Czy na pewno chcemy wiedzieć, czemu faceci zdradzają?
I czy dowiemy się tego z nowej książki autora „Pokolenia Ikea”? Z Piotrem C. rozmawiamy o toksycznej męskości, seksie i samotności
Mężczyźni przez całe życie poszukują dwóch rodzajów kobiet: Świętej oraz Ladacznicy. Bardzo rzadko odnajdują obie w jednej partnerce - mówi Piotr C., autor kultowego „Pokolenia Ikea”. Niedawno ukazała się jego nowa powieść – „Solista, czyli on, ona i jego żona”.
Hanna Zakrzewska: Podtytuł „Solisty” brzmi: „Czy na pewno chcesz wiedzieć, dlaczego faceci zdradzają?”. Kogo Pan ostrzega?
Piotr C.: Nie będę łgał. Nie piszę dlatego, że muza przeleciała nad moim osiedlem. Piszę dla rozrywki i dla pieniędzy, celując w literaturę popularną, bo za niepopularną nikt nie chce zapłacić. Teza, że formułuję jakieś ostrzeżenia, jest więc zbyt daleko idąca.
Pomysł na „Solistę” wziął się z obserwacji, że kobiety czują się zaniedbywane i niekochane, faceci zaś czują się przy swoich partnerkach za mało męscy. A skoro związek nie wychodzi i późny kapitalizm rozczarowuje, to szukają emocji w romansach. Uznałem, że próba wyjaśnienia, dlaczego tak się dzieje i jaka jest tego cena, będzie stosunkowo świeża.
W postaci głównego bohatera Winiego skumulował Pan wszystkie najgorsze cechy tak zwanego samca alfa. Nie chciał Pan, żeby czytelnicy poczuli do niego chociaż cień sympatii?
Prawda? Wini to straszna łajza! Taki Książę Dupek. Jest arogancki i nie ma skrupułów. Ale daje kobietom euforię, adrenalinę i ekscytację.
Czytelniczki często piszą mi, że Wini jest straszny, że jest potworem i… że by mu uległy. Czy mnie to zaskoczyło? Nie.
Czy ta toksyczna męskość, której wzorcowym przykładem jest Wini, nie odeszła już do lamusa? W erze #MeToo tacy mężczyźni mają coraz mniejszą rację bytu.
Pani to mówi takim pewnym tonem, a ja mam wątpliwości. Często słyszę, że mężczyźni to świnie, panuje patriarchat i kultura gwałtu, ale najpopularniejszą wśród kobiet historią ostatnich lat jest opowiastka, jak to napalona Słowianka zostaje porwana przez śniadego Włocha, który dręczy ją orgazmami w luksusowej aranżacji. Z jednej strony kobiety krzyczą: „Szanuj mnie! Moje ciało, moja sprawa”, a z drugiej wiele z nich śledzi na Instagramie panie zarabiające w Dubaju, gdzie kobiety traktuje się gorzej niż zwierzęta.
Pyta pani jednak o „toksyczną męskość” w wykonaniu mojego bohatera. On jest faktycznie trochę jak relikt minionych czasów. Szanuje i kocha kobiety, lubi je uwodzić, dba o teatr ich wyobraźni, ale tak się złożyło, że ma jeszcze żonę.
Kobiety w Pana książce nie są pozbawionymi decyzyjności mimozami. Wiedzą, czego chcą i wiedzą, jak to uzyskać. Czy to na pewno Wini wykorzystuje Sarę i Polę, czy raczej one jego?
Jakiś czas temu czytałem badania, z których wynikało, że seks przestaje kręcić kobiety już po roku związku. Potrzebują nie tyle seksu, ile emocji. Uwodzenia. Szaleństwa. Błysku zachwytu w oczach mężczyzny. Niezależnie od wieku, wykształcenia i doświadczeń ulegają mężczyznom, którzy mogą zapewnić im takie uniesienia. Czasami jednak zaczynają to mylić z uczuciami. Bo kobiety rozpaczliwie tęsknią za miłością.
Kochanie Winiego to nie jest najlepszy pomysł… Kto kogo więc tutaj wykorzystuje? Trudno powiedzieć. Życie czasami nas zaskakuje swoją dynamiką.
Lista grzechów głównego bohatera jest bardzo długa. Które według Pana są najcięższe?
Jestem z pokolenia, dla którego wzorzec męskości miał 178 centymetrów wzrostu, skórzaną kurtkę i krótko obcięte włosy. I w jednym z filmów, w którym ten wzorzec występował, pada taka fraza: „Żony są w domach, panie negocjowalnego afektu za płotem i trzeba być człowiekiem, a nie… ścierką!”. A tak w ogóle to: „W imię zasad, sk…”. Tu były oczywiście przekleństwa, ale ja obiecałem sobie, że będę mniej klął.
Wini przez większość swojego życia stosował taki męski kodeks. Nigdy nie był zbyt etyczną osobą, ale grał fair. Tyle że w pewnym momencie zaczyna zdradzać wszystkich, którzy go kochają i których powinien chronić i być wobec nich lojalny. I to jest cholernie ciężkie do wybaczenia. Przynajmniej dla mnie.
Nie stroni Pan od bardzo szczegółowych opisów scen łóżkowych. Czy nie uważa Pan, że w dzisiejszym rozerotyzowanym świecie warto czasami zostawić trochę niedopowiedzeń?
Zabawne, że pani o tym wspomina, bo niedawno dostałem list od czytelniczki, który brzmiał mniej więcej tak: „Dzięki Twojej książce prawie spędziłam noc pełną uniesień i rozkoszy. Przyszłam do mojego chłopaka i mówię mu, że kończę czytać książkę, w której jest mnóstwo scen seksu i może byśmy kilka z nich wcielili w życie? No więc zaczęliśmy wcielać. I teraz nauczka na przyszłość: nie wolno zabierać się do seksu oralnego bezpośrednio po przepłukaniu ust płynem zawierającym alkohol. Stąd to »prawie«. Mój chłopak na szczęście zniósł to z godnością”. Jak widać, te sceny do czegoś się przydają. Jako autor czuję z tego powodu pewną satysfakcję.
Poza tym seks jest źródłem radości i szczęścia.
Gdyby ludzie w tym kraju częściej go uprawiali, byłoby tu o wiele sympatyczniej. Zamiast tego za bardzo interesują się tym, co w łóżku robią inni.
Stąd tyle naszych problemów.
Wini kocha swoją żonę, czuje do niej pociąg seksualny i wydaje się, że nie jest z nią jedynie z przyzwyczajenia. Dlaczego ma jednak potrzebę ciągłych skoków w bok? I czy uważa Pan, że można kochać kilka osób jednocześnie?
Wini mówi w „Soliście”, że mężczyźni przez całe życie poszukują dwóch rodzajów kobiet: Świętej oraz Ladacznicy. Święta zostaje zazwyczaj żoną. Święta podaje obiad, rodzi dzieci, przewija je, wyprawia do szkoły, jedzie się z nią na wakacje. Święta może być nudnawa, ale się ją szanuje. Ladacznica służy do wysyłanych po północy SMS-ów. Do robienia nagich zdjęć. Do uwodzenia. Do seksu na podłodze, na umywalce, na blacie w kuchni.
Facet, który znalazł Świętą, nie zostawi jej. Będzie jednak szukał wrażeń na boku. Facet, który znalazł Ladacznicę, prędzej czy później ją rzuci. Bo traktuje ją czysto użytkowo.
Czasami, choć rzadko, mężczyzna odnajduje Świętą i Ladacznicę w jednej kobiecie. Potrafi wydobyć z niej i jedno, i drugie, a ona nie boi się być dla niego raz jedną, raz drugą.
Taka jest moja żona. Nawet kiedy się puszczam, to jej nie opuszczam – stwierdza Wini. My, mężczyźni, bywamy często debilami. Chcemy ognia na mieście i ciepłego ogniska w domu.
Pyta pani, czy można kochać kilka osób jednocześnie? Tak. Myślę, że w pewnym momencie życia ludzie zaczynają czuć rozmaite deficyty, których partner czy partnerka nie są w stanie zaspokoić. Brakujących puzzli zaczynają więc szukać gdzie indziej.
Często opisuje Pan światek prawniczy. Co Pana tak fascynuje w tym środowisku?
To, ile potrafią wypić moi koledzy po fachu.
Ludzie, słysząc „prawnik”, od razu widzą sekwencję z serialu na TVN-ie, drogie garnitury i duże pieniądze. W rzeczywistości to cholernie ciężka praca, często po kilkanaście godzin na dobę, w której tylko nieliczni mogą się dorobić. Rasowy adwokat nie ma serca, ma pompkę do przetaczania krwi.
W tym bezlitosnym i zgniłym świecie nie brakuje alkoholu i narkotyków, które pomagają radzić sobie ze stresem, czy udawanej miłości za pieniądze. Kiedy pisałem poprzednią książkę, pani pracująca jako luksusowa escort girl opowiadała mi o wspólnikach pewnej bardzo znanej kancelarii prawnej. Zaliczyła ich trzech czy czterech, bo panowie polecali ją sobie nawzajem jak dobrą restaurację. Wyrażała się o nich z pewnym lekceważeniem. „Ten miał paskudne włosy na plecach, ten się we mnie zakochał, a ten debil zamówił do domu bieliznę, którą chciał mi dać w prezencie, tyle że znalazła ją żona. Kto bieliznę dla kochanki zamawia do domu? I to jeszcze sporo za ciasną na żonę?”. Później oglądałem jednego z tych panów w telewizji i muszę przyznać, że na jego wypowiedzi na tematy wzniosłe, a czasami ostateczne patrzyłem już nieco inaczej.
Środowisko prawnicze ma w sobie coś frapującego, o czym rzadko się mówi.
Jak od czasów „Pokolenia Ikea” zmieniło się wielkomiejskie życie Polaków? Nurtują Pana te same pytania: o sensowność wyścigu szczurów, o to, czy już naprawdę wszystko jest na sprzedaż, o samotność w tłumie. Ma Pan dziś na nie więcej odpowiedzi?
Nie. Im jestem starszy, tym generalnie mam mniej odpowiedzi, a coraz więcej wątpliwości.
Pewien jestem jednej rzeczy: samotność coraz bardziej nas pożera. W Japonii jest taki kompleks 171 budynków, które nazywają się Tokiwadaira. Kiedyś mieszkanie tam uchodziło za symbol sukcesu. Dziś ponad połowa mieszkańców tego osiedla ma więcej niż 65 lat. Jakiś czas temu w lokalu znaleziono tam trupa 69-letniego mężczyzny. Zmarł trzy lata wcześniej. Poleżałby pewnie jeszcze trochę, ale skończyły się pieniądze na koncie, z którego automatycznie ściągano czynsz za mieszkanie. Taka śmierć nazywa się kodokushi i ludzie strasznie się jej boją. Dlatego sąsiedzi umawiają się, że rano patrzą na zasłony sąsiada z naprzeciwka i jeśli się nie podnoszą, to znak, że coś jest nie w porządku i trzeba dzwonić po pomoc.
W japońskich więzieniach siedzi teraz ponad 10 tysięcy emerytów, którzy wolą być za kratami niż w pustym mieszkaniu. Jest z kim pogadać, a na dodatek są trzy posiłki dziennie, co na wolności wcale nie jest takie pewne.
My też zmierzamy w tym kierunku.
Nad czym Pan teraz pracuje? Są jeszcze jakieś tematy, które chciałby Pan wziąć pod lupę?
Może napiszę drugą część „Solisty”? A może romans, w którym ludzie po prostu mocno się kochają? Potrzebujemy przecież odrobiny nadziei.
Piotr C., "Solista, czyli on, ona i jego żona", Wydawnictwo Novae Res (Grupa Zaczytani)
Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Novae Res