Przyjaźnił się z Janem Pawłem II, Korą i hipisami. Niezwykła historia ks. Adama Bonieckiego
Ks. Adam Boniecki świętuje dziś swoje 90. urodziny
Ksiądz Adam Boniecki, przyjaciel i współpracownik Jana Pawła II, jest nie tylko wielką postacią polskiego kościoła. Jest też jednym z ostatnich przedstawicieli przedwojennych generacji, z których wyrosły takie osobowości, jak Czesław Miłosz, Marek Edelman, Władysław Bartoszewski. Należy do tzw. kościoła otwartego. Nastawionego na dialog i rozmowę z ludźmi, niezależnie od tego, jakie mają poglądy i życiowe drogi.
Jest taki dokument „xABo: ksiądz Boniecki". Widać w nim, jak ludzie się do niego garną. Przychodzą nie tylko do kościoła, ale i na spotkania autorskie, każdy ze swoją opowieścią, historią, sprawą. Proszą o wsparcie, pytają o zbawienie, ktoś opowiada o śmierci żony. „Pamięta ksiądz, jak u nas był…” - zagadują. Boniecki dla każdego znajduje chociaż jedno zdanie, prawdziwe, z głębi serca. Nie zbywa ludzi, nie mówi obiegowych formułek. Czasami żartuje. Gdy ktoś prosi o przesłanie, wpisuje: „Lepiej zjeść i zwymiotować niż wyrzucić i zmarnować”. Wzrusza się gdy młoda dziewczyna mówi, że jako lekarka, Polka, chce podziękować za głos księdza.
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 25.07.2024 r.]
Kim jest ks. Adam Boniecki? Rodzina, dorastanie
Adam Boniecki, a właściwie Fredro-Boniecki, urodził się 25 lipca 1934 roku w Pałacu w Potworowie (na Mazowszu) w znakomitej ziemiańskiej rodzinie herbu Bończa. Rodzinie skoligaconej z wielkimi polskimi rodami Tyszkiewiczów, Wielowieyskich, Morstinów, Łosiów. Jego ojciec Michał Fredro-Boniecki z okazji urodzin pierworodnego syna posadził las. Rodzice ofiarowali go również Matce Boskiej Częstochowskiej. Na znak ofiarowania nosił do siódmego roku życia ubrania w kolorach Matki Bożej: białym i niebieskim. „Na siódme urodziny dostałem czerwone”.
W tamtych, przedwojennych czasach dzieci z dobrych domów nie mieszkały w jednym mieszkaniu z rodzicami. Miały swoją opiekunkę, swoje pokoje, swój rozkład dnia. Gdy podrosły, zasiadały do stołu z dorosłymi, ale musiały być cicho, bo „dzieci i ryby głosu nie mają, a „przy stole jak w kościele”. Jeździło się konno, grało w krykieta, czwórka małych Bonieckich dostawała luksusowe zabawki, na przykład ruchomą kolejkę na Kasprowy.
Zobacz też: Rodzice rozstali się, gdy była małą dziewczynką. "Bardzo mi brakowało ojca", wspomina Halina Frąckowiak
Ks. Adam Boniecki: czasy wojny, strata ojca
To spokojne uporządkowane dzieciństwo przerywa wojna. Ona też po raz pierwszy wpisuje w życie Adama Bonieckiego silne doświadczenie utraty. Jest rok 1944, gdy do Pałacu w Potworowie wpadają Niemcy. Dzieci siedzą w pokoju rodziców, ale wiedzą o co chodzi. Gestapowcy zabierają ich ojca. Podobno ktoś doniósł, że współpracuje z AK. Michał Fredro-Boniecki wychodząc mówi: „ Do widzenia dzieci, módlcie się za mnie”.
Dziesięcioletni Adam czuje, że nigdy już nie zobaczy ojca. „Nie potrafię wyjaśnić, skąd miałem taką pewność, ale to było bardzo silne”, wspomina. „Tamtego wieczoru my, dzieci i domownicy, zaczęliśmy odmawiać nowennę w intencji jego uwolnienia. Dziewięć razy dziennie przez dziewięć dni. Ostatniego dnia dostaliśmy wiadomość, że został rozstrzelany”. Zginął w masowej egzekucji, która była odwetem za zamach na szefa SS Franza Kutscherę. Grobu nigdy nie odnaleziono.
Straszna to musiała być trauma, skoro dziecku długo śni się, że to ono zostało zabite. Ksiądz Boniecki czule wspomina ojca, rekonstruuje ze wspomnień jego obraz. Nigdy jednak nie obwiniał za tę niesprawiedliwą śmierć Boga. Tłumaczy z charakterystyczną dla siebie powściągliwością: „Nie On zabił mego ojca, tylko Niemcy. Jeśli gestapo kogoś zabierało, rzadko się zdarzało, by wracał. Wiedzieliśmy o tym”.
Zobacz też: Od ponad 20 lat jest wdową po Grzegorzu Ciechowskim. Tak wygląda dziś życie Anny Skrobiszewskiej
Ks. Adam Boniecki: życie po wojnie
Wojna zabrała mu nie tylko ojca. Zmiotła też rzeczywistość, w której był zakorzeniony. Świat polskich ziemian z ich pałacami, dworami, stylem i kulturą życia. Ich losy podzielili Fredro-Bonieccy. Pałac w Potworowie został spalony, rodowy pałac w Świdnie przejęła z czasem Gromadzka Rada Narodowa, kamienica w Warszawie (na Nowym Świecie, róg Wareckiej, co za adres!) została zburzona. Rodzina przeszła tułaczkę, by osiedlić się na dłużej w podwarszawskich Chylicach. W PRL-u tzw. bezeci (byli ziemianie) stają się obywatelami drugiej kategorii, czy jakby się dzisiaj powiedziało „gorszego sortu”. Władza ludowa z satysfakcją odbiera im dobra i przywileje.
Ks. Boniecki wraca do miejsc dzieciństwa z sentymentem, ale nie przesadnym. Domy bez bliskich są umarłe. Pewnie to w tamtych czasach rodzi się w nim przekonanie, że nie warto przywiązywać się do dóbr materialnych. A dom, jako miejsce nie musi być przystanią.
„Tam, gdzie rozbiję swój namiot, jestem w domu. Kiedy się przeprowadzę, znów będę w domu. Te doświadczenia uważam za dobrodziejstwo. Wolność od złudzenia stałego domu na tym świecie. Na szczęście moja rodzina nigdy nie robiła dramatu z powodu utraty czegokolwiek. Mieliśmy zawsze duży dystans do rzeczy materialnych. I chyba warto się tego uczyć. W końcu umieramy i zostawiamy to wszystko. Trzeba mieć duszę koczownika. Rozstawiam namiot, jutro go zwijam, idę dalej..."
Ksiądz Boniecki: kim była Grażyna Fredro-Boniecka? Relacja z mamą
Nie zbiera i nie przechowuje pamiątek. Poza jedną. Małym medalem, z wyrzeźbioną Głową Chrystusa w cierniowej koronie, kopią Guida Reniego. „Wiem, że był dla mamy ważny. Zawsze trzymała go na szafce przy łóżku. Podarowała mi go na święcenia kapłańskie. Chciałbym, żeby to pudełeczko włożono mi do trumny. Tylko to”. Pytany od kogo uczył się co w życiu ważne odpowiada, że właśnie od mamy.
Wiedział, że po śmierci męża „cierpiała straszliwie, ale nigdy nie straciła wiary”. To ona wzięła na siebie utrzymanie i stworzenie domu czwórce dzieci. Przez kilka lat pracowała robiąc lalki, a dzieci jej w tym pomagały. Robili jedynie korpusy, ręce i nogi. Mama je wycinała z materiału , a potem wszyscy nabijali je trocinami i zszywali. Często cała rodzina pracowała do później nocy, choć dzieciom chciało się spać. „Do dzisiaj nie znoszę zapachu trocin”, wspomina Boniecki. Z pewnością Grażyna Fredro-Boniecka, hrabianka z domu Łoś nie była wychowywana do takich trudów życia. Ale znosiła je bez użalania się nad sobą, „a jeśli ona nie narzekała, to dzieci też nie”.
Po latach ksiądz Boniecki powie, że od mamy nauczył się, nie tylko dzielności, ale też „że bierze się pracę jaka jest i wykonuje najlepiej, jak to możliwe”. Nauczyła go też, żeby z małych rzeczy nie należy robić wielkich spraw. Będzie to powtarzał wiele razy, m.in wtedy gdy dostanie od swoich przełożonych nakaz milczenia. „Nie róbmy wielkich spraw z małych przykrości” (choć w dokumencie o sobie komentując nałożoną na niego karę powie: „ żenujące”).
Zobacz też: Porównywano ją do Ewy Bem i Urszuli Dudziak. Dlaczego Lora Szafran nie zrobiła kariery, na jaką zasługiwała?
Ks. Adam Boniecki w zakonie Marianów. Praca w "Tygodniku Powszechnym"
W wieku 18 lat wstępuje do zakonu Marianów. Nie jest to oczywiście łatwa decyzja dla rodzinny, odbywają się więc jakieś wielkie narady z udziałem wielu krewnych., Ale ostatecznie decyzja jest na tak. Z Marianami Boniecki przeżywa kolejną tułaczkę. Na początku lat 50. komuniści wyrzucają zakonników z ich warszawskiej siedziby na Bielanach. Sprowadzeni robotnicy ładują na samochody cały dobytek - Marianie nie chcą wyjechać dobrowolnie. W końcu podjeżdżają autobusy z napisem „wycieczka”. Zakonnicy nie wiedzą gdzie jadą i jaki będzie finał tej podróży. Śpiewają „Pod Twoją obronę”.
Ostatecznie lądują w Gierzwałdzie. Kościół nie ma wówczas łatwego życia, w zakonie jest obawa o przetrwanie wspólnoty, strach przez prowokatorami. Boniecki idzie na studia (nauki społeczne) na Katolicki Uniwersytet Lubelski, dzięki poznanym tam ludziom wyjeżdża do Krakowa, gdzie spędzi prawie całe życie.
Karol Wojtyła poleca go do pracy w „Tygodniku Powszechnym” - piśmie katolickim, ale i wolnościowym, popularyzującym idee posoborowego, nowoczesnego kościoła. Boniecki zaczyna tam od odpisywania na listy czytelników, z biegiem czasu staje się jednym z najbardziej znaczących autorów i redaktorów.
Przyjaźnił się z hipisami
Ale wtedy, gdy dopiero zaczyna swoją pracę nie ma nawet własnego kąta. W końcu wynajmuje pokój u Anny i Jerzego Turowiczów. Kraków w drugiej połowie lat 60. musiał być fascynujący. Złoty czas przeżywa Teatr Stary, gdzie reżyseruje m.in. Swinarski, rozkwita „Piwnica pod baranami” , silne jest środowisko literackie, z młodziutkim Mrożkiem na czele. U Turowiczów kwitnie życie rodzinne i towarzyskie. Ale Boniecki ma też swoich gości - przede wszystkim studentów, przychodzą też hipisi z Korą na czele. Czasem pogadać, a czasem po prostu chcą posiedzieć. Boniecki pada ze zmęczenia, ale czuje że został posłany i do hipisów.
Duszpasterstwo akademickie, które prowadził to musiało być coś! Wędrowne obozy, ogniska, rozmowy o najważniejszych sprawach, do których dołączał często ks. prof. Józef Tischner. O Wojtyle ks. Boniecki mówi, że ośmielał i onieśmielał, budził respekt. Zawsze cenił pracę z młodzieżą, umiał do niej mówić, sprawić by młodzi ludzie „poczuli się jego znajomymi”. Kiedyś ks. Boniecki wybrał się do arcybiskupa zmartwiony, że na kolejny obóz nie ma pieniędzy, a studenci są za biedni, by płacić. Wojtyła podszedł do sekretarzyka, wyjął schowane tam koperty z pieniędzmi za posługi kapłańskie i „tak wyrzucał je przed mną na stół mówiąc: Bierz. Tylko nie mów o tym kurii! Z czasem połączyła ich przyjaźń, nie zawsze łatwa, ale na całe życie.
Zobacz też: Młodzi ludzie traktowali go jak Boga. Skąd się wzięła legenda Edwarda Stachury?
Ks. Adam Boniecki: postać wywołująca skrajne emocje
Nie wszyscy go lubią, dla wielu polskich katolików jest postacią więcej niż kontrowersyjną. Często idzie pod prąd. Kiedy przez Polskę przetaczała się dyskusja o obecności krzyża w miejscach publicznych mówił : „Nie wierzę, że obwieszenie kraju krzyżami powstrzyma laicyzację. Nic to nie znaczy, że krzyż tam wisi – że Sejm jest teraz taki chrześcijański? Stuknijcie się w głowę. Czasem by się chciało go zasłonić i powiedzieć: Panie Jezu, nie patrz”. On sam podkreśla, że nie jest żołnierzem kościoła, tylko członkiem wspólnoty, A kościół nie jest muzeum figur woskowych, tylko żywym organizmem. I że jego nauka zmienia się w miarę poznawania człowieka.
Ks. Jacek Prusak cieszy się, że dzięki Bonieckiemu w polskim kościele jest „mniej cementu, a więcej fermentu”. Ale nie wszyscy są do tego przekonani. Od ponad 10 lat ks. Boniecki ma nałożoną karę - nakaz milczenia, co w praktyce oznacza, że nie może wypowiadać się w mediach (poza Tygodnikiem Powszechnym, w którym pisze od lat). Skąd wziął się ten nakaz? Oficjalnie powodów nie podano. Ale wiadomo, że pretekstem była sprawa Nergala, czyli Adama Darskiego, wokalisty grupy Behemot. Dzisiaj trochę zapomnianego, a w 2011 roku będącego u szczytu popularności.
Nergal, wówczas juror jednego z telewizyjnych show, na koncercie „darł Biblie i rzucał nią w tłum”. Sprawa wywołała oburzenie, powszechnie domagano się potępienia satanisty. Ksiądz Boniecki skrytykował podarcie Biblii, ale zlekceważył satanistyczne występy Nergala, nazywając go szatanem jasełkowym. „Nikt nie słyszał - tłumaczył, by diabeł pojawiał się przy dymie i przy akompaniamencie heavy metalu. Diabeł wchodzi zupełnie innymi drzwiami”.
Przestrzegał też, by kościół nie zaczął egzorcyzmować show-biznesu. Oliwy do ognia dolało jeszcze wspólne zdjęcie „dwóch Adamów”. Sprawie nie pomogły krytyczne wypowiedzi księdza o kościele (m.in. że przestał czynić pokój i nie jest już autorytetem moralnym). Nakaz milczenia niby zdjęto w 2017 roku, ale potem przywrócono, głosu księdza Bonieckiego niemal nie słychać, wydaje się na obrzeżu polskiego kościoła.
Ks. Adam Boniecki: „Nie wierzę w Boga, który mówi: zapłacisz mi za to”
Na pytanie Anny Goc, autorki znakomitej książki „Boniecki. Rozmowy o życiu", jak zaakceptować człowieka, który jest obok, odpowiada: „To się udaje chyba wtedy, gdy jest miłość. Kiedy towarzyszem wędrówki przez życie jest ktoś, kogo wybrałem i przez kogo zostałem wybrany. Przyjmuję go – i on mnie – do swojej strefy bezpieczeństwa (…)”. Zastanawiałeś się kiedyś, czy potrafiłbyś z kimś dzielić życie? „Mogłoby być trudno. Chyba zbyt długo jestem nastawiony na niedzielenie go z nikim.
Pytany jakiego kościoła pragnąłby Adam Boniecki, odpowiada, że to kościół który jest przedłużeniem obecności Chrystusa na ziemi. „Od ludzi Kościoła – czy duchownych, czy świeckich – oczekuje się miłości. Najbardziej bolesne w dzisiejszym Kościele jest to, że nie odpowiadamy na tę potrzebę. Nie tylko nie jadamy z grzesznikami, ale też ich osądzamy. A ludzie wciąż przychodzą, chcą być wysłuchani, zrozumiani” .
W filmie „xABo: ksiądz Boniecki” tłumaczy w jakiego Boga nie wierzy, układając tę wypowiedź w osobistą litanię: „Nie wierzę w Boga, który zapala czerwone światło, gdy człowiek się cieszy/ Nie wierzę w Boga, który mówi: zapłacisz mi za to/ Nie wierzę w Boga, który wymaga, aby człowiek wierzący przestał być ludzki”….
Pisząc tekst wykorzystałam książkę Anny Goc „Boniecki. Rozmowy o życiu”, pochodzi z niej większość cytatów, wydawnictwo Znak, 2018; oraz dokument „xABo: ksiądz Boniecki, reż. Aleksandra Potoczek, 2020, Gutek Film. Można go zobaczyć na VOD.pl (skrót „xABo" to podpis Bonieckiego w „Tygodniku Powszechnym").