Reklama

Z wykształcenia jest architektem, z zamiłowania projektantem wnętrz. Studiował w Warszawie i w Paryżu. Przez przypadek dostał pracę w telewizji. Dzisiaj programy „Weekendowa metamorfoza” czy „Zgłoś remont” oglądają tysiące widzów, a Krzysztof Miruć otrzymuje nie tylko słowa uznania, ale nawet… oferty matrymonialne. Katarzynie Piątkowskiej opowiedział o drodze do sławy, czarnowidztwie i najważniejszej kobiecie swojego życia.

Reklama

Byłeś bardzo zdeterminowany, żeby się wyrwać ze swojego małego miasteczka?

Byłem i miałem to szczęście, że nikt mi nie podcinał skrzydeł, mówiąc, że na pewno mi się nie uda nic osiągnąć. Wiele osób w te moje skrzydła dmuchało. I wiesz, tak sobie myślę czasami, że wolę być najbiedniejszym wśród bogatych, najgłupszym wśród najmądrzejszych i najbrzydszym wśród najładniejszych, bo dzięki temu mam do czego dążyć. Biegnę, żeby, broń Boże, się nie zatrzymać.

Czytaj też: Julia Kamińska: „Płakałam, bo nie chciałam, żeby już o mnie pisali”. Teraz broni Basi Kurdej-Szatan

Nie jesteś w trendach. Przecież teraz jest moda na slow life.

Widzę, że mam problem pokoleniowy i nie rozumiem dzisiejszego świata. Bardzo szanuję pracę i nie wyobrażam sobie, że mógłbym zwolnić. Ale nagradzam się za swoją ciężką pracę. Lubię też obdarowywać rodzinę i przyjaciół.

Jesteś bardzo emocjonalny?

Zawsze byłem. Dlatego na podwórku czy w szkole zawsze dostawałem w łeb i miałem przerąbane.

PIOTR PORĘBSKI

Nie byłeś lubiany?

Nie bardzo, bo byłem kujonem. I musiałem zapracować na szacunek kolegów.

Ciekawa jestem jak.

To niepedagogiczne, ale powiem ci. Byłem w podstawówce i byłem dręczony. Pewnego razu wziąłem sztachetę i po prostu walnąłem nią mojego dręczyciela. Wtedy się skończyło, a na osiedlu zyskałem szacunek. Dzisiaj nie jestem słaby, ale emocjonalny – tak. W tym wielkim napakowanym ciele nadal jest miękki facet, szczególnie wrażliwy na krzywdę dzieci. Po prostu staram się być człowiekiem, tak jak babcia prosiła.

Bywa trudno?

Bywa, dlatego nie wstydzę się tego, że korzystam z pomocy psycholożki Sylwii, która mi pomogła. Czasem trzeba z kimś porozmawiać.

PIOTR PORĘBSKI

Nie neguję konieczności profesjonalnej pomocy, ale porozmawiać można też z przyjaciółmi.

Gdy rozstałem się z bliską osobą, załamałem się. Kompletnie nie umiałem sobie poradzić z tą sytuacją. Za dużo było pytań i za mało odpowiedzi. Całe godziny rozmawiałem z bliskimi, ale to właśnie moja przyjaciółka powiedziała, że chyba już pora skorzystać z pomocy psychologa. I to właśnie Sylwia pokazała mi, że jest inaczej, niż mi się wydaje. Musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu, odrzucić to, że jestem super, i spojrzeć na siebie z boku. To ułatwiło mi pogodzenie się z pewnymi rzeczami. Czasem warto posłuchać mądrzejszych od siebie.

Cały wywiad w nowej VIVIE! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce dostępny od czwartku, 4 lipca 2024 roku.

Reklama

MATEUSZ STANKIEWICZ/FEED ME LAB

Reklama
Reklama
Reklama