Mam nadzieję, że będzie ci tam wygodnie. – Miły ton głosu Ki wzbudzał moją czujność i spotęgował niepewność. – Pan Tor będzie tu lada chwila, więc bądź przygotowana. Brak profesjonalizmu doprowadza go do furii, której... – Nie zdążyła dokończyć, bo w drzwiach stanęła tęga kobieta o rudych, prawie czerwonych włosach, na oko po pięćdziesiątce.

– ...której każda z nas miała okazję doświadczyć – dokończyła za Ki. – I uwierz mi, kochanie, nie chciałabyś znaleźć się na pierwszej linii. Cześć, jestem Barbara, ale wszyscy mówią na mnie...

– Bi? – powiedziałam z uśmiechem.

– A my się już kiedyś poznałyśmy? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Nie, po prostu zgadłam.

– No to jesteś bystra, kochanie. – Cmoknęła mnie w policzek. Nagle zapanowało poruszenie. Asystenci planu zaczęli nerwowo sprawdzać sprzęt, fotograf natychmiast stanął przy swoim aparacie.

– Idź szybko do siebie – rzuciła nerwowo Ki. – On właśnie wjeżdża na górę. I podobno nie jest w najlepszym humorze.

Patrzyłam na to wszystko z niedowierzaniem. Oglądałam film Diabeł ubiera się u Prady, ale nie przeszło mi przez myśl, że branża farmaceutyczna ma również swojego diabła, który budzi postrach i przerażenie. I to w Warszawie.

– Nie stój jak idiotka. Leć na swoje miejsce. Chyba że od razu chcesz mieć przejebane. – Ki popchnęła mnie w stronę drzwi, za którymi znajdowało się stanowisko do makijażu. Nerwowo rozkładałam kosmetyki na stoliku, który dla mnie przygotowano, stojącym przed wielkim podświetlanym lustrem. Trzęsły mi się ręce, najwyraźniej udzieliło mi się zdenerwowanie innych. Atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Poza stresem czułam jednak dziwne podniecenie. Serce waliło mi jak młotem.

– Dzień dobry, panie Tor – usłyszałam głos Ki z sąsiedniego pokoju. – Wszystko już na pana czeka. Lunch będzie, tak jak pan prosił, między...

– Doskonale, dziękuję... Proszę tak dużo nie mówić – usłyszałam niski, lekko zachrypnięty i niezwykle męski głos. – Cisza bywa lekarstwem. Na wszystko. Więc bądźmy przez chwilę cicho, dobrze? – Mężczyzna mówił spokojnie, lecz tonem nieznoszącym sprzeciwu. Byłam jak zahipnotyzowana tym głosem z lekkim obcym akcentem, który dał się słyszeć, gdy wymawiał „r”. Po minucie przekonałam się, że uwodzicielski głos nie jest jedynym atutem pana Tora Maleducado.

– Gdzie się szykujemy? – zapytał i zanim zdążyłam zareagować, ktoś otworzył energicznie drzwi i przede mną stanął on... ucieleśnienie marzeń każdej kobiety.

Zbudowany był niczym zawodnik futbolu amerykańskiego, miał szerokie ramiona, wąskie biodra i, jak się domyślałam, muskularne uda. Doskonale skrojony garnitur i śnieżnobiała koszula bez krawata tylko podkreślały jego urodę. Jasnobłękitne oczy kontrastowały z kasztanowymi włosami, a muśnięta słońcem skóra kazała mi się zastanawiać, czy każde popołudnie spędza na plaży w jakimś oszałamiającym egzotycznym miejscu. Zachwycał mnie, ale jednocześnie onieśmielał. Zrobiło mi się gorąco i bałam się, że mimo grubej warstwy podkładu jestem czerwona jak burak.

– Kto to? – zwrócił się do Ki, wpatrując się we mnie przenikliwym wzrokiem, jakby chciał prześwietlić moją duszę.

– Nastąpiła... mała... zmiana... – zaczęła się jąkać Ki.

– Zmiana? – Przechylił głowę i podszedł do mnie, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wpatrywałam się w jego usta, pełne i kuszące. Zastanawiałam się, jak smakują.

– A zmiana jak ma na imię?

– Sandra... Pana poprzednia makijażystka, Marta, nie mogła... – wybąkała Ki.

– Ciiiii. – Przyłożył palec do ust, a ja złapałam się na tym, że oblizuję wargi. Byłam jak w transie, a on wciąż patrzył mi w oczy. Teraz już z bardzo bliska. – Pamiętasz, co przed chwilą powiedziałem o ciszy? – Odwrócił głowę w stronę przerażonej Ki. – Szanuj więc moje słowa, oui? – Nie czekał na jej odpowiedź, tylko warknął: – A teraz zjeżdżaj.

– Słucham? – Ki stała jak wmurowana.

– Wyjdź stąd. Głucha jesteś? – Odwrócił się do mnie i uśmiechnął, lecz ja nie byłam w stanie odpowiedzieć mu uśmiechem. – Ona zostaje. – Wskazał na mnie. – A reszta może iść. Dzisiaj żadnej sesji nie będzie.

– Ale... – zaczęła Ki, lecz Tor nie pozwolił jej dokończyć.

– Pytałem cię o zdanie? Nie pytałem. Oczywiście wszyscy dostaną wypłatę za dzisiejszy dzień. Dopilnuj tego. – Ki skinęła w milczeniu głową i już jej nie było. Po chwili słychać było odgłosy krzątaniny w sali, w której miała się odbyć sesja. Ludzie składali sprzęt, głośno rozmawiając i się śmiejąc. W końcu mieli dostać pieniądze za nic.

– Więc masz na imię Sandra... – Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym obszedł mnie dookoła, jakbym była rzeźbą w muzeum. – Wydaje mi się, czy jesteś spięta? – zapytał zadziornie.

– Może... trochę... – wyjąkałam, czując się jak kretynka.

– A co cię tak zestresowało? – Usiadł na fotelu, rozstawiając szeroko nogi, a moje spojrzenie odruchowo powędrowało w stronę jego krocza. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom: miał erekcję!

– Patrz mi w oczy – rzucił z uśmiechem. – I chodź tu do mnie. – Przejechał dłońmi po swoich udach. Poczułam ucisk w gardle i motyle w brzuchu. Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana, nie mogąc zrobić kroku. Miałam wrażenie, że stoję przed nim zupełnie naga.

– Ty się mnie boisz? – Odrzucił głowę do tyłu i zaczął się śmiać.

– Nie boję się, ale... – Urwałam, bo nie mogłam nic wymyślić, a Tor zmrużył oczy i rozchylił pełne usta, czekając, aż dokończę zdanie. Nie doczekał się.

– Ale? – Teraz patrzył na mnie zaczepnie i zaczął pocierać swoje krocze, a fiut coraz bardziej wypychał mu spodnie.

– Nie wiem, co...

– Co teraz będzie? Ja wiem to doskonale. Zerżnę cię tak, jak jeszcze nikt cię nie zerżnął. Nie mów, że tego nie chcesz. Widać po tobie, że to lubisz. Nikt nigdy do mnie tak nie mówił – wulgarnie, stanowczo, brutalnie, tonem nieznoszącym sprzeciwu – lecz nagle odkryłam w sobie nieoczekiwaną śmiałość.

Odchyliłam głowę i rzuciłam mu wyzywające spojrzenie, po czym przeszłam przez pokój i stanęłam naprzeciwko tego fascynującego mężczyzny. Czułam zapach jego ciężkich korzennych perfum. Był duszący, ale jednocześnie niezwykle zmysłowy.

– Owszem, lubię – odrzekłam, starając się wyglądać jak demon seksu, choć nogi nadal miałam jak z waty. – I często to robię. Ciekawe, czy potrafisz mnie zadowolić, bo gadanie to jedno, a...

– Zamknij się...

Złapał mnie za bluzkę i przyciągnął do siebie. Poczułam, jak przesuwa rękami po moich udach i rozpina mi spodnie, a po chwili zaczyna rozpinać też bluzkę. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to o tym, że chcę, żeby już był we mnie. Natychmiast. Chciałam poczuć jego ciało na moim ciele. Dłonie miał delikatne i gładkie, zadbane, lecz jednocześnie męskie.

Zamknęłam oczy, a on nagle ścisnął moje pośladki. Zabolało. Patrzył mi prosto w oczy, a i ja odpowiadałam zuchwałym spojrzeniem.

Choć nasze usta jeszcze się nie spotkały, czułam ich ciepło i smak. – Musisz mi coś obiecać – powiedział.

– Obiecuję – wyszeptałam, a on zaczął całować mnie w szyję.

– Jesteś pewna? – spytał, nie przerywając pieszczot.

– Jestem. – Było mi wszystko jedno, o co poprosi, bo znalazłam się w niebie.

Zsunął mi spodnie, a ja szybko zrzuciłam buty i po chwili stałam przed nim w stringach. Z podniecenia spięłam pośladki. Strach mieszał się we mnie z pożądaniem i niepewnością, bo zaświtała mi w głowie myśl, że może jestem za łatwa, że może powinnam trochę się z nim podroczyć, bardziej go rozpalić. Ale tak naprawdę nie marzyłam o niczym innym, jak tylko o tym, żeby poczuć w sobie jego penisa. Tor wciąż był w spodniach, więc uklękłam, rozpięłam je i do kostek, po czym jednym gwałtownym ruchem ściągnęłam mu jedwabne bokserki. Wreszcie zobaczyłam jego członek. Był wielki. Tak wielki i tak brutalny, że lepiej określały go słowa „kutas” i „fiut”. Nigdy nie byłam wulgarna, nawet w myślach, taki język tylko u wyzwolonej Marty, ale teraz nie znajdowałam lepszego określenia na to, co zobaczyłam.

Pchnęłam go na fotel, a on tylko mruknął coś zdziwiony.

Reklama

– Zrób ze mną, co zechcesz... – wyszeptałam, usiadłam na nim okrakiem i zaczęłam ssać płatek jego ucha.

Materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama