„Czas goryczy” – porywający finał historii rodziny Jaśmińskich
Nowa książka Anny Sakowicz przenosi nas do roku 1968, gdy Polską wstrząsają wydarzenia marcowe
Siostry Jaśmińskie są coraz starsze, a na scenę wkracza młodsze pokolenie ze swoimi przeżyciami i dylematami. Historia rodziny urywa się w dramatycznym roku 2019, kiedy to podczas Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z rąk zabójcy ginie prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
„Jaśminowa Saga” to zapis zmian w polskim społeczeństwie i jego świadomości, niezwykłe świadectwo walki o wolność, prawa kobiet i równość płci, tolerancję obyczajową. Historia Jaśmińskich daje nadzieję i wskazówkę, że zawsze warto żyć w zgodzie ze sobą i wyznawanymi przez siebie wartościami.
Książka została wydana przez Poradnię K we współpracy z miastem Gdańsk. Prezentujemy fragment powieści:
Hanka nie interesowała się polityką, ale to ona wtargnęła w jej życie. Zamknięte granice oznaczały koniec handlu. Znajoma żona marynarza, od której kupowała zagraniczne towary i sprzedawała je z zyskiem, zapowiedziała Hani, że już nie chce się tym zajmować. Miała pięcioro dzieci, była dobrą matką i żoną, uważała się za wzorową gospodynię domową, postanowiła się nie narażać. Zamierzała porzucić handel. Hanka długo ją przekonywała, aż wreszcie machnęła ręką. Zdążyła przez ostatnie miesiące odłożyć trochę dolarów, które zdrożały w ostatnim roku. Połechtana swoimi handlowymi sukcesami napisała list do Andrzeja, że może się wypchać hiszpańską jałmużną, że da sobie radę bez niego, bo i tak nie miał pojęcia, jak szybko rosły dziewczynki i czego potrzebowały. Potem trochę żałowała, że zareagowała zbyt impulsywnie, ale Hania właśnie taka była. Najpierw działała, a z ewentualnymi konsekwencjami rozprawiała się po czasie.
Po wprowadzeniu stanu wojennego pobiegły razem z Beatą do Gdańska. Ciekawe były, co się wydarzy. Od sąsiadów słyszały, że tłumy zbierały się w okolicy pomnika Poległych Stoczniowców, który został odsłonięty zaledwie rok temu. Ludzie próbowali manifestować swoje niezadowolenie z powodu stanu wojennego, choć został wprowadzony zakaz zgromadzeń. Hania wiedziała, że nierozsądne jest teraz okazywanie niechęci, ale wpadła na pomysł wyjścia pod pomnik trochę dla rozrywki, trochę dla buntu, a trochę przez pamięć dla Jarka. Nie rozumiała swojej motywacji, ale przypominała sobie dziadka Antoniego, który tłumaczył jej to, co działo się w kraju, i marzył o wolnej Polsce. Poszła więc z Beatą, która za radą jakiejś znajomej mówiącej coś o „goździkowej rewolucji” w Portugalii, i kupiła czerwone kwiaty. Dwa podała Hance i później razem z innymi kobietami wetknęły je w lufy czołgów stojących przed stocznią. Atmosfera tego dnia była niezwykła, jakby ktoś w powietrzu rozpylił gaz powodujący niemożność nabrania głębszego oddechu. Czuło się napięcie, testosteron wymieszany ze strachem i oczekiwanie na to, co się zdarzy. Bo, że się COŚ zdarzy, wiedzieli wszyscy. Żołnierze w czołgach czekali na rozkazy, ludzie przed bramą stoczni – na eskalację zdarzeń.
Brama numer dwa była zamknięta. Wisiały na niej dwa obrazy: Matki Boskiej i portret papieża Jana Pawła II, a także flagi: biało-czerwona i stoczniowa biało-niebieska.
– Mój syn zginął w siedemdziesiątym roku! – krzyknęła Hania, sama zaskoczona swoim zachowaniem. Nie planowała tego, ale gdzieś w zakamarkach serca wciąż nosiła żal i bunt przeciwko temu, co się stało. Gdyby teraz dano jej do ręki granat, rzuciłaby go bez wahania w najbliższy czołg.
– Hania… – usłyszała obok siebie męski głos.
– Patryk? – zdziwiła się na widok malarza.
– Ty w takim miejscu?
– A ty?
– W każdym czasie artyści są w centrum zdarzeń – odpowiedział. – Dawno cię nie widziałem. Kopę lat.
– Tak się złożyło – odparła bez emocji. Patryk przywitał się z Beatą, po chwili dołączyli do nich inni znajomi. Też mieli czerwone kwiaty, które powtykali w lufy czołgów. Manifestacja miała charakter pokojowy, nic nie zapowiadało, żeby czołgi mogły zostać użyte.
– Czujecie to napięcie? – spytał Patryk. – Jak na beczce z prochem. Chodźcie do mnie, zapraszam, napijemy się czegoś na rozgrzewkę. Musimy jednak z buta, bo na stacji paliw nie było benzyny, bak mam suchy.
Po chwili grupa znajomych ruszyła w kierunku ulicy Mariackiej. Kiedy odchodzili z placu, sprzed pomnika Poległych Stoczniowców, panował jeszcze spokój. Wieczór spędzili więc na piciu i paleniu. Hania ze zdziwieniem stwierdziła, że brakowało jej takich dni. Odkąd została przegnana przez ojca Patryka, nie chodziła na prywatki. Spotykała się jedynie z Beatą, czasami odwiedzała inne koleżanki, również żony marynarzy. Przyglądała się, jakie wiodły życie, i z podziwem stwierdzała, że pomimo braku męża na co dzień miały normalne rodziny, przynajmniej tak to wyglądało, a że żadna się nie skarżyła na swój los, widocznie potrafiły znaleźć w takim układzie szczęście. Hania ciągle czuła, że nie potrafi znaleźć sobie miejsca w tym środowisku. Szarpała się ze sobą i z losem, ale odkąd zajęła się handlem, miała prawo jazdy i samochód, czuła się zdecydowanie lepiej. Może nie było to jeszcze to, o czym by marzyła, ale dopóki nie potrafiła sprecyzować swoich pragnień, zadowalała się tym, co miała. Pierwszy raz patrzyła na Patryka bez podziwu. Malarz w średnim wieku, z przeciętnym talentem, żyjący jak nastolatek. Niebieski ptak na utrzymaniu ojca… Wydał się jej nawet mniej przystojny niż przy pierwszym spotkaniu. Może miał ładne, długie włosy, fajny styl, ale niewiele do zaoferowania. Teraz to wiedziała.
– Hania! – zawołał, podnosząc wyżej szklankę z wódką. – Za twoje zmartwychwstanie! Myślałem, że ugrzęzłaś w mieszczańskim bagnie.
Uśmiechnęła się.
– Ugrzęzłam! – odpowiedziała, spoglądając mu prowokacyjnie w oczy. A jednak miał w sobie seksapil, stwierdziła w myślach. Wypiła wódkę i poczuła, jak po jej ciele rozlewa się żar. Oblizała usta i ciągle mu się przyglądała. Miał rozpiętą koszulę na piersi. Widziała jego owłosioną skórę. Przyjemny dreszcz przeszedł po jej ciele. Patryk zauważył błysk w oku Hani i zbliżył się do niej. Położył dłoń na jej plecach. Ktoś w tym czasie zaczął śpiewać „Orły, sokoły…”. Nachylił się nad nią. Poczuła jego oddech na policzku.
– Zostaniesz na noc? – szepnął.
Hanię ścisnęło w żołądku.
– Chętnie – odpowiedziała, podstawiając szklankę z grubego szkła, by nalał jej wódki. – Ale nie mogę. Zostawiłam dzieci w domu.
– Masz dzieci? – zdziwił się.
– Tak, dwie córki, bliźniaczki. Mają po dziewięć lat.
– Dziewięć? – Zaskoczony policzył, kiedy ostatnio się widzieli. – A my czasem…?
– Nawet nie myśl o tym – zaśmiała się. – Nie są twoje. Kiedy widzieliśmy się ostatnio, byłam już miesiąc w ciąży z mężem. Z byłym już mężem – dodała.
– Rozwiodłaś się?
– Tak, niedawno załatwiłam formalności.
– A… – uśmiechnął się pod nosem i wypił alkohol. – Czyli jednak aż tak bardzo nie brodzisz w tym mieszczańskim grzęzawisku.
– Jestem wolną i niezależną kobietą! – odpowiedziała. Przypomniała sobie ciotkę Katarzynę wygłaszającą swoje mądrości na temat równouprawnienia kobiet. Zamyśliła się, bo zazwyczaj puszczała jej słowa mimo uszu. Potem pomyślała o cinkciarzu, który mówił jej, że od kobiety nikt nie kupi dolarów. Dotarło do niej, że sama wymykała się spod patriarchalnego modelu, i nie wyobrażała sobie, by nagle znów przypiąć fartuszek kuchenny i podsuwać mężowi na talerzu jego ulubione kąski. Spojrzała w oczy Patrykowi. Jej twarz się wygładziła. – Tak, jestem wolna i bardzo sobie cenię ten stan.
Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Poradnia K