Jako pierwsza więźniarka uciekła z Auschwitz. Poznaj niezwykłą historię Janiny Nowak
Przeczytaj fragmenty książki „Którędy na wolność?”
Była pierwszą więźniarką, która dokonała niemożliwego. Janina Nowak, numer 7615, uciekła z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau w czerwcu 1942 roku. Jako pierwsza kobieta w historii. O jej losach opowiada książka Marty Byczkowskiej-Nowak o znamiennym tytule „Którędy na wolność?”. Poniżej prezentujemy jej fragmenty!
Janina Nowak jako pierwsza uciekła z Auschwitz. Jak tego dokonała?
Pochodziła z Będowa pod Łodzią. Miała 24 lata. Do obozu zagłady, który był miejscem kaźni dla tysięcy ludzkich istnień, trafiła 12 czerwca 1942 roku. Od razu skierowano ją do robót ciężkich.
„Była jedną z kilku tysięcy więźniarek przebywających w tym czasie w Auschwitz. O części obozu, którą dla nich wydzielono, komendant Rudolf Höss, wprost mówił, że „miała warunki najgorsze pod każdym względem”. Kobiety umierały w tym strasznym miejscu dwa razy szybciej od mężczyzn”, przypomina portal Wielkahistoria.pl w artykule Kamila Janickiego.
Nie zamierzała jednak czekać, aż jej los zostanie przypieczętowany. Już niespełna dwa tygodnie później, 24. czerwca, podjęła udaną próbę ucieczki z Auschwitz. Jak tego dokonała? Wykorzystała moment, w którym wraz z innymi członkiniami komanda pracowała przy grabieniu siana nad Sołą. O jej planie prawdopodobnie inne kobiety nie wiedziały.
Udało jej się dotrzeć do Łodzi. Tam schroniła się przed okupantem i w ukryciu przebywała aż do marca 1943 roku. Niestety, gdy z niego wyszła, ponownie została złapana przez nazistów. 8. maja przewieziono ją do Auschwitz, gdzie otrzymała nowy numer obozowy: 31527. W tym samym roku została przeniesiona do obozu KL Ravensbrück. Przetrwała w nim aż do wyzwolenia pod koniec kwietnia 1945 roku.
Jak przypomina portal Wielkahistoria.pl, Janina Nowak znalazła się w gronie zaledwie 50 kobiet, które podjęły próbę ucieczki z Auschwitz-Birkenau. Była jednak pierwszą, której się to udało.
Poniżej prezentujemy fragmenty książki „Którędy na wolność”, autorstwa Marty Byczkowskiej-Nowak, wydanej nakładem Prószyński i S-ka.
Czytaj także: Była więźniarka Auschwitz: „Nigdy się z tego nie wyzwolę”
Janina Nowak, podobizna
Którędy na wolność”, autorstwa Marty Byczkowskiej-Nowak o Janinie Nowak - fragmenty
„Popołudnie jest ciepłe, ale nie upalne. To nie zdarza się często w Birkenau, zazwyczaj jest tu nieznośnie gorąco. Przechodząc nieopodal bloku 12, w którym odbywają się próby obozowej orkiestry, można usłyszeć kilka urwanych dźwięków, niosących się echem między barakami. Dziś orkiestra gra tak, jakby wszystkie utwory na świecie składały się z kilkunastu zaledwie taktów. Ledwie instrumenty zaczynają swoją opowieść, wątek urywa się, nim przypadkowy słuchacz zdąży wyobrazić sobie, o czym mówiły. Może to za sprawą nowej dyrygentki, która kilka dni temu objęła dowodzenie Lagerkapelle1. Cały obóz aż huczy od plotek. Kobieta jest podobno córką słynnego skrzypka, koncertmistrza Opery Wiedeńskiej, a jej wujem był sam Gustaw Mahler. Przybycie Almy Rosé do Birkenau nie zrobiło na Jance większego wrażenia, ale Fania jest naprawdę podekscytowana. Marzy o tym, by potajemnie wziąć udział w koncercie dla esesmanów i więźniów funkcyjnych, jakie czasem odbywają się w saunie. Widząc zapał Fani, Janka cieszy się, że przyjaciółka jest w dobrej formie, żywi jednak nadzieję, że jej szalone wizje pozostaną w fazie marzeń.
Kiedy w ostatnią niedzielę wszystkie trzy siedziały na małym, porośniętym prawdziwą trawą skrawku ziemi między drutami a latrynami, wgapiając się w bliskie, a jakże odległe, pasmo gór, Fania opowiadała, że podobno Alma trafiła niedawno do Auschwitz, prosto na „dziesiątkę”, na blok eksperymentów medycznych, skąd wyciągnęła ją Mandelka. Wszyscy wiedzieli o zamiłowaniu Mańci Migdał2 do muzyki. Podobno to z jej inicjatywy wiosną tego roku stworzono damską orkiestrę w Birkenau. Rywalizacja między esesmanami z obozu macierzystego, a nadzorczyniami była wyczuwalna. Skoro mężczyźni mieli swoją orkiestrę, Mandelka nie mogła być gorsza. Fania mówiła o tym z zapałem, ekscytując się, że w miejscu , takim, jak to, będą miały być może szansę usłyszeć skrzypaczkę światowej klasy. Zula nie podzielała entuzjazmu przyjaciółki. W kilku gorzkich słowach wyraziła, co sądzi o roli muzyki w obozie. Granie dla esesmanów to jedno. Akompaniowanie idącym do gazu to drugie. Zula prosiła, żeby więcej jej o tym nie mówić. Na tym zakończyła się wtedy rozmowa.
Teraz jednak, przechodząc obok dwunastki, obydwie z Janką zwalniają trochę kroku, chcąc, może nieświadomie, choćby na kilka sekund otrzeć się o piękno.
– Zula! – krzyczy ktoś za nimi. Kobiety odwracają się i widzą zmachaną więźniarkę goniącą je widocznie od jakiegoś już czasu. Całe jej ciało pokryte jest znamionami wyglądającymi jak blizny po gojących się ranach lub wrzodach.
– Wisia! – cieszy się Zula, przedstawiając sobie koleżanki. – I jak, udało się? – pyta w napięciu.
– Udało! Od tygodnia – paczkarnia! – uśmiechnięta dziewczyna, która wygląda, jak skóra i kości, rzuca się Zuli na szyję.
Mieszcząca się od niedawna w baraku 5 odcinka BIb paczkarnia jest królestwem Elizabeth Volkenrath3, mającej opinie brutalnej i nieprzewidywalnej, jednak w stosunku do swoich podopiecznych zachowuje się podobno w porządku. Wisia chce coś powiedz
ieć, lecz waha się, spoglądając na Jankę.
– Mów! – zachęca ją Zula, rozglądając się szybo dokoła.
– Do obozu męskiego trafiają czasem omyłkowo nasze paczki i na odwrót. Trzeba je wtedy odnieść – mówi cicho Wisia, tonem odkrywcy nowego kontynentu. Szeroko otwartymi oczami patrzy na Zulę, oczekując reakcji. Ta jednak milczy, ściska tylko dziewczynę za obydwie ręce i uśmiecha się.
– Jest coś jeszcze – mówi Wisia i znów spogląda na Jankę. Po chwili wahania odciąga Zulę na bok, wspina się na palce i szepcze jej coś do ucha. Tym razem nie jest to dobra wiadomość. Zula stoi nieruchomo, patrząc chwilę przed siebie.
– Dziękuję – mówi tylko, żegna się szybko i odchodzi, kiwając na Jankę.
– Co się stało? Czy coś złego? – dopytuje dziewczyna, choć wie, że pewnie nie dostanie odpowiedzi. Zula maszeruje w milczeniu, patrząc pod nogi. W końcu decyduje się, przystaje, patrzy na Jankę i mówi:
– Mąż Fani nie żyje.
***
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! – ściszone głosy w głębi baraku wyśpiewują toast z radością i podekscytowaniem, które trudno ukryć. Dziś jest niedziela i dziś Janka ma urodziny. Wielu esesmanów wyjechało do Porąbki4. Można mieć nadzieję, że ci, którzy zostali, poddadzą się atmosferze ogólnego rozprężenia, która zdarza się czasem w takie upalne wolne od pracy dni.
Cały obóz oczekiwał niedzieli jak chwiejący się nad przepaścią człowiek, ostatkiem sił wyglądający gałęzi, której mógłby się chwycić. Bywało jednak i tak, że ten wolny od pracy dzień zostawał więźniarkom brutalnie odbierany. Drętwiejące na całodziennym apelu nogi nie bolały wtedy tak bardzo, jak poczucie, że zostały oszukane. Tym razem jednak wizja krótkiego choć odpoczynku nie rozwiała się w porannej mgle. Niedziela była dniem, który więźniarki mogły w całości poświęcić na „organizowanie”, pisanie listów do rodzin, zawsze o tej samej, z góry ustalonej przez Niemców treści, sekretne pranie bielizny, odwiedziny w innych blokach.
Gdy wybrzmiewa cichy toast, zaskoczona Janka odbiera uściski od dziewczyn, które spoglądają na siebie, chichocząc jak nastolatki. Widać, że szykują coś jeszcze.
– A teraz prezenty – nie wytrzymuje Fania.
Zula i Janka postanowiły wspólnie, że na razie nic jej powiedzą. Nic by to teraz nie zmieniło, a czasu do porodu zostało już niewiele, Fania powinna skupić się właśnie na tym. Odkąd jest „Mama”, sytuacja kobiet i dzieci trochę się poprawiła. Mówi się nawet o możliwości utworzenia osobnego baraku dziecięcego, pani Stanisława prosi też nieustannie o lepsze jedzenie dla matek. Fania wie najlepiej, jak duża pomoc z Kanady idzie na rewir do matek, położna na własną rękę organizuje lekarstwa, pieluszki, beciki. Jest naprawdę dużo lepiej niż pół roku temu. Jest nadzieja. Przyjaciółki nie chcą jej tego odebrać.
– Prezenty? – nie dowierzając, pyta Janka i, zaskoczona, spogląda na przyjaciółki, które chowają coś za plecami.
– Wszystkiego najlepszego, Janeczko. Niech Bóg ma cię w swojej opiece – mówi Zula z nietypowym dla siebie wzruszeniem, wręczając dziewczynie przewiązany sznurkiem rulon papieru.
Gdyby Bóg miał je w swojej opiece, nie byłoby ich tutaj, myśli Janka, ale nic nie mówi. Zdziwiona rozwija papier i patrzy na kolorową laurkę. Feeria barw, tworzących ten najpiękniejszy na świecie widok, powoduje, że oczy robią się mokre. Łzy sprawiają, że jezioro, las i ścieżka prowadząca do stojącego w głębi domku rozpływają się jak na obrazach impresjonistów. Rysunek jest naprawdę piękny, a Janka nie odrywa od niego wzroku, jakby całym wysiłkiem woli próbowała wejść do środka i zostać tam, pod gałęzią, na której spoczął dzięcioł w czerwonej czapeczce. W końcu dziewczyna przyciska laurkę do piersi i podnosi wielkie oczy na przyjaciółki, które, widząc jej reakcję, szturchają się łokciami.
– No, mamy artystów w Birkenau! – mówi uradowana Zula. Janka czyta życzenia, które przyjaciółki uformowały w krótki wierszyk, i myśli, że to najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostała.
– A papier, kredki… skąd to wszystko? – pyta.
– Z Baubüro5, potem ci opowiemy. Ale to nie wszystko – mówi Fania, zerkając na Zulę. Z ich min można odczytać, że na koniec zostawiły prawdziwą rewelację. Zula podaje Jance małe zawiniątko: śliczną chusteczkę haftowaną w niezapominajki, w którą zawinięta jest… Janka ostrożnie ogląda eleganckie bordowe etui, delikatnie zdejmuje skuwkę. Szminka. Prawdziwa, czerwona szminka do ust, tak piękna, jakiej Janka nigdy jeszcze nie miała. Widząc minę przyjaciółki, Zula i Fania cicho chichoczą.
– A gdzie ja się tym umaluję? – Janka nie może otrząsnąć się z szoku.
– Na noc cię umaluję i będziesz najpiękniejsza na pryczy – śmieje się Zula. – A teraz zapraszamy na uroczysty obiad.
Uśmiechając się jak dziecko, Janka obserwuje dziewczęta wyciągające z ukrycia smakołyki: puszkę ślimaków kupioną w obozowej kantynie za bony, na które Fania wymieniła męski zegarek, i mały słoiczek wiśniowej konfitury. Tak trudno w to wszystko uwierzyć, że Janka patrzy na przyjaciółki, jakby miały się zaraz rozpłynąć, niczym widziadła utkane z dymu i mgły, które tworzą czasem nad obozem dziwną mieszaninę wiszącą długo nad barakami. Nagłe, głośne szczekanie psa na Lagerstrasse sprawia, że wszystkie trzy na moment zamierają, spoglądając w stronę wejścia do bloku, i odruchowo chowają zakazane przedmioty za plecami, lecz już po chwili Zula otwiera puszkę, a Fania, gładząc się po brzuchu, zaczyna opowiadać o chłopcach z biura budowlanego, którzy, korzystając z dostępu do papieru, kalek i ołówków, tworzą piękne książeczki z bajkami dla dzieci. Jan myśli, że ich pociechy pewnie nigdy tych bajek nie przeczytają. Zula chyba czyta w jej twarzy jak w otwartej księdze, ch, bo mówi:
– I o ile wiem, jedna już poszła za druty!6
Przez moment obydwie wpatrują się w nią jak w obrazek, po czym Fania, będąca dziś w widocznie w dobrym humorze, zaczyna głośno marzyć o chwili, w której spotka znów męża i przedstawi mu synka. Jest pewna, że to będzie synek. Widać, że dziewczyna robi wszystko, by odsuwać od siebie czarne myśli. Praca w Kanadzie, która wielu więźniarkom wydaje się zbawieniem, jak każde zajęcie w Birkenau, ma swoje obciążenia. Znają je tylko te, które go dźwigają. Fania czasem opowiada, że najtrudniejsze nie są wcale momenty kontroli, często bardzo nieprzyjemnych, ani nawet strach towarzyszący przemycaniu przedmiotów do obozu. Najgorsze są chwile, jak ta wczoraj, kiedy siedząca obok Sofia, w jednej chwili śmiejąca się z Fani i jej nieudolnych prób liczenia po włosku, w drugiej zamienia się w głaz, wpatrując się w trzymane kurczowo zdjęcie. Wśród trafiających do sortowni rzeczy, odbieranych na rampie tym, którzy idą prosto do gazu, Żydówki z Kanady nierzadko znajdują coś, co należy do ich matki, ojca, siostry czy męża. W takich chwilach żadna z towarzyszących im Polek nie jest w stanie znaleźć ani jednego słowa otuchy. Pracy nie można przerwać, wszystkie czynności wykonywane są tak, jak przed tą straszną chwilą, w której jednej z nich runął cały świat. Pracują wtedy wszystkie w milczeniu, w strasznej ciszy przerywanej urywanym szlochem.
Janka próbuje szybko zmienić temat, mówiąc, że dziś, przez resztę dnia, zakładając, że nikt ich nie zastrzeli, zamierza siedzieć na wizie i gapić się na Beskidy.
– Nie ma mowy – krótko odpowiada Zula. – Dziś idziemy do teatru.
Czytaj też: Jako dwudziestolatka trafiła do Auschwitz: „Wiem, jak wygląda piekło”, mówi
***
Popołudniowe słońce rozlewa się na Lagerstrasse jak miód, w którym w leniwą, brzęczącą muchami niedzielę topiły się pszczoły. Mrużąc oczy, Janka idzie w towarzystwie przyjaciółek, jakby płynęła w gęstym falującym nad czarną drogą powietrzu. Czuje się lekko oszołomiona. Może to przez ten upał, może przez okropne, słone ślimaki, po których piekielnie chce się pić. Niedługo zaczną się jesienne deszcze, wszystko znów na powrót zamieni się w błoto. Teraz jest jeszcze gorąco, jasno, trochę nierealnie. W dni takie, jak dziś, gdy większość esesmanów wyjechała, a ci, którzy zostali, nie mają ochoty na zabijanie, wybierając od święta koncert grany w saunie, można na chwilę dać usnąć czujności, zwykle gotowej do skoku. Do gardła? Nie, do uskoczenia w bok, szybkiego uchylenia się przed ciosem, zejścia z linii strzału, sprawnego rozpłynięcia się w mglistych przejściach między barakami. Atmosfera rozprężenia, której część więźniarek nauczyła się ulegać, bywa jednak zgubna. W Birkenau nikt nie zna dnia ani godziny. Tak trudno jednak odmówić ciału tych kilku chwil wytchnienia, odebrać umysłowi ten krótki moment spokoju, odmówić sobie garści złudzeń, które przesypuje się przez palce prędko jak piasek zebrany na leśnej ścieżce w czasie niedzielnego spaceru.
– Teczie woda, dokola se toczi, to se nelitowal modre oczi7 – dobiegający z oddali dziecięcy głosik śpiewający piosenkę, wydaje się równie nieprawdziwy jak wszystko inne w ten spokojny, ciepły dzień, w który odpoczywają kominy.
Przyjaciółki odwracają się w stronę baraków, w których dwa tygodnie temu utworzono Familienlager Theresienstadt. Obóz rodzinny dla Żydów z Terezina, w którym, podobnie jak w obozie cygańskim, pozwolono mieszkać wspólnie małżeństwom i dzieciom, napawa Fanię optymizmem. Kobiety z dziećmi zajmują podobno baraki po jednej stronie drogi, mężczyźni zaś zostali ulokowani w tych naprzeciwko, ale mogą widywać się bez przeszkód. Pozwolono im nawet zostać w cywilnych ubraniach i nie ogolono im głów.
– A może i u nas tak będzie, skoro rodzą się dzieci w obozie – głośno myśli Fania, kładąc ręce na brzuchu.
– A ja wam mówię, że wszystkich ich wymordują – mówi kobieta, która niespodziewanie dołącza do przyjaciółek, łapiąc Fanię pod rękę. To znajoma Zuli, Krysia. Ma wprowadzić je do bloku, w którym odbywają się dziś występy.
Fania patrzy na nią bez słowa, głęboko się zamyślając. Janka nie chce dziś zastanawiać się nad tym, co powiedziała Krystyna. Patrzy w słońce. Jest coraz bardziej ciekawa tego tajemniczego teatru.
– Dlaczego ich tu przywieźli? – zastanawia się na głos Fania. – Całą żydowską dzielnicę?
– Może bali się powstania, takiego jak w naszym getcie, w Warszawie – mówi Zula.
Kobiety patrzą na nią w milczeniu. Fania gładzi brzuch, jakby chciała uspokoić dziecko, które usłyszało przed chwilą coś strasznego. Idą w milczeniu do chwili, gdy cała grupa zatrzymuje się przy bloku, przed którym stoją dwie więźniarki. Kobiety kiwają głową do torwachy, uchylającej przed przybyłymi ciężkie, podwójne wrota.
W baraku jest ciemno, lecz Janka ma wciąż przed oczami słoneczne rozbłyski.
– O wiosno! Kto cię widział wtenczas w naszym kraju, pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju!8 – cichy, dojrzały głos dobiegający z jednej z prycz blisko wejścia, urywa opowieść. Kilka ciemnych sylwetek skupionych wokół kobiety podnosi głowy i patrzy na nowo przybyłe. W panującym w baraku mroku Janka dostrzega z trudem młodziutkie twarze kilkunasto-, może dwudziestoletnich dziewcząt, którym najstarsza więźniarka recytuje coś z pamięci. Ktoś popycha je dalej, w głąb bloku.
– Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu. 9 – dobiega jeszcze do ich uszu, gdy przesuwają się w ciemności między rzędami prycz.
Gdy wzrok przyzwyczaja się do ciemności, kobiety widzą wyłaniającą się z mroku kurtynę – związane ze sobą koce, przewieszone przez zamocowany tuż pod dachem sznurek. Ciężka tkanina pachnie znajomo, ociera twarz szorstkim włosiem, gdy Janka z przyjaciółkami, wstrzymując oddechy, przestępują progi świątyni sztuki. W miejscu, gdzie, kończą się prycze, kilkanaście kobiet zgromadziło się wokół stojącej po środku postaci ubranej w białą szatę. Uszyto ją chyba z kilku prześcieradeł, Janka od razu dostrzega jednak porządna robotę. To nie dziecinne przebieranki. Aktorka ma przewieszony na szyi długi łańcuch upleciony z papieru, którego końce oplotła wokół przegubów dłoni. Kilka z siedzących w półokręgu kobiet trzyma w rękach świece rzucające na wnętrze niezwykły blask. Jest w nim coś odświętnego. Atmosfera tego miejsca natychmiast kojarzy się Jance z kościołem. Tak jak wtedy, stoi teraz w półmroku, zatopiona w ciszy, niemal fizycznie odczuwając skupienie zgromadzonych oczekujących na rozpoczęcie misterium. Na ścianie bloku, za aktorką, zawieszono kilka płacht papieru, które, złączone, tworzą jeden obraz – spowite mgłą szczyty górskie, namalowane, co widać od razu, ręką prawdziwego artysty. Wszystko to sprawia, że serca biją szybciej. Ubrane w pasiaki i obozowe ubrania kobiety w tej chwili nie są w Birkenau. Uciekły, niegonione warczeniem tropiących psów, nieścigane prędkim, czujnym reflektorem i zatrzymującą ciało w pół kroku kulą karabinu. Gdy opuszczały obóz, nikt nie krzyknął: „Halt!”. Przez nikogo niezauważone, przemknęły na wolność.
Janka i Fania spoglądają na siebie zaskoczone, porozumiewając się jednym spojrzeniem. Kostiumy, rekwizyty, scenografia… prawdziwy teatr, tu w Birkenau. Przygotowanie tego wszystkiego musiało zająć tak wiele czasu i energii! Stojąca pośrodku aktorka daje znak jednej z kobiet siedzących w półokręgu i po chwili barak wypełnia niezwykły dźwięk muzyki, która wydobywa się z nieznanego Jance instrumentu. Melodia jest rzewna, organiczna, ma w sobie coś, co powoduje drgnięcie serca. Wpatrując się uporczywie w trzymane przy ustach dłonie grającej, Janka próbuje dostrzec grzebień, lecz to, co skrywa kobieta , jest mniejsze. Nie, to nie grzebień. To liść. Przed oczami Janki staje postać Bazyla wygrywającego zabawne dźwięki na piszczałkach z trawy. Nigdy nie przypuszczałaby jednak, że z liścia można wydobyć tak piękną muzykę…
Chcecie, dzieci, posłuchać, o karze i winie?
Nie, to już nieważne, to w mgle się rozpłynie...
Opowiem wam o drutach majaczących w tle...
Nie, nie, szkoda słuchać, to zginie we mgle…
A znacie wy, dziateczki, grę dobra i zła?
Znacie, czy nie znacie, to pochłonie mgła…
Czy wy wiecie, dzieci, jak się w łagrze żyje?
Lecz po cóż to wiedzieć, gdy to mgła zakryje…
Co za mgła, gęsta, blada, tak po niebie leci?
Nikt nie odpowiada?
To nie mgła.
To dym, moje dzieci.
Zula łapie przyjaciółki za ręce, pociągając je delikatnie w stronę wyjścia.
– Nie zostajemy? – szepcze Janka.
– Może lepiej od razu położymy się na dwudziestym piątym? – kąśliwym tonem odpowiada Zula. Fania tłumi chichot.
Janka jest zawiedziona. Chciała zostać. Nie pytając jej o zdanie, dziewczyny wyrwały ją ze stanu, który obudził w sercu coś uśpionego dawno, bardzo dawno temu. Zaśmiewając się z poziomu dzisiejszych występów, Zula i Fania zgodnie ustalają, że skoro Janka tak bardzo tego pragnie, lepiej zrobią, gdy posiedzą na wizie, myśląc o czymś przyjemnym. Zula mówi, że chyba miały dziś pecha, Słowacki kilka tygodni temu był podobno świetny. Janka nie ma odwagi, by przyznać, że występ jej się podobał. Przed wojną nie bywała, tak jak one, w teatrach. Nie miała okazji zapoznać się z repertuarem i wyrobić sobie zdania. Teraz jednak czuje, że to, czego fragment widziała, mogłoby być wspaniałą przygodą.
– Myślicie, że oni będą kiedyś ukarani? Że świat się o tym wszystkim dowie? – niespodziewanie pyta Fania, gdy siedzą we trzy na łące, opierając głowy na swoich ramionach.
– Już się dowiaduje – mówi Zula, patrząc przed siebie. Przyjaciółki spoglądają na nią bez słowa. Przez chwilę siedzą w ciszy. – Kiedy wojna się skończy, każda z osób, które maczają w tym palce, zawiśnie na stryczku. Każdy esesman, każdy polityk podpisujący rozkazy, każdy przedstawiciel niemieckich przedsiębiorstw czerpiących zyski z tej zbrodni. Każdy, rozumiecie?
Dziewczęta nie odpowiadają. Niewiele więcej słów pada tego wieczoru.
W nocy, na pryczy, gdy blok pogrąża się we śnie, Janka wydobywa z ukrycia swój skarb. Słodki, pachnący elegancją smak szminki rozlewa się po ustach, łaskocze szyję, muska obojczyki, wibruje w całym jej ciele. W największym skupieniu Janka maluje wargi, dokładnie pokrywając każdy milimetr czerwoną barwą. Kładąc głowę na sienniku, czuje się tak, jakby przechytrzyła ich wszystkich. Rano zetrze szminkę, lecz teraz szeroko otwarte oczy świecą w ciemności bloku jak oczy wilka, który wie, że zyskał przewagę. Może nie ma odwagi angażować się tak jak Zula, z pełną świadomością działać na szkodę wroga. Ale od dziś, każdej nocy, jej usta będą czerwone. Czuje się z tym dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek. To jest jej ruch oporu”.
1 Lagerkapelle (niem.) – orkiestra obozowa
2 Mańcia Migdał – jeden z przydomków Marii Mandel, jaki nadali jej więźniowie K.L. Auschwitz. Z niem. Mandel – migdał
3 Elizabeth Volkenrath – od marca 1942 r. członkini załogi SS KL Auschwitz, gdzie pełniła m.in. funkcje Kommandoführerin, Blockführerin, po przeniesieniu do obozu kobiecego KL Birkenau kierowniczka paczkarni; skazana na karę śmierci.
4 Porąbka – ośrodek wypoczynkowy dla esesmanów z załogi KL Auschwitz, położony w pobliżu sztucznego zalewu na rzece Sole w Międzybrodziu Bialskim.
5 Baubüro (niem.) – biuro budowlane.
6 Pracownicy biura budowlanego zdołali wynieść książeczki z biura i przekazać zaufanym robotnikom cywilnym, którzy dostarczyli je pod wskazane adresy; „Bajka o zajączku, lisie i kogutku” dotarła do córki więźnia Auschwitz, Artura Krzetuskiego, i do synka Bernarda Świerczyny.
7 Teče, voda, dokola se točí, to si nelitoval modré oči(cz.) – fragment piosenki „Škoda lásky” (cz. Szkoda miłości) będącejjednym z najbardziej popularnych przebojów czeskich lat 30. XX w.
8 A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie,Historyja szlachecka z r. 1811 i 1812, we dwunastu księgach, wierszem, Księga 11.
9 Ibidem.
okładka książki Marty Byczkowskiej-Nowak „Którędy na wolność?”, wydawnictwo Prószyński i S-ka