Powieść kryminalna odwołuje się do naszych pierwotnych instynktów, fascynacji śmiercią i złem... [WYWIAD]
Rozmowa z autorką intrygującego kryminału "Maski pośmiertne".
Pogrążona w strugach deszczu i błota angielska prowincja, detektyw z przeszłością i dwoje denatów: polska turystka i dawny przyjaciel inspektora - tak rysuje się fabuła pierwszego tomu nowego kryminalnego cyklu, który sprawnie łączy brytyjskie i polskie wątki. Jego autorką jest Anna Rozenberg, ekonomistka, redaktorka i pisarka, która od kilku lat mieszka na Wyspach.
"Maski pośmiertne" to powieściowy debiut Rozenberg, poprzedzony latami pracy warsztatowej pod okiem kluczowych nazwisk polskiej literatury. Czterokrotna laureatka konkursu Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, autorka świetnie przyjętego opowiadania "Senariusz", w zeszłym roku rozpoczęła współpracę z Wydawnictwem Czwarta Strona. Czy bohater nowego powieściowego cyklu, inspektor po przejściach David Redfern, stanie się jedną z najciekawszych postaci w świecie polskiego kryminału?
Z autorką rozmawiamy o koncepcji kryminalnego cyklu, popularności gatunku, a także o doświadczeniu emigracji i sposobach, w jakie wpływa na jej twórczość.
Viva.pl: „Maski pośmiertne” to Pani powieściowy debiut. Co zdecydowało, że wybrała Pani gatunek kryminału?
Anna Rozenberg: Mam nieodparte wrażenie, że to kryminał wybrał mnie. W moim rodzinnym domu zawsze było mnóstwo książek, a widok mamy pochylonej nad kolejnym woluminem był codziennością. W naszym mieszkaniu w Częstochowie książki wypełniały wszystkie regały, a jeden z nich, ten z kryminałami właśnie, stał w moim pokoju. Czarne grzbiety serii z kluczem czy serii z jamnikiem zerkały więc na mnie od najmłodszych lat.
Pewnej jesieni zachorowałam i musiałam spędzić w łóżku dużo czasu. Nie mając już co czytać, podkradłam kryminał, który frapował mnie najbardziej. Do dziś pamiętam tytuł: „Parasol pani Czernej”. Jako dziecko nie mogłam zrozumieć, jak ktoś mógł popełnić taki błąd w tytule, bo przecież powinno być pani Czarnej! Następnie sięgnęłam po „Całe zdanie nieboszczyka” Chmielewskiej, by dowiedzieć się, co też ten nieboszczyk powiedział, i przepadłam!
Zamiłowanie do kryminałów zostało we mnie do dziś, choć było ono uśpione i czekało na przebudzenie aż do 2011 roku, kiedy to sama postanowiłam stanąć za sterami własnej historii z tego gatunku. Zapalnikiem okazał się konkurs organizowany w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału i uczestnictwo w warsztatach z polskimi mistrzami. Cztery kolejne edycje zasiały we mnie myśl, że mogłabym spróbować dłuższej formy. Tak oto dochodzimy do „Masek pośmiertnych”.
Jak długo dojrzewał projekt cyklu o przygodach inspektora Redferna?
Bohaterem pierwszej mojej powieści (nie ujrzała ona światła dziennego) był Bohdan Siwiaszczyk, którego postać zrodziła się w mojej głowie dziesięć lat temu, przy okazji pisania opowiadania na Międzynarodowy Festiwal Kryminału. Jednak okazało się, że emerytowany milicjant w żaden sposób nie wpisuje się w rzeczywistość, w której się wtedy znalazłam. Stara maksyma mówi, że powinno się pisać o tym, o czym się wie i dobrze zna, a mnie trudno było opisywać Polskę i jej realia, będąc oddaloną o tysiąc sześćset kilometrów.
Zdecydowałam więc połączyć obserwacje imigrantki z historiami, z którymi zetknęłam się na Wyspach. Pomogło mi w tym zamiłowanie do podróży i ogromna ciekawość tego, co kryły odwiedzane przeze mnie miejsca. Tak właśnie parę lat temu narodził się David Redfern. O Bohdanie jednak nigdy nie zapomniałam i pojawia się on w „Maskach pośmiertnych” jako dziadek mojego protagonisty.
Jak Pani myśli, dlaczego polscy czytelnicy tak pokochali zagadki kryminalne?
Myślę, że nie tylko oni. Kryminał bije rekordy popularności na całym świecie. W Wielkiej Brytanii od blisko czterech lat jest to gatunek, który zgarnia aż 38% rynku, tym samym spychając z podium niepokonany dotąd romans. W Polsce o popularności może świadczyć ostatni plebiscyt Lubimy Czytać, gdzie na kryminał i sensację oddano aż dwadzieścia dwa tysiące głosów.
Powieść kryminalna odwołuje się do naszych pierwotnych instynktów, fascynacji śmiercią i złem, jednocześnie dając nam komfort kontaktu ze zbrodnią z bezpiecznej odległości. Dodatkowym paliwem dla kryminału jest nasza chęć przechytrzenia złoczyńcy i końcowa satysfakcja, która może mieć dwa oblicza – rozwiązania zagadki albo też radości z tego, że daliśmy się oszukać pisarzowi.
W „Maskach…” łączy Pani wątki brytyjskie z polskimi. Czy planuje pani osadzić akcję którejś powieści w naszym kraju?
Nadchodzące części cyklu nieco zatrzymają inspektora Redferna w Anglii, ale tak jak powiedziałam, Bohdan Siwiaszczyk wciąż jest mi bliski, więc możliwe, że jego wnuk będzie musiał udać się do kraju przodków, by rozwiązać pewną zagadkę.
Jak doświadczenie zawieszenia między dwoma światami, dawnej i nowej ojczyzny, wpłynęło na Panią jako pisarkę?
Świat za progiem zawsze mnie pociągał i niewiele mogło mnie zatrzymać w domu. Tak samo było z decyzją o wyjeździe, która była podyktowana ciekawością, chęcią zmian i sprawdzeniem samej siebie. Oboje z mężem mieliśmy w Częstochowie dobrą pracę, ale paradoksalnie to właśnie stagnacja wypchnęła nas poza strefę komfortu.
Skłamałabym, gdyby powiedziała, że od początku było różowo. Nie było. Długo czułam się rozdarta, bo choć mieliśmy w Wielkiej Brytanii wszystko, to szybko się okazało, że za progiem wielkiego świata zostawiliśmy to, co najważniejsze – najbliższych.
Myślę, że uczucia trudne i bolesne, takie jak strata czy tęsknota, są dla pisarza paliwem, ale też blokadą. Wszystko zależy, na ile je w sobie pielęgnujemy, a na ile chcemy się z nich oczyścić, na przykład pisząc. U mnie zadziałało to jak katalizator, czego dowodem jest właśnie fakt, że już miesiąc po przyjeździe napisałam swoje pierwsze opowiadanie na Międzynarodowy Festiwal Kryminału. Dzięki temu wstąpiłam na pisarską ścieżkę.
Moja przyjaciółka Agata powiedziała kiedyś, że jestem jak dusza w czyśćcu – ani tu, ani tam, i jest w tym bardzo głębokie przesłanie. Jednak z pisarskiego punktu widzenia to właśnie to zapewnia mi lożę w pierwszym rzędzie, z której mogę podpatrywać oba światy, zestawiać je i konfrontować.
Na Wyspach lockdown był szczególnie dotkliwy. Izolacja to dobry i płodny czas dla pisarza czy wręcz przeciwnie?
W „Maskach pośmiertnych”, ale i w kolejnych częściach cyklu zawsze staram się przemycić pewną autentyczną historię, ale żeby tak się stało, potrzebny jest bardzo wnikliwy research, wizyty w archiwach, rozmowy ze świadkami. Zanim zasiądę do klawiatury, odwiedzam wszystkie opisane przeze mnie miejsca, by później oddać ich atmosferę, by nic mi nie umknęło. Czasem padające światło czy dźwięk może zupełnie zmienić odbiór danego miejsca. Tego nie da się poczuć zza monitora, nie zobaczymy tego na mapach Google. Dla mnie jest to więc trudny czas, ale wykorzystuję go na opracowanie planów powieści, zamknięcie bowiem sprzyja knuciu intryg. Gdy tylko obostrzenia złagodnieją, uzupełnię tekst o materiały historyczne.
Co Pani czyta w wolnym czasie?
Gdzieś kiedyś usłyszałam, że czytanie czyni mistrza, ale myślę, że najważniejsze jest czytanie mistrzów. Dlatego chętnie wracam do klasyki gatunku, jaką dla mnie jest seria z Kurtem Wallanderem. Zaczytuję się też w powieściach Petera Maya, który jest istnym czarodziejem atmosfery. Moim ostatnim odkryciem jest Simon Beckett, były brytyjski dziennikarz. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że antropolog David Hunter jest bliski inspektorowi Redfernowi.
Z własnego podwórka doceniam serię z Grossem Roberta Małeckiego oraz kryminały retro Ryszarda Ćwirleja. Dla mnie to absolutny top polskiej powieści policyjnej. Natomiast dla rozluźnienia czytam komedie, ale wciąż pozostaję na orbicie gatunku, gdyż najlepiej się bawię przy „Kryminałach pod Psem” Marty Matyszczak. Wynika to chyba z tego, że uwielbiam zwierzęta i ich bliskość pomaga mi się zrelaksować.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnej odsłony powieściowego cyklu?
Myślę, że na to pytanie jest jeszcze za wcześnie. Chciałabym najpierw nacieszyć się premierą i wszystkim tym, z czym ona się wiąże. Gdy tylko opadnie złoty kurz, z pewnością będę o tym rozmawiać z moim wydawcą.
"Maski pośmiertne" - fragment I rozdziału
Posiadłość Little Wood sprawiała wrażenie wyjętej z odcinka House of Cards. Długi brukowany podjazd i dwa potężne skrzydła budynku idealnie nadawały się na scenerię popularnego ostatnio serialu. Zachęcony przez kolegów, Redfern obiecał sobie, że kiedyś znajdzie czas na obejrzenie go. Chociaż najpierw powinien wygospodarować choć chwilę, by kupić telewizor.
Tego problemu na pewno nie miała Donna French. Po- kój, w którym Redfern siedział ze świadkiem, wyposażono w coś, co z powodzeniem mogłoby stanąć w Ambassadors Cinema w centrum Woking. Głowa Władimira Putina, który na oczach milionów właśnie odpalał olimpijski znicz, była wielkości piłki plażowej.
– Napije się pan herbaty? – zapytała pulchna, rudowłosa kobieta.
Miała twarz pogodną i miłą jak słoneczko z Teletubisiów, a głos niezwykle ciepły. W pierwszym odruchu Redfern pomyślał, że pracuje w przedszkolu. Omal nie spadł z nowoczesnego skórzanego szezlonga, gdy się dowiedział, że jest dyrektorką więzienia dla kobiet w Send.
– Dziękuję – odparł, odrywając wzrok od prezydenta. – Chciałbym, żeby opowiedziała mi pani jeszcze raz, co wy- darzyło się dziś rano.
– Może faktycznie powinnam streścić to panu, bo pana koleżanka wydawała się zupełnie nieobecna albo zszokowana moim odkryciem. To jej pierwsze morderstwo?
– Nie – odparł Redfern, usiłując ukryć zdziwienie. – Jest po prostu przemęczona. Wróćmy do sprawy, to znaczy do dzisiejszego ranka.
– Właściwie to wszystko zaczęło się w nocy – poprawiła go. – W pewnym momencie Jimmy, mój pies, zaczął ujadać. To było do niego niepodobne. Springer spaniele to raczej grzeczne psy.
– O której to było? – Coś koło dziewiątej. Tak sądzę, ale nie patrzyłam na zegarek.
– Co wydarzyło się później?
– Jimmy nie dał się uspokoić, więc mąż go wypuścił. Zwykle tego nie robimy, bo…
Owszem, robicie, pomyślał Redfern.
– W każdym razie rano zastałam Jimmy’ego pod drzwiami garażu, z butem w pysku. Wydało mi się to bardzo dziwne. Pies był podekscytowany. Chociaż nie, to niewłaściwe słowo. On był zdenerwowany. Warczał i poszczekiwał, a gdy zrobiłam krok za próg, wystrzelił jak z procy w stronę pola. Poszłam za nim… – Urwała. – Pozwoli pan, że napiję się herbaty?
– Oczywiście. – David uśmiechnął się do niedawnych myśli.
Leżący obok kominka spaniel łypał na niego, nie podnosząc głowy. Redfernowi wydawało się, że oddychał cięż- ko i nierówno. Bez wątpienia był bohaterem tego śledztwa. Dzięki niemu kobieta uniknęła rozszarpania przez lisy, co z pewnością ułatwi pracę w zakładzie medycyny sądowej. David cmoknął przyjaźnie, na co zwierzę odpowiedziało kilkoma machnięciami ogona.
Jeśli pies coś wyczuł tego wieczora, to prawdopodobnie mają czas zgonu, koło dziewiątej, czyli nie tak późno, jak przypuszczał. A to już coś. Jeśli człowiek ze straży miejskiej będzie miał szczęście i ktoś rozpozna kobietę, śledztwo nabierze rozpędu. Wiedział, że jeśli będą mieli do czynienia z nieznanymi zwłokami, to sprawa szybko trafi do archiwum. Do salonu weszła Donna French, niosąc bogato zdobioną filiżankę, z której unosiła się para. Ostrożnie postawiła ją na marmurowym stoliku stojącym obok szezlonga i wróciła na fotel.
– Proszę lepiej nie cmokać. Jimmy jest bardzo nieufny wobec obcych.
– Właśnie widzę. Chciałbym, żeby wróciła pani jeszcze do wydarzeń wczorajszej nocy. Dlaczego nie poszliście państwo sprawdzić, co zdenerwowało psa?
– Myśleliśmy, że to sarna albo lis podeszły do ogrodzenia.
– Rozumiem. Nie wołała pani Jimmy’ego do domu na noc?
– Wołałam, ale nie przyszedł. – Upiła łyk herbaty. – Byłam jednak zbyt zmęczona, by na niego czekać. Noc była ciepła, więc spokojnie mógł zostać na dworze.
– W porządku. A co było rano?
– Tak jak mówiłam, Jimmy przyniósł but. Damski, zakrwawiony but. Pana koleżanka go zabrała. Do oczu Donny napłynęły łzy. Usiłowała odstawić filiżankę, ale ta pobrzękiwała nieznośnie o talerzyk, a uszko za nic nie chciało ześlizgnąć się z palca.
– To okropne, wie pan? – odezwała się. – Ona tam leżała taka sponiewierana, brudna i porzucona. Jak jakiś odpad, jakby jej życie nie było nic warte. – Otarła wierzchem dłoni oczy i dodała: – Jak pan zapewne wie, pracuję z kobietami z naprawdę bardzo różną przeszłością, ale uważam, że nikt, absolutnie nikt nie zasługuje na taką śmierć.
Chciał się z nią zgodzić, ale nie potrafił. W najodleglejszym zakamarku umysłu drgała mu myśl, że są ludzie, którzy jednak na nią zasługują. Pamiętał dokładnie jedną z pierwszych spraw w Narodowej Agencji do spraw Przestępczości. Nawet w tej chwili mógł zamknąć oczy i odtworzyć obraz, z którym później mierzył się latami. Zwykły dom na Teddington, zwykły skórzany narożnik i siedząca na nim najzwyklejsza pięcioosobowa rodzina. Chłopczyk miał cztery lata, a dziewczynki – dziesięć i czternaście. Obok rodzice, szanowani obywatele. Wszyscy w piżamach i kapciach. Na stoliku przed nimi pięć misek z niedojedzonymi płatkami. Czterolatek przyglądał się pluszowe- mu pieskowi na swoich kolankach, a reszta zapatrzyła się w żyrandol nad ich głowami. Zupełnie jakby Redfern trafił w sam środek sielankowego niedzielnego ranka. I tylko srebrna taśma na ustach psuła widok. Pięć zaklejonych twarzy i pięć strzałów z przyłożenia w czoło. Bez motywu, bez cienia litości, bez sensu. Sprawcą okazał się chory psychicznie człowiek, któremu rodzina Thain przypominała jego własną. Młodemu, niedoświadczonemu agentowi zamknięcie w zakładzie wydawało się karą niewspółmierną do zbrodni.
Teraz znów obudził się w nim podobny zew.
Donna French jakby czytała mu w myślach.
– Stoimy po dwóch stronach barykady, panie inspektorze. Pan i pana koledzy widzą przestępcę i jego czyn. Widzicie zbrodnię, łapiecie drania i odstawiacie sprawę na półkę. To jest chwilowe i w gruncie rzeczy bezosobowe. My w służbie więziennej latami oglądamy nie sprawę, a człowieka. Wie pan, co mam na myśli?
– Chyba tak.
– No więc znalazłam tę biedaczkę na samym środku łąki, zakrwawioną, z obitą twarzą i podartymi rajstopami. Miała dziwnie podkurczone nogi, a wokół brzęczały nieznośne muchy. Była dziewiąta trzydzieści jeden. Nic więcej nie wiem, panie Redfern – ucięła sucho.
– Czy mogę porozmawiać z pani mężem?
– Wyjechał nad ranem. O siódmej miał lot do Waszyngtonu.
– Nie mówił nic o dziwnym zachowaniu psa?
– Nie, napisał tylko SMS-a, że siedzi w samolocie.
– Niech się ze mną skontaktuje, gdy wróci. A na razie dziękuję. – Redfern położył wizytówkę na marmurowym stoliku i wyszedł.
David pożałował, że nie poszedł z technicznymi i nie kazał im zabezpieczyć w pierwszej kolejności śladu buta. Mógłby teraz szczelnie otulić się kurtką. Wiatr przenikał przez każdy otwór przesiąkniętego swetra i sprawiał, że inspektor trząsł się coraz mocniej. Ciemnoszare niebo nie pozostawiało złudzeń – będą pracowali w strugach wody do końca dnia.
Chłopaki zdążyły już rozstawić pawilon nad zwłokami, więc Ted skrzywił się, kiedy zobaczył policjanta.
– Co to była za popisówa? – zapytał, kiedy David podszedł do niego.
– O to samo chciałem zapytać – odparł. – Widziałeś, co się dzieje z pogodą. Nie mogliście szybciej się zebrać?
– Autobus trzydzieści pięć zepsuł się na samym środku ronda na Worplesdon. – Ted wzruszył ramionami. – Jesteśmy. Robota wre. Czego się czepiasz?
– Widziałeś ofiarę?
– Tak. Mnóstwo otarć, uderzenie w twarz, poderżnięte gardło.
– Udało ci się czegoś dowiedzieć?
– Niewiele. Między nami mówiąc, stawiałbym na przecięcie tętnicy szyjnej ostrym narzędziem. Potwierdzę w laboratorium. Czas zgonu: w bardzo dużym przybliżeniu dwanaście godzin temu. A! I z tylnej kieszeni sukienki wy- stawało to.
– Spódnicy.
– Co?
– Ona ma na sobie spódnicę.
– Od razu widać, że byłeś żonaty – skwitował z przekąsem Ted.
Nie, nie byłem, pomyślał Redfern i zrobiło mu się jeszcze zimniej. Ted trzymał na wyciągniętej dłoni plastikową torebkę ze znajomą zawartością.
– Karta hotelu Travelodge? A zatem przyjezdna.
"Maski pośmiertne" - KONKURS
Weź udział w konkursie Viva.pl i wygraj jeden z egzemplarzy powieści Anny Rozenberg. Odpowiedz na pytanie w formularzu konkursowym. Nagrodzimy pięć najciekawszych odpowiedzi.
Materiał powstał z udziałem Wydawnictwa Czwarta Strona Kryminału.