Reklama

Fani twórczości Jakuba Małeckiego z niecierpliwością czekali na ten moment! Światło dzienne ujrzało właśnie kolejne dzieło autora. "Saturnin" to powieść niezwykle osobista, a główne postacie mają swoje pierwowzory w prawdziwym życiu. Czyje dzieje tak mocno zafascynował młodego pisarza, że oparł o nie najnowszą książkę? Odpowiedź na te i wiele innych pytań znajdziecie w rozmowie, którą z Jakubem Małeckim przeprowadziła Katarzyna Brzeg-Wieluńska. Oprócz wywiadu na czytelników Viva.pl czeka także konkurs! Do wygrania jest aż 5 egzemplarzy "Saturnina".

Reklama

Katarzyna Brzeg-Wieluńska: Skąd wziął się pomysł na tak niespotykane imię głównego bohatera?
Jakub Małecki: Trafiłem na nie przypadkiem, kiedy siedziałem w Bibliotece Narodowej i przeglądałem stare dokumenty, przygotowując się do napisania tych części książki, które rozgrywają się w przeszłości. Jeden z żołnierzy, o których tam wspominano, miał na imię Saturnin. To słowo wydało mi się piękne, egzotyczne, tajemnicze. Od początku zależało mi, żeby mój bohater nosił jakieś wyjątkowe imię, ponieważ wiąże się z nim tajemnica, którą próbuje w książce rozwikłać. Ten Saturnin pasował mi do tego idealnie.

Historia opisana w „Saturninie” nie jest do końca fikcją, ponieważ bazuje na prawdziwej historii i sekretach Pana rodziny. Jak się Pan o nich dowiedział i dlaczego zdecydował się je opisać w książce?

Chyba najbardziej uderzyło mnie to, że tutaj właściwie żadnej historii nie było. Kilka razy usłyszałem w rozmowie jakąś wzmiankę, że był sobie taki brat babci, który w wieku 20 lat wyszedł na wojnę i nigdy nie wrócił. I tyle. Ale kilka lat temu, zupełnie nie wiem, dlaczego , zaczęło mnie to jakoś dręczyć. Nie dawało mi spokoju, że jest prawdziwy, żywy człowiek, który w młodym wieku wychodzi z domu, a potem nigdy już nikt nie słyszy o nim słowa, i zostają po nim ledwie trzy zdjęcia, trąbka, kilka wspomnień w rodzinie. Prawie, jakby go nigdy nie było…

Co zafascynowało Pana w Tadeuszu – tajemniczym krewnym?

Nie planując wcale, że będę pisał tę książkę, zacząłem po prostu szukać jakichkolwiek informacji o nim i pewnego dnia kuzynka, którą poprosiłem o pomoc, podesłała mi pocztą dwa pamiętniki. Jeden należał właśnie do Tadeusza, a drugi do jego siostry, Irenki, czyli mojej babci. Z początku byłem podekscytowany, bo spodziewałem się, że tam będą jakieś ich prawdziwe, prywatne zapiski. Wie Pani, że znajdę tam opis ich codzienności, uczuć i tak dalej. Ale niestety okazało się, że są to pamiętniki, jakie w tamtych czasach były dość popularne: znajomi, przyjaciele i krewni wpisywali się w nich po prostu właścicielowi, zamieszczając różne rymowane sentencje, cytaty, życzenia i tak dalej. Byłem tym trochę rozczarowany, aż w pewnym momencie zorientowałem się, że moja babcia wpisywała się tam więcej niż raz i to już na długo po tym, kiedy Tadeusz zniknął na wojnie. Naliczyłem, że zamieściła mu tam łącznie piętnaście wpisów, z czego ostatni 44 lata po tym, jak ten człowiek zmarł. To mnie niesamowicie poruszyło i zacząłem sobie wyobrażać, jak silna siostrzano-braterska miłość musiała łączyć tych dwoje, skoro moja babcia, mając już dorosłe życie, męża, dzieci i wnuki, wyciągała gdzieś z szafy ten stary, rozpadający się w dłoniach pamiętnik i pisała do zmarłego brata. Wtedy już wiedziałem, że tę wyjątkową relację Ireny i Tadeusza chciałbym opowiedzieć w „Saturninie”, ale postanowiłem napisać coś w rodzaju historii alternatywnej, to znaczy w mojej książce losy tych dwojga są niejako lustrzanym odbiciem ich prawdziwych życiorysów.

Czy historia Saturnina, głównego bohatera, jest w jakimś stopniu inspirowana Pana życiem? Saturnin podnosił ciężary i uwielbia słodycze, a z tego co wiem, są to również Pana pasje?

Saturnin ma ze mną wiele wspólnego, głównie te wątpliwości co do samego siebie. Łączy nas na przykład przekonanie, że nie sposób nas lubić tylko za to, że jesteśmy. Mi się zawsze wydawało, że bycie Kubą Małeckim to jest za mało, żeby ktoś mógł mnie obdarzyć sympatią, przyjaźnią, miłością. Mój bohater też tak myśli, i takich punktów wspólnych pomiędzy nami jest wiele.

Zainteresowania, o których Pani wspomina, też się rzeczywiście zgadzają… Z ciężarami to jest tak, że zacząłem ćwiczyć w liceum, razem z moimi kumplami z osiedla, i po prostu jakoś mi to już zostało. Mam w domu sztangę, ławkę drążek, wszystko, co potrzeba. Ćwiczę codziennie, z upływem lat to się przerodziło w sztywny obowiązek, coś w rodzaju mycia zębów. Jak tego nie zrobię, to czuję się po prostu źle.

Gorzej z tymi słodyczami. Jestem absolutnie bezbronny w obliczu czekolady, marcepanu, chałwy, batoników, ciasteczek i tak dalej. Sam też czasami coś upiekę. Ale próbując wyrwać się z tego nałogu od pewnego czasu jem tylko takie „zdrowe” słodycze, wie pani, te bez cukru, mnóstwo takich fajnych rzeczy można teraz kupić w każdym sklepie i tak się ratuję. Ale wciąż jestem w beznadziejnym nałogu – kiedy siadam sobie z książką w fotelu i mam przy sobie kawę z czymś słodkim, to cały świat wokół przez chwilę w ogóle mnie nie obchodzi.

mat. prasowe

Jeśli targają Panem takie wątpliwości - czy jest Pan wystarczająco dobrą i fajną osobą, to skąd czerpie Pan odwagę do pisania i poddawania się ciągłej ocenie krytyków i czytelników? A może pisanie stało się właśnie Pana sposobem na zaskarbienie sobie sympatii innych osób?

Paradoksalnie to ja się wcale ocenie nie poddaję. Prawie dwa lata temu postanowiem sobie, że nie będę czytał żadnych prasowych recenzji – ani swoich książek, ani innych również. Na instagramie i fejsbuku nie obserwuję żadnego pisarza, nie mam „polubionej” ani jednej strony związanej z rynkiem książki, nie śledzę żadnych wiadomości ze świata literackiego i tak dalej. Żyję sobie na swojej bezludnej wyspie i cały wysiłek wkładam w to, żeby napisać najpiękniejszą książkę, na jaką mnie stać – trendy na listach bestsellerów, sympatie krytyków, recenzje i tak dalej mnie w ogóle nie interesują.

"Saturnin” z jednej strony jest wciągającą historią, od której po prostu nie można się oderwać. Równocześnie jest w niej wiele psychologii, ponieważ pokazuje jak traumy dziadków, rodziców wpływają na życie ich dzieci, a nawet wnuków. Czy Pan sam tego doświadczył?

Już od pewnego czasu bardzo lubię się zapuszczać w te niby zwyczajne, a tak naprawdę niesamowite historie rodzinne - splątane, gęste, często wstrząsające. Myślę, że każdy z nas jest w dużej mierze zbudowany na własnej przeszłości, na doświadczeniach dziadków, rodziców, na naukach i opowieściach z dzieciństwa. To jest właśnie to, o czym mam ochotę pisać – nie interesują mnie jakieś wielkie wydarzenia za oknami, polityka, wyzwania współczesności i tak dalej. Mnie ciekawi pojedynczy człowiek, w całym jego fascynującym wewnętrznym zagmatwaniu. To mnie porusza i emocjonalnie rozbraja, a nie zbrodnie, sensacje, intrygi kryminalne.

Bardzo często podświadomie powielamy schematy naszych rodziców. Mamy kiepskie związki, jeśli oni takie mieli. Nie wierzymy w siebie, ponieważ naszym rodzicom również brakowało pewności siebie. Czy poznanie historii swojej rodziny może nas przed tym uchronić?

Myślę, że w niektórych sytuacjach mogłoby to jakoś pomóc, choć oczywiście każdy przypadek jest inny. Ja wychowałem się w niewielkim mieście, Kole, a oboje moi rodzice pochodzą ze wsi, więc znam raczej te małe i kameralne miejscowości, nie jakieś wielkie metropolie. A kiedy się żyje w dość ciasnym, hermetycznym środowisku, człowiek czasami nie ma pojęcia, że są inne światy. Jeśli jesteś dziewczynką i znasz tylko takie rodziny, w których na przykład mężczyzna w ogóle nie zajmuje się domem, to nawet nie wiesz, że może być inaczej. Że możesz dla siebie oczekiwać innej przyszłości. Być może czasami zerknięcie poza ten swój najbliższy świat, spojrzenie za siebie, przed siebie i w bok, poznanie innych rodzin, innych środowisk, pozwala ochronić się przed tym powielaniem błędów.

mat. prasowe

„Saturnin” jest kolejną Pana powieścią, w której porusza Pan temat II wojny światowej. Dlaczego?

Tutaj akurat wynika to z tego, że pierwowzór mojego bohatera naprawdę był na wojnie. Co więcej, okazało się to prawdopodobnie najsilniejszym doświadczeniem w jego życiu, które na dodatek to życie zakończyło. Nie wyobrażałem sobie, żeby w książce to pominąć – wojna mojego Tadeusza zmienia, on nawet zaczyna inaczej mówić, kiedy trafia do pułku i wędruje nocami po lasach.

Poza tym, ja bardzo lubię przyglądać się moim bohaterom w sytuacjach, które ich całkowicie przerastają. Mam wrażenie, że wtedy często okazuje się, że potrafią zrobić coś, co teoretycznie zupełnie nie pasuje do ich osobowości. Kiedy przydarza ci się coś tak wstrząsającego jak wojna, możesz zachować się w zaskakujący dla siebie sposób – bohaterowie stają się nagle tchórzami, tchórze bohaterami, ofiary zmieniają się w katów i tak dalej. Umieszczam bohaterów swoich książek w takich sytuacjach, bo fascynuje mnie, co to robi z człowiekiem.

Czy z premierą każdej kolejnej książki stres maleje, a może właśnie rośnie, ponieważ nie chce Pan zawieść oczekiwań swoich czytelników?

Tak sobie myślę, że ja chyba stresuję się zawsze podobnie. To, że dzisiaj znacznie więcej osób czeka na moje książki niż na przykład cztery lata temu, niewiele tu zmienia, bo w czasie pracy staram się pozbywać świadomości, że ktokolwiek będzie kiedykolwiek czytał to, co piszę. Mam ten komfort, że jeśli nie będę zadowolony z efektu końcowego, mogę wszystko wyrzucić do kosza. Już mi się to zresztą zdarzyło. Dzięki temu czuję się spokojny, nie mam na sobie żadnej presji. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, związana niestety z moim charakterem: ze wszystkich krytyków najsurowszy wobec siebie i tak jestem ja.

Jak Pan się czuje na myśl o tym, że na podstawie Pana książki „Horyzont” powstanie film w reżyserii Bodo Koxa?

Muszę przyznać, że to jest dla mnie zupełnie niesamowita sprawa. Po pierwsze, dlatego, że w ogóle moja książka ma być sfilmowana. Ja w to po prostu nie mogę uwierzyć. Jak – moja książka? Książka tego Kuby, który w młodości siedział tylko na ławce pod blokiem i podnosił ciężary w piwnicy? Tego, który później pracował w banku i sądził, że tak już będzie do starości? To jest nieprawdopodobne… Po drugie, chyba nie mógłbym wymarzyć sobie wspanialszego reżysera. Byłem w kinie na jego „Dziewczynie z szafy” i po wyjściu nie mogłem się pozbierać. Pamiętam, że myślałem wtedy: „Jezu, to da się robić takie filmy…?” No i po trzecie, producenci. „Horyzont” wyprodukuje Naima Film, czyli ludzie, którzy zrobili wiele znakomitych rzeczy, choćby ostatni film Jana Komasy. Naprawdę mam wrażenie, że nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej ekipy.

Czy planuje Pan sobie teraz zrobić przerwę, czy już ma pomysł na kolejną powieść?

Pracuję już od dłuższego czasu nad powieścią, ale ciągle jestem niezadowolony, bardzo dużo usuwam, poprawiam i zaczynam od nowa. Wymyśliłem sobie najbardziej niezwykłą bohaterkę ze wszystkich, o których dotychczas pisałem, tylko muszę znaleźć właściwy sposób na opowiedzenie jej historii. Od początku pracy nad tą książką usunąłem już co najmniej dwieście stron tekstu. Ale staram się tym jakoś bardzo nie przejmować, bo ja już tak po prostu mam. To jest mój system pracy, to wieczne poprawianie, szukanie właściwych słów, perspektyw i tak dalej. Nie chcę być „raczej zadowolony” z powieści – chcę mieć świadomość, że lepszej nie potrafiłbym w danym momencie napisać. Dlatego jestem umówiony z wydawcą, że nigdy nie wprowadzamy żadnego deadline’u na oddanie tekstu, nie określamy jego minimalnej czy też maksymalnej objętości i tak dalej, staram się też mieć jakiś bufor finansowy, żeby nic nie mogło nakłonić mnie do publikacji, kiedy jeszcze ja sam nie będę zadowolony. Urządziłem sobie swój świat w taki sposób, żebym mógł wydawać książkę tylko wtedy, kiedy to jest najpiękniejsza rzecz, jaką byłem w stanie napisać.

KONKURS - wygraj książkę "Saturnin"

Najnowsza powieść Jakuba Małeckiego to także nagroda w konkursie. Mamy do rozdania 5 egzemplarzy. Co zrobić, aby zgarnąć jeden z nich? Wystarczy wypełnić formularz i opowiedzieć o swojej ukochanej, rodzinnej pamiątce. Pamiętnik, biżuteria, a może maszyna do szycia? Już nie możemy się doczekać waszych fascynujących historii!

Reklama

Materiał powstał z udziałem Wydawnictwa SQN

Reklama
Reklama
Reklama