Reklama

Jego wiersze stały się ponadczasowymi przebojami. Któż nie zna tekstów takich piosenek, jak „Wakacje z blondynką”, „Śpiewać każdy może”, „Jej portret” czy „Pamiętajcie o ogrodach”? Wraz z Agnieszką Osiecką i Wojciechem Młynarskim Jonasz Kofta miał należeć do „trójcy wieszczów polskiej piosenki” – tak twierdził Jeremi Przybora. A jaki wybitny i wszechstronny artysta, która przedstawiał się po prostu jako „tekściarz”, był prywatnie? W kwietniu 1988 zmarł tragicznie na oczach przyjaciół...

Reklama

[Ostatnia aktualizacja treści na VUŻ 19.04.2024 r.]

Kim był Jonasz Kofta? Zagubiony nastolatek, artystyczna dusza

Urodził się jako Janusz Kafta 28 listopada 1942 roku w Mizoczu na Wołyniu. To właśnie tu uciekli przed Niemcami jego rodzice w czasie wojny. Ojciec Janusza był Żydem, po wojnie został współorganizatorem rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu. Matka artysty była z wykształcenia germanistką, później będzie wykładać na uniwersytetach kolejno w Łodzi i Poznaniu, gdzie się przeprowadzą. Decyzję o zmianie nazwiska podjęli rodzice jeszcze w czasie okupacji, ale co do samego imienia, to Janusz był inicjatorem tej zmiany. Jonasz stał się jego pseudonimem artystycznym.

Już jako młody chłopak bardzo szybko odnalazł ścieżkę, którą chciał podążać zawodowo. Pomogło mu w tym liceum plastyczne w Poznaniu, którego został uczniem w latach 50. Jak podkreślił w wywiadzie z Anitą Zuchorą dla "Twojego Stylu" syn Jonasza Kofty, Piotr, "stanowiło ono enklawę koloru w bardzo mało kolorowych czasach". Jonasz Kofta był wówczas zagubionym nastolatkiem przeżywającym rozstanie rodziców. Poczucie przynależności i akceptacji odnalazł właśnie w murach szkoły, a przy tym odkrył, że chce być artystą. W tym samym czasie przekonał się też, że ma duże powodzenie u dziewczyn, a pewność siebie może sobie podnieść alkoholem. Zaczął pić już w wieku 18 lat. O mały włos nie został przez to wyrzucony ze szkoły. Na szczeście talent obronił się sam. W 1961 roku dostał się do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie kontynuował swoją edukację.

ASP pomogło mu rozkwitnąć. Ujawniła się jego natura literata, a także ekstrawertyka, który kocha przebywać wśród ludzi i wspólnie z nimi tworzyć. Rok po dostaniu się na studia, razem z Adamem Kreczmarem, Janem Pietrzakiem, Janem Tadeuszem Stanisławskim, Stefanem Friedmanem i Wojciechem Młynarskim, powołali do życia kabaret "Hybrydy". Pięć lat później ta formacja przekształciła się w popularny Kabaret Autorów "Pod Egidą".

W 1966 roku tygodnik "Szpilki" opublikował fraszki Kofty: "Warsztat filozoficzny", "O smutnych ludziach" i "Hasło" - był to jego literacki debiut. W duecie z Janem Pietrzakiem stworzył cykl "Duet liryczno-prozaiczny" dla Polskiego Radia, a ze Stefanem Friedmanem pisał satyryczne programy znane pod nazwami "Dialogi na cztery nogi" i "Fachowcy".

Zobacz także: To była trudna miłość. Jadwiga Staniszkis u boku Ireneusza Iredyńskiego dowiedziała się, ile potrafi przetrwać

Jonasz Kofta i Jan Pietrzak w kabarecie Pod Egidą, 1974 r.

PAP/CAF/Maciej Kłos

Jonasz Kofta: żona, rodzina

Agnieszka Osiecka mówiła o Jonaszu Kofcie, że był egocentrykiem, który potrafił dzielić się miłością (cytat za polskieradio.pl). Rzeczywiście, gdziekolwiek się pojawił, zjednywał sobie ludzi. Był równie mocno kochany przez publiczność, co przez bliskich i przyjaciół. Otwarty, bezpośredni, nie udawał nikogo. Uwielbiał skupiać na sobie uwagę ludzi, ale wykorzystywał te chwile sławy w dobrym celu. Krystyna Kofta, szwagierka poety, wspominała, że ciężko było skomplementować jakiś element jego ubioru, bo kiedy usłyszał, że ładne, to z miejsca zdejmował i oddawał osobie prawiącej miłe słowa. "Lubił się czuć jak czarodziej, który coś fajnego wyciąga z kapelusza", podkreślał syn Jonasza Kofty dla "Twojego Stylu".

"Jonasz Kofta był jak tęcza, bo każdy, kto go spotkał, zapamiętał inną barwę" – mówiła o nim z kolei Jaga, ukochana żona poety. Poznali się jeszcze w czasach studenckich, w 1962 roku na wakacjach w Sandomierzu, on był tam ze swoją ówczesną partnerką, a ona ze swoim chłopakiem, ale kolejne spotkanie było im pisane. Tym razem w Warszawie, na schodach SPATiF-u. Znowu każde z nich przyszło w towarzystwie innych znajomych, ale tym razem pochłonęła ich długa rozmowa. "Zawsze nam się dobrze ze sobą rozmawiało - do samego końca" - podkreślała Jaga.

W 1970 roku zamieszkali w fińskim domku na tyłach Parku Ujazdowskiego i jak wyznała żona artysty, był to najszczęśliwszy okres w ich życiu. W ich związku to Jaga była tą, która sprawowała kontrolę nad wieloma rzeczami, organizowała, dopilnowywała, była kierowcą, powiernikiem, a także pierwszą odbiorczynią jego twórczości. Jonasz Kofta miał do niej pełne zaufanie. Umówił się z nią kiedyś, że jeśli uzna, że napisał coś fantastycznego, to obudzi ją w środku nocy, żeby poznać jej opinię.

Pisał głównie w nocy i zdarzało się, że rzeczywiście budził żonę o drugiej czy trzeciej, a rano sprawdzał, czy pamięta, co jej czytał. Kto wie, prawdopodobnie gdyby nie Jaga, jedna z najsłynniejszych piosenek pt. "Jej portret" mogłaby nigdy nie powstać, a na pewno byłaby w innej formie. "Ja mu mówię, że jeżeli tytuł jest "Jej portret" to wie chyba jakie są kobiety. A on mówi, że nie wie. No to mówię mu: "Napisz o tym, że nie wiesz po prostu". I tym sposobem wreszcie usiadł i napisał tę piosenkę", opowiadała w jednym z wywiadów.

Czytaj też: Znajomi nie dawali im szans, oni kochali się do szaleństwa. Po latach utarli wszystkim nosa

Jaga i Jonasz Kofta

PAP/Maciej Kłoś

Jonasz Kofta: narodziny syna

Pobrali się 3 maja 1973 r. Jaga spodziewała się wtedy drugiego dziecka, podczas pierwszej ciąży poroniła, oboje bardzo to przeżyli. Kolejna również była zagrożona, przez pół roku musiała bardzo o siebie dbać, głównie leżała w łóżku, a we wrześniu na świat przyszedł syn Jagi i Jonasza - Piotr. Z tej okazji powstał piękny wiersz Kofty o stawaniu się ojcem. Na początku był tą rolą bardzo podekscytowany. Dużo opiekował się synem, wziął na siebie obowiązki kąpania i przewijania, co jak skomentował po latach sam Piotr, było jak na tamten okres podziału ról w rodzinie dość nietypowe. Ale z czasem przyszedł też moment tradycyjnego modelu, w którym Jonasz zarabiał pieniądze, a cała reszta działa się bez jego udziału.

"Miał momenty, kiedy przypominał sobie, że powinien być ojcem, i próbował być stanowczy. Zaczynał się wtedy interesować, do której klasy chodzę… Albo kiedy zasiedziałem się u kolegi na osiedlu, szedł mnie zgarnąć. Zbliżał się zamaszystym krokiem wściekły, że został oderwany od ważnych spraw. Już podchodził do mnie, żeby mnie zbesztać, nabierał powietrza i… rezygnował", wspominał w rozmowie z "Twoim Stylem" Piotr Kofta.

Syn zapamiętał go jako tatę wiecznie obłożonego książkami. Czytał dużo i właściwie wszystko, co wpadło mu do ręki, nie był wybrednym czytelnikiem. "Absolutnie wszystko go interesowało. To taki stan, w którym, jeśli pod ręką nie ma książki, czyta się etykiety na słoikach, napisy na papierosach i skład pasztetu podlaskiego", opowiadał. A w nocy pracował, zazwyczaj w szlafroku narzuconym na ubranie. Zdarzało się, że wychodził z domu i nie wracał przez dwa, trzy tygodnie.

Kolejną nietypową rzeczą, która odróżniała życie rodzinne Koftów od innych, był brak telefonu, co sprawiło, że każdego dnia dostawali nowe telegramy pocztowe. "Codziennie przyjeżdżał jakiś facet małym fiatem i przywoził całe naręcze telegramów, na których było napisane mniej więcej tak: +Jonasz odezwij się+, +Jonasz obiecałeś, że napiszesz+, +Jonasz termin minął miesiąc temu+. On korzystał z tego, że nie miał telefonu, chował się" - wspominał syn Jonasza Kofty.

PAP/Maciej Kłoś

Jonasz Kofta - choroba, schyłek kariery

Rok 1981 przyniósł stan wojenny, sytuacja polityczna w Polsce ogromnie przytłoczyła artystę, ucieczki szukał w alkoholu. Jak wyznał jego syn, "pił wtedy, kiedy było mu źle". Problem powracał do niego falami. Wypłynął na wierzch, na krótko po tym jak zamieszkał z Jagą. Partnerka postawiła mu ultimatum, zagroziła odejściem i wtedy poeta zadecydował, że wszyje sobie esperal. Podziałało na siedem lat.

Na jesieni 1982 r. lekarze zdiagnozowali u Jonasza Kofty nowotwór ślinianek. Poddał się intensywnemu leczeniu, po operacji przechodził radioterapię. Udało się opanować chorobę, ale naświetlania spowodowały, że artysta miał spaloną skórę z jednej strony twarzy, co blokowało go przed wystąpieniami na scenie. Lata 80. przyniosły Jonaszowi Kofcie dramatyczne wydarzenia w życiu prywatnym, ale także zawodowym. Artystyczne środowiska opanowała rewolucja rockowa i stawianie na pierwszym planie niedoskonałości, a to nie było dla niego. On wciąż był tym Jonaszem, któy w latach 70. odniósł wielki sukces, ale później już nigdy go nie powtórzył. Jego występy zawęziły się do kilku chałtur poza Warszawą.

Zobacz także: Poznali się w pociągu, musieli zmierzyć się z hejtem. U boku drugiej żony Apoloniusz Tajner przeszedł sporą metamorfozę

PAP/CAF/Maciej Kłos

Jonasz Kofta: umierał na oczach przyjaciół

W tym trudnym czasie napisał tekst piosenki „Czekamy na wyrok”. "Kiedy usłyszałam po raz pierwszy 'Czekamy na wyrok' – zamurowało mnie. Przecież to tekst o przeczuciu śmierci!", wyznała Małgorzata Terlecka-Reksnis. Mimo że po ukończonym leczeniu lekarze zapewniali artystę, że nawrót choroby jest raczej mało prawdopodobny, on przewidywał najgorsze. Znajomym mówił, że znowu jest chory. "On szukał śmierci, a sam nie potrafił rozwiązać tej sprawy. Opowiadał, że ma przerzuty, chociaż ich nie miał", wyznał syn Kofty, Piotr.

W tamtym czasie bardzo mało jadł, przez gardło przechodziły mu tylko zupy i koktajle, za to pił bardzo dużo alkoholu. Nie powstrzymywał się już przed nałogiem. Znikał z domu na wiele tygodni. Kiedy na przełomie stycznia i lutego w 1988 roku powrócił do mieszkania, do żony, był pełen wyrzutów sumienia. "Po kolacji usiedliśmy przy stole z herbatą. Powiedział wtedy: «Jaguśka, a może zaczęlibyśmy wszystko od nowa?»", opowiadała Jaga. Obiecał sobie, że się zregeneruje, zbierze siły. Miał nie wychodzić z domu przez tydzień, ale wtedy przypomniał mu o sobie Jerzy Hoffman, który jakiś czas temu zaproponował artyście napisanie scenariusza do filmu, mieli go kręcić we Francji. Ta propozycja była dla Kofty wielkim wyróżnieniem, schlebiało mu to, jednocześnie nie umiał się zabrać do pracy. Po telefonie od reżysera "Potopu", wyszedł z domu i znowu przepadł na kilka dni.

4 lutego 1988 roku Jonasz Kofta zjawił się w SPATiFie, miał tu umówiony wywiad z dziennikarką Martą Sztokfisz, ale sam pojawił się godzinę wcześniej. Przez krótką chwilą znowu był dawnym Jonaszem, opowiadającym anegdoty wśród znajomych, wznoszącym toasty i bardzo towarzyskim. „Tego dnia postanawia, że zje wreszcie coś, na co od dawna ma ochotę. Ludzie opowiadali potem, że była to golonka. Ktoś inny, że to nie była golonka, tylko że Kofta zakrztusił się ziemniakami. Ktoś inny pisał z kolei, że była to skórka chleba. To nie ma przecież żadnego znaczenia. Dość, że połyka kęs, którym się zakrztusza. Kęs, który okazuje się śmiertelny”, przytacza w książce „Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie” Piotr Derlatka.

Sytuacja w SPATiFie stała się na tyle tragiczna, że krztuszącego się Koftę znajomi ze stolików obok początkowo zignorowali, uznając, że stroi sobie z nich żarty lub po prostu za bardzo się upił. Dopiero gdy ktoś zauważył, że poeta zaczyna sinieć na twarzy, wezwano pogotowie. „Historia wypadku w SPATiF-ie jest mroczna i dziwna. Zmieniła się w anegdotę, choć tak naprawdę jej kluczowych elementów nigdy nie udało się potwierdzić. Nie ma świadków. Był tam tłum ludzi, ale nikt niczego nie widział”, opowiadał w wywiadzie dla „Twojego Stylu” Piotr Kofta.

Artystę poddano reanimacji, ale na miejscu w szpitalu okazało się, że Jonasz Kofta ma uszkodzony pień mózgu. Lekarze przekazali rodzinie, że nawet jeśli się obudzi, będzie rośliną. „Czekamy”, słyszeli bliscy poety. „Sytuację mógł zmienić jedynie cud, a te, jak wiadomo, zdarzają się rzadko. Nie byłem w stanie myśleć w kategoriach nadziei”, mówił syn artysty. Jonasz Kofta zmarł 19 kwietnia 1988 roku.

Czytaj także: Piotr i Robert Glińscy, czyli bracia na dwóch krańcach. Jeden publicznie upokarzał drugiego

PAP/Ryszard Okoński
Reklama

Źródła: twojstyl.pl, ksiazki.wp.pl, dzieje.pl, culture.pl, plejada.pl, polskieradio.pl

Reklama
Reklama
Reklama