„Przypalano je, rażono prądem”. Polka, żona szejka, o dzieciach-niewolnikach w Emiratach
Brały udział w wyścigach wielbłądów
Choć w krajach Bliskiego Wschodu nadal podejmowane są praktyki, które trudno nazwać zgodnymi z przestrzeganiem praw człowieka, w XX wieku sytuacja dzieci była znacznie bardziej dramatyczna niż teraz. Wszystko za sprawą majętnych rodów szejków, które uprawiały handel ludźmi i wykorzystywały w brutalny sposób najmłodszych do tego, by brały udział w wyścigach wielbłądów. Szczegóły tego procederu, szczegółowo opisane przez Lailę Shukri w książce Jestem żoną szejka, są wstrząsające.
Laila Shukri w książce Jestem żoną szejka o handlu dziećmi i wyścigach wielbłądów
Polka, która poślubiła majętnego szejka w Dubaju, zdradziła dramatyczne kulisy procederu, który jeszcze do niedawna miał miejsce w Zjednoczonych Emiratach Arabaskich. Tamtejszy królewski ród zbił na nim fortunę, jednak trudno wyobrazić sobie, co czuły ofiary tej bulwersującej praktyki.
„Ród Al-Maktum, należący do czołówki najbogatszych monarchii świata i uznawany za jeden z najbardziej liberalnych, hojnych oraz dbających o swój emirat i jego mieszkańców, miał też swoje ciemne sekrety, które czasami wychodziły na światło dzienne. Dotyczyło to na przykład procederu handlu ludźmi i niewolnictwa tysięcy dzieci wykorzystywanych jako dżokeje w wyścigach wielbłądów, który był praktykowany w bogatym emiracie przez trzydzieści lat. Przeciw emirowi Dubaju szejkowi Mohammadowi i jego bratu szejkowi Hamdanowi został wytoczony w dwa tysiące szóstym roku w Stanach Zjednoczonych proces sądowy, w którym oskarżano ich o zachęcanie do porwań, a następnie zniewolenie tysięcy małych chłopców oraz bezpośredni udział w ich wyzysku.
Dokumenty sądowe wskazywały, że miliarderzy osobiście wybierali, które zniewolone dziecko dosiądzie ich wielbłąda w indywidualnym wyścigu, kontrolowali nadzorców obozów, gdzie przebywali porwani i więzieni mali chłopcy, oraz osobiście wydawali im rozkazy i czerpali profity z ich pracy. Utrzymywano, że eksploatacja dzieci była tak wielka, że posuwano się nawet do podawania im hormonów hamujących wzrost, a jako dżokeje pracowali zaledwie czteroletni chłopcy, którzy byli preferowani ze względu na ich niską wagę. Jedno z małżeństw, które występowało przeciwko szejkom, twierdziło, że ich syn w wieku dwóch lat został porwany, a następnie stał się ofiarą międzynarodowego handlu ludźmi i został sprzedany jako dżokej wielbłąda oraz pracownik obozu”, relacjonuje autorka.
Niestety, nie ponieśli oni za to żadnej kary.
„Pozew o odszkodowanie przeciwko arabskim szejkom został jednak oddalony, gdyż uznano, że sprawa ta nie leży w gestii amerykańskich sądów. Obrońca w oświadczeniach podkreślał także, że już rok wcześniej dzięki programowi sponsorowanemu przez UNICEF i współpracy rządu ZEA repatriowano setki dzieci, które powróciły do swoich domów w Pakistanie, Sudanie, Mauretanii i Bangladeszu. Rząd ZEA miał przekazać w sumie trzy miliony sześćset tysięcy dolarów na pomoc i odszkodowania dla wykorzystywanych wcześniej dzieci. Wprowadzono również kary więzienia i grzywny pieniężne dla tych, którzy omijali wprowadzone prawo zakazujące zatrudniania dzieci jako dżokejów”, przytacza argumentację prawników Laila Shukri.
Laila Shukri w książce Jestem żoną szejka o wykorzystywaniu dzieci w wyścigach wielbłądów, torturach, i gwałtach
Pisarka następnie szczegółowo opisuje proceder, który obecny był prze trzy dekady w wielu krajach arabskich.
„Problem niewolnictwa dzieci wykorzystywanych jako dżokeje wielbłądów nie dotyczył tylko Dubaju, ale również innych emiratów i krajów Zatoki Perskiej. Dane i dokumenty upowszechniane przez organizacje badające to zjawisko były wstrząsające. Mali chłopcy musieli wstawać o trzeciej rano i pracować przez osiemnaście godzin, a ci, którzy nie mogli wytrzymać tak długiego czasu bez snu, poddawani byli wstrząsom elektrycznym. Dzieci, które odmawiały wykonywania poleceń lub zaczynały się bawić, były bite lub torturowane. Skala stosowanych wobec nich okrucieństw była porażająca.
Chłopcy byli wieszani za nadgarstki metalowymi łańcuchami na drągu i w spiekocie pustyni ich trenerzy bili ich metalowymi rózgami lub skórzanymi biczami. Dzieci były celowo niedożywione i odwadniane, aby utrzymać ich jak najniższą wagę, bo wtedy wielbłądy, których dosiadały, biegały szybciej. Niektóre z nich dostawały tylko trzy herbatniki z niewielką ilością wody dziennie. Innym podawano brudną i niehigieniczną żywność, gorszej jakości niż ta, którą karmiono wielbłądy. Dzieci spały na piasku pod gołym niebem, żeby zawsze były niedospane i zmęczone. Jeżeli te wszystkie zabiegi nie przyczyniły się do utraty przez nich wagi, zmuszano je do zakładania na głowy metalowych hełmów, które w upale doprowadzały do krwawienia i wycieńczenia organizmu”, relacjonuje autorka.
Metody stosowane przez tzw. „trenerów” były bestialskie i niewyobrażalnie okrutne.
„Bardzo małe dzieci celowo doprowadzano do okropnego strachu lub bólu, bo wtedy ich przeraźliwy krzyk sprawiał, że wielbłądy pędziły szybciej i wygrywały wyścigi. Drobnych dżokejów przywiązywano do wielbłądów, często jednak pęd ich był tak wielki, że dzieci spadały z nich i ginęły na miejscu pod kopytami galopujących zwierząt. Te, które przeżyły, ale doznały poważnych uszkodzeń ciała, umierały po kilku dniach, gdyż były pozbawione odpowiedniej opieki medycznej. Zdarzało się, że ich właściciele zabijali je, bo już nie nadawały się do pracy.
Pozbawione mebli i elektryczności obozy, gdzie trzymano małych niewolników, były właściwie otoczonymi kolczastymi drutami więzieniami, z których nie było ucieczki. Malutkie dzieci porwane lub sprzedane przez rodziców w swoich rodzinnych wioskach w Pakistanie, Bangladeszu, Indiach lub Sri Lance często nie wiedziały nawet, skąd pochodzą i ile mają lat. Oprócz pracy jako dżokeje chłopcy musieli dodatkowo wykonywać w obozie jeszcze inne czynności, w tym sprzątanie, włączając usuwanie wielbłądzich odchodów, oraz przygotowywanie posiłków dla trenerów”, pisze Laila Shukri.
Nie znoszono także jakiegokolwiek sprzeciwu wobec przełożonych lub przyjętych procedur.
„Relacjonowano, że za najdrobniejsze nieposłuszeństwo, takie jak opór przy porannym wstawaniu, próby snu w ciągu długiego męczącego dnia, nieprawidłowo przygotowany posiłek albo płacz z wołaniem o powrót do mamy, chłopców spotykała ciężka kara. Oprócz bestialskiego bicia dzieci mogły być podnoszone do góry i rzucane o ziemię lub przypalane rozżarzonym metalem. Gwałty i brutalne wykorzystywanie seksualne przez trenerów również nie należały do rzadkości.
Mali dżokeje nie mogli nawet marzyć o warunkach bytowych, które w tym samym czasie zapewnione miały wielbłądy. Nieustannie o ich zdrowie troszczyli się najlepsi specjaliści, mający do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt w luksusowych klinikach zbudowanych dla tych zwierząt. Wielbłądy miały specjalne bieżnie, na których mogły chodzić, i baseny, w których mogły się ochłodzić w czasie upałów. Ich pożywienie było starannie wybierane i podawane w odpowiednich godzinach. Otaczał je sztab ludzi, którzy bez ustanku dbali o ich kondycję, wygląd zewnętrzny i dobre samopoczucie. Jeden z internautów, komentując opisy życia wielbłądów, napisał: „Żałuję, że nie jestem wielbłądem”, opisuje autorka.
Następnie wyjawia, skąd tak ogromna różnica w traktowaniu zwierząt oraz dzieci.
„Panowała opinia, że ta szokująca dysproporcja traktowania małych dzieci i wielbłądów wynikała z ich ceny. Porwany chłopiec kosztował niewiele, a chłopiec kupowany od rodziców – od trzech do pięciuset dolarów. Wartość jednego wielbłąda mogła natomiast dochodzić do milionów dolarów. Na organizowanych co roku w Abu Zabi konkursach pustynnych wielbłądzich piękności padały kolejne rekordy cen, które szejkowie byli gotowi zapłacić za najbardziej okazałe zwierzęta. Jeden z książąt jednorazowo wydał na wielbłądy pięć i pół miliona dolarów, kupując w tym wielbłądzicę za rekordową sumę dwóch milionów siedmiuset dwudziestu tysięcy dolarów. Właściciele najszybszych i najpiękniejszych wielbłądów, oddając się głęboko zakorzenionej w arabskiej kulturze rozrywce, mogli zbierać wysokie profity za zwycięstwa swoich zwierząt w konkursach piękności i wyścigach.
W najpopularniejszych z nich brały udział tysiące wielbłądów, a pula nagród do rozdania mogła wynosić do dziesięciu milionów dolarów, stu luksusowych samochodów, jachtów i wielu sztabek złota, którymi dzielili się szczęśliwi zwycięzcy poszczególnych kategorii. Wygrana w zawodach była uznawana za wielki honor dla każdego właściciela wielbłąda, uczestnicy konkurencji całowali go w nos, wyrażając tym swój respekt dla niego, a jego imię wymieniano w telewizji oraz lokalnej prasie”, opisuje.
Proceder ten trwał w krajach arabskich przez trzy dekady. Jego zakończenie poprzedzone było wielokrotnymi interwencjami organizacji walczących o prawa człowieka.
„Jednak za tą kultywowaną przez superbogate naftowe kraje tradycją kryło się cierpienie dziesiątków tysięcy małych niewolników, którzy szmuglowani z biednych wiosek Afryki i Azji Południowej, przez całą dobę w żarze pustyni i warunkach urągających godności ludzkiej, służyli swoim panom dla ich przyjemności. Co z tego, że pod naciskiem opinii międzynarodowej już w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku Zjednoczone Emiraty Arabskie wydały prawo zabraniające zatrudniać dzieci poniżej piętnastego roku życia jako dżokejów, jeśli przepisy te nie były w rzeczywistości egzekwowane.
Dopiero wieloletnia, nieustająca silna presja międzynarodowych organizacji walczących o prawa dzieci poskutkowała widocznymi zmianami. W drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku wprowadzono zdalnie sterowane maleńkie roboty pełniące funkcję dżokejów. Od tej pory na wyścigach można było zobaczyć galopujące wielbłądy z umocowanymi na nich lekkimi robotami-dżokejami, które sterowane były z jadących na sąsiednim torze samochodów terenowych.
Trenerzy obserwowali swoje wielbłądy, wykrzykiwali instrukcje do trzymanego w ręku głośnika i w ten sposób kierowali zwierzętami. Mogli zmusić je do jeszcze szybszego biegu, używając batów, które kontrolowali za pomocą pilotów. Roboty upowszechniły się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Katarze, Arabii Saudyjskiej, Bahrajnie i Omanie. Powszechne zastąpienie głodzonych i nieludzko wykorzystywanych małych dzieci przez roboty-dżokejów spowodowało, że wyścigi wielbłądów, ten „sport szejków”, jak go popularnie nazywano, przybrał bardziej humanitarne oblicze”, pisze Laila Shukri.
Dlaczego zdecydowała się poruszyć w książce tę bulwersującą kwestię?
„Im dłużej mieszkałam na Bliskim Wschodzie i im więcej jego mrocznych tajemnic odkrywałam, tym większe narastało we mnie przekonanie, że trzeba o nich głośno mówić, aby chociaż w ten sposób uhonorować lata cierpienia istot ludzkich, które nigdy nie miałyby możliwości publicznie wypowiedzieć się w swoim imieniu. I to jest warte towarzyszącego mi ciągle poczucia ogromnego zagrożenia oraz przeraźliwego strachu, który pojawia się przy każdej pisanej linijce”, zwierzyła się autorka.
Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z książki Jestem żoną szejka, autorstwa Laili Shukri, wydanej nakładem Prószyński i S-ka, której okładkę prezentujemy poniżej