Doczekał się jedynego dziecka, pokłócili się podczas wywiadu. Tak wygląda relacja Jerzego Zelnika z synem
Czy mają ze sobą kontakt?
Jerzy Zelnik na swoim koncie ma wiele doskonałych ról. Miliony widzów pokochało go między innymi za wykreowanie postaci Faraona. Po głośnej produkcji otrzymywał coraz więcej propozycji. W życiu zawodowym osiągnął wiele, prywatnie przez lata układał sobie życie u boku żony Urszuli. Wraz z nią wychował syna Mateusza. Jak dzisiaj wyglądają ich relacje?
[Ostatnia aktualizacja tekstu 14.09.2024]
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 14.09.2024 r.]
Kim jest Mateusz Zelnik?
Mateusz Zelnik przyszedł na świat w 1981 roku. Od początku był oczkiem w głowie dumnych rodziców. Jerzy Zelnik i jego żona — Urszula, nigdy nie ukrywali radości związanej z narodzinami dziecka. 43-latek ułożył sobie życie. Stanął na ślubnym kobiercu i wraz z partnerką wychowuje latorośl. Z zawodu jest fotografem, który dokumentuje nie tylko wydarzenia kulturalne, ale też polityczne.
CZYTAJ TEŻ: Kuba Badach doprowadził do łez Jolantę Kwaśniewską. „Płynęły mi łzy”
Jerzy Zelnik, Mateusz Zelnik, 2001 rok
Jerzy Zelnik — relacja z synem Mateuszem
Przed laty Jerzy Zelnik na łamach magazynu VIVA! zaprezentował syna. Był rok 2002. Aktor i jego jedyne dziecko udzielili wówczas niezwykle szczerego wywiadu. I choć sesja zdjęciowa zachwyciła odbiorców, podczas wywiadu doszło między nimi do niemałego spięcia. Dlaczego? W trakcie rozmowy z Jolantą Berent Jerzy Zelnik zaczął pouczać syna i krytykować jego niektóre życiowe wybory. „Dzień kończysz przed telewizorem — zamiast wziąć kawałek książki, oglądasz jakiś horror. Nie rozumiem tego, ja muszę mieć łagodne przejście z hałasu życia do krainy snu poprzez lekturę, modlitwę, zadumę nad minionym dniem", podkreślał wówczas aktor.
Przypomnijmy, że w tamtym czasie Matusz Zelnik pracował w sklepie, w którym niewiele zarabiał. „Staramy się go wychowywać w szacunku do pieniędzy: chcesz mieć lepiej, niż proponują rodzice — zarób sobie na to", mówił ulubieniec widzów. Podkreślił też, że nie podobają mu się niekulturalne zwroty kierowane do mamy, a zarazem jego żony. W dodatku niemal wszystkie napięcia w domu i kłótnie dotyczyły Mateusza. „Ty jesteś zwykle obok rodzinnych konfliktów", grzmiał syn aktora. „Nie mów takich rzeczy, to krzywdzące", usłyszał w odpowiedzi.
Kolejnym zarzutem artysty był fakt, że jego dziecko jest zbyt leniwe i nie szuka sensu życia. „Bez wymagań wygodniej ci żyć", czytaliśmy. „Tak, wiem, wprowadzam do domu hałas, zamęt swoją muzyką, programami telewizyjnymi, za którymi nie przepadacie", dodawał Mateusz. „Nie, to nie to, Mateusz. Chodzi o to, żeby to częściej szło w parze z czymś ważniejszym. Wiesz, o czym myślę", kontynuował Jerzy Zelnik. „Tato, tobie chodzi głównie o twoją ukochaną ciszę", kontrował syn aktora. „To też, wszystkim ona służy. Tylko o tym w gonitwie zapominamy. Ty też mało ją lubisz. [...] Dzień kończysz przed telewizorem — zamiast wziąć kawałek książki, oglądasz jakiś horror. Nie rozumiem tego, ja muszę mieć łagodne przejście z hałasu życia do krainy snu poprzez lekturę, modlitwę, zadumę nad minionym dniem", opowiadał filmowy Faraon.
Czytaj też: Syn poszedł dokładnie jego śladami. Tak wyglądała relacja Zbigniewa Lwa-Starowicza i Michała Lwa-Starowicza
Byli sobie tak bliscy, że mówili o sobie: „pojazd o dwóch kołach ze wspólną
Mateusz Zelnik podkreślał wówczas, że jest zbyt energiczny, w dodatku chciałby zyskać więcej wolności i przestrzeni. „Tak naprawdę najchętniej uciekam do miasta, spotykam się z kolegami, posiedzę w pubie, pójdę na dyskotekę", mówił. "Czy nie masz wrażenia, że tracisz czas?", usłyszał od ojca. „Ty przeważnie się relaksujesz. Ale czy budujesz coś? Czy walczysz o coś albo z czymś? Czy próbujesz przełamać swoją słabość, niechęć do działania? Ja też niecodziennie mam nastrój do pracy, ale nie mogę się zwolnić — na przykład odłożyć na później przedstawienia teatralnego", kontynuował aktor.
„Każdy żyje swoim życiem. [...] Dzieci nie rodzą się po to, by realizować marzenia czy wyobrażenia rodziców", kwitował Mateusz. Ten argument jednak nie przekonał aktora. Postanowił też wymienić trzy marzenia dotyczące jego syna. Były to: doczekanie się wnuczki, aby uprawiał jakiś zawód z miłością i oddaniem oraz, żeby został człowiekiem z kręgosłupem moralnym. Podczas rozmowy aktor bił się w pierś i przyznał głośno, że za mało wymagał od Mateusza. Obdarzył go zbyt dużym zaufaniem. „Trzeba było chyba zmusić go do kontynuacji dobrze rozpoczętej dyscypliny artystycznej albo sportowej", czytaliśmy. „Chciałbym gdzież wyfrunąć. Ciągnie mnie na Zachód, najchętniej do Stanów", dodał syn Jerzego Zelnika. „Co byś tam robił? Sprzątał?", odparł aktor. Mamy nadzieję, że drobna sprzeczka nie wpłynęła negatywnie na ich relację. Z późniejszego wywiadu Jerzego Zelnika wynika, że interesuje się synem i jego losem nieustannie. W dodatku niecierpliwie czekał na narodziny wnuka. „Chyba niewielu mężczyzn jest gotowych do roli ojca w chwili, kiedy pojawia się dziecko. Moje ojcostwo długo dojrzewało. Natomiast jedno mogę powiedzieć: mój syn Mateusz jest dziś wspaniałym tatą i mężem. Imponuje mi w tych dwóch rolach”, mówił w rozmowie z Dobrym Tygodniem. „Moje niedosyty ojcostwa rekompensuję sobie jako dziadek. A czasem łapię się na tym, że zachowuje się jak tata. Czuję się na tyle młodo, że uczestniczę we wszystkich grach i zabawach", dopowiadał.
Jerzy Zelnik, Mateusz Zelnik, Urszula Zelnik, 2001 rok
Oto cały wywiad Jerzego Zelnika z synem z 2002 roku:
Wyobraźmy sobie, że za tydzień premiera w teatrze. Co się dzieje w domu?
Mateusz Zelnik: Zazwyczaj nic nadzwyczajnego: tata, jak zwykle, zamyka się w pokoju i pracuje nad tekstem.
Jerzy Zelnik: Staram się przedpremierową gorączką nie zarażać rodziny, nie wyżywać się na bliskich. Nie zawsze się to udaje. W każdym razie dom nie jest w tym czasie pozbawiony opieki. Jak zawsze czuwa nad nim moja żona Urszula, strażniczka domowego ogniska.
MZ: Szefowa.
JZ: Urszula rozdaje karty i wymaga. Czasem wydaje się nam, że nadmiernie, wtedy robimy uniki, uciekając: jeden do obitej korkiem piwnicy, gdzie jest perkusja, drugi do swojej świątyni, gdzie są książki. Ale żona nie może się pogodzić z tym, że jestem tylko kuchennym popychadłem, a nie pomysłowym kucharzem. No cóż – ja jestem od innych spraw, do sztuki kulinarnej widać nie mam powołania. U nas działa to tak: żona drąży koryto rzeki, wytycza cel, a ja nadaję bieg wydarzeniom jako posiadacz kasy i samochodu. Postawiliśmy ojczyźnie już trzy budynki, więc przynajmniej to po nas zostanie. Obecnie mieszkamy trochę w mieście, trochę na wsi – wolę na wsi, ale jeszcze pewnie z dziesięć lat poczekam na przeprowadzkę. W przyszłości zamierzam udzielać się zawodowo jako wolny strzelec. Jeśli zdrowia starczy – choćby do dziewięćdziesiątki.
MZ: Też bym tak chciał. Ale najpierw trzeba na to zapracować.
JZ: I mam nadzieję, że nie tylko stojąc za ladą. Syn pracuje w wolnych od obowiązków chwilach w sklepie – zarabia na swoje małe luksusy: telefon komórkowy, kosmetyki, taksówki po wieczorach towarzyskich. Staramy się go wychowywać w szacunku do pieniędzy: chcesz mieć lepiej, niż proponują rodzice – zarób sobie na to. A poza tym są między nami stosunki przyjacielskie. Może nawet koleżeńskie. Mam wrażenie, że Mateusz przez to, że nie ma rodzeństwa, traktuje mnie czasami jak starszego brata. Chociaż mówi, że go deprymuję, może nawet lęka się mojej ojcowskiej gwałtowności.
MZ: Tak. Kiedyś brakowało mi rodzeństwa. Teraz wystarcza mi cioteczny brat Marcin i... tata.
JZ: Siłuje się ze mną, rywalizuje sportowo. Staram się trzymać formę, nie dawać się. Ale czasem, kiedy mnie ściśnie za mocno, muszę prosić o litość...
MZ: Czasem muszę wyładować i na tobie mój bunt wobec nieudanego świata.
JZ: Większość moich spięć z Urszulą dotyczy Mateusza. Różnimy się często w poglądach na metody wychowawcze.
MZ: Ty jesteś zwykle obok rodzinnych konfliktów.
JZ: Nie mów takich rzeczy. To krzywdzące.
MZ: Parę procent udziału.
JZ: Tak to odczuwasz?
MZ: Nie mówię tego z wyrzutem. Tata wkracza w moje konflikty z mamą, po czym zaraz się wycofuje – mówi, że nie do końca wie, o co chodzi, bo go nie było na początku.
JZ: Tak, żona jest bardziej konsekwentna, ale może mogłaby być też bardziej tolerancyjna, nie tak pryncypialna.
MZ: Na przykład nie potrafiła zaakceptować u mnie kolczyków.
JZ: Dziwisz się? W którymś momencie miałeś aż trzy! Do tego ogoliłeś się na łyso.
MZ: Nigdy się na łyso nie ogoliłem! Tylko jak grałem w koszykówkę, miałem – z praktycznych powodów – bardzo krótkie włosy.
JZ: Za karę nie pojechał z nami do Stanów. ˚ona uznała ten gest za jawne drwiny z uzgodnień. Poza tym wstydziła się z nim afiszować publicznie. Może trochę przesadziła?
MZ: Mama zawsze była surowa. Z tatą można jeszcze dyskutować, ale mama narzuca mi swoje zdanie. A ja nieraz nie wytrzymuję i w złośliwo-chamski sposób kończę dyskusję.
JZ: I to mnie bardzo boli. Te twoje odzywki: „Dobra, dobra”. Ten ostentacyjny brak cierpliwości. Zamiast kontrargumentów.
MZ: Kiedy was nie ma w domu, wtedy mam po prostu święty spokój.
JZ: Bez wymagań wygodniej ci żyć. A wiesz, że my też z mamą lubimy sobie odpocząć bez ciebie.
MZ: Tak, wiem. Wprowadzam do domu hałas, zamęt swoją muzyką, programami telewizyjnymi, za którymi nie przepadacie.
JZ: Nie, to nie to, Mateusz. Chodzi o to, żeby to częściej szło w parze z czymś ważniejszym. Wiesz, o czym myślę.
MZ: Tato, tobie chodzi głównie o twoją ukochaną ciszę.
JZ: To też. Wszystkim ona służy, tylko o tym w gonitwie zapominamy. Ty też mało ją lubisz.
MZ: Człowieka tak naprawdę męczy tylko cudzy hałas. W swoim hałasie czuje się dobrze.
JZ: Trochę masz rację: hałas sprawozdawcy sportowego na przykład jest dla mojej żony nie do zniesienia, a dla mnie jest w porządku.
MZ: Właśnie, tata się uaktywnia w stu procentach, jak Barcelona gra z Realem Madryt.
JZ: Robi ze mnie jakiegoś durnia! A ty? Dzień kończysz przed telewizorem – zamiast wziąć kawałek książki, oglądasz jakiś horror. Nie rozumiem tego, ja muszę mieć łagodne przejście z hałasu życia do krainy snu poprzez lekturę, modlitwę, zadumę nad minionym dniem.
MZ: To jest kwestia wieku. Mnie widocznie rozsadza energia. Tak naprawdę najchętniej uciekam do miasta, spotykam się z kolegami, posiedzę w pubie, pójdę na dyskotekę...
JZ: Nigdy nie masz wrażenia, że tracisz czas?
MZ: Nie. Relaksuję się.
JZ: Ty przeważnie się relaksujesz. Ale czy budujesz coś? Czy walczysz o coś albo z czymś? Czy próbujesz przełamać swoją słabość, niechęć do działania? Ja też niecodziennie mam nastrój do pracy, ale nie mogę się zwolnić – na przykład odłożyć na później przedstawienia teatralnego.
MZ: I dobrze, zresztą każdy żyje swoim życiem. Dzieci nie rodzą się po to, żeby realizować marzenia czy wyobrażenia rodziców.
JZ: Mam trzy marzenia związane z Mateuszem. Pierwsze: żeby z miłością i pasją uprawiał jakiś zawód, a nie tylko z myślą o tym, ile zarobi. Drugie: żeby dał mi przynajmniej jednego wnuka, albo jeszcze lepiej – wnuczkę. Czuję spory niedosyt jako ojciec jedynaka. Po trzecie: żeby był człowiekiem moralnym. Żeby nie szedł po trupach do kariery, nie szkodził innym. Żona zarzuca mi, że za mało od syna wymagałem. Być może zbyt ufałem jego wyborom, jego skłonnościom. Trzeba było chyba zmusić go do kontynuacji dobrze rozpoczętej dyscypliny artystycznej, czyli malarstwa lub sportowej – mam na myśli walki Wschodu. Bywało, że nadmiernie, jak matka, dbałem o zdrowie jedynaka, ale cóż, dzieckiem będąc, zbyt często chorował.
MZ: O ile pamiętam, tylko raz tata mnie zbił – rzucałem patykami w przejeżdżające samochody.
JZ: Należało ci się nie tylko za to. A wracając do roli matki: ile ja się naprałem pieluszek, bo tetrowe jeszcze wtedy były! Ile ja się go nanosiłem, żeby go uspokoić. Poza karmieniem piersią wszystko właściwie umiałem przy dziecku zrobić.
MZ: A potem taka nadmierna troskliwość przeradza się w nadmierne wobec mnie ambicje. Studia, na szczęście, już sam wybierałem i... sam z nich rezygnowałem. Najpierw była filozofia – zrezygnowałem po pierwszym semestrze. To samo z ekologią. Teraz jestem po pierwszym semestrze Wyższej Szkoły Promocji i... nie rezygnuję. Ale najbardziej pasjonuje mnie perkusja. Uczę się u Darka Henczela z Oddziału Zamkniętego. Powstała grupa, ćwiczymy, przygotowujemy się do publicznych występów.
JZ: Każdy szuka – ja już lat temu 30 myślałem bardzo poważnie o reżyserii. Później przewaliła się cała masa wydarzeń, które były ważniejsze: rok 80 – „Solidarność”, narodziny syna w 1981, budowanie się, zmiany w Polsce, na świecie w 1989. Nie żałuję, nałykałem się przez te lata różnych cennych doświadczeń. Gdybym na przykład został za granicą – a były takie pokusy, okazje – z moją łatwością przyswajania sobie języków obcych osiągnąłbym może coś ciekawszego w zawodzie, ale czy kultura byłaby mi długo pokarmem? Inspiracją? Nie wiem. Może skomercjalizowałbym się do szczętu, zapijając dobrym alkoholem resztki sumienia?
MZ: A ja chciałbym gdzież wyfrunąć. Ciągnie mnie na Zachód, najchętniej do Stanów.
JZ: Co byś tam robił? Sprzątał!
MZ: To samo, co tutaj. Tylko bez tego ciężaru, tego przygnębienia, które ludzie mają tutaj na twarzy wypisane. Na Zachodzie jest jakby więcej powietrza w płucach. Mogę sobie zamówić jeszcze jeden taki napój?
Czytaj też: Cała Polska wierzyła w romans Anny Dymnej i Jerzego Zelnika. Aktorka wyśmiała ekranowego partnera
Jerzy Zelnik, syn Mateusz Zelnik, sesja dla magazynu „VIVA!”, wrzesień 2002 roku
JZ: Nie, nie, nie.
MZ: Dlaczego? Pić mi się chce.
JZ: Od tego napoju głowa się kiwa.
MZ: Przecież nagrywa się cały czas! Wyjdzie na to, że jestem alkoholikiem.
JZ: Przestań! Ja też bym się napił, a jednak się ograniczam, kiedy trzeba. Owszem, lubię napić się czasem, ale w miarę. Zresztą na straży stoi mój organizm. Parę razy w życiu przesadziłem i prawie umierałem. U mnie to naprawdę jest uczucie umierania, trzeba dzwonić po karetkę.
MZ: Słaby organizm. Tata wypija sobie jedno piwo do kolacji, moim zdaniem to nic złego. Ale mama ma pretensje. Pod moim adresem padają ciągle rozmaite komentarze. Chcę wypowiedzieć się na jakiś temat, a rodzice nagle: „Wyprostuj się”. Takie uwagi strasznie działają mi na nerwy, tracę ochotę na rozmowę i wracam do swoich spraw. Teraz na napięcia robi mi najlepiej perkusja.
JZ: Myślisz, że gdybyś przyszedł z poważną sprawą, nie zostałbyś wysłuchany?
MZ: Wolę pogadać z kolegami. Na przykład o kobietach – z tatą nie wypada.
JZ: Pogadać – wypada. Zachowałem jeszcze wrażliwość na piękno kobiece. O tym zawsze możemy mówić.
MZ: Wolałbym jednak nie. Muszę przyznać, że ostatnio brak mi stałej dziewczyny.
JZ: Jest więc dobra okazja, żeby na łamach VIVY! to ogłosić. Ja już od 35 lat mam ten problem z głowy. Jesteśmy z Urszulą dinozaurami małżeństwa – 33 lata po ślubie i dobrze nam ze sobą. Już po 20 minutach pobytu w domu czuję się zroszony jakąś odżywczą wodą. Mamy mimo wszystko udaną rodzinę, prawda synu? Ale, jak wiadomo, tak zwane silne osobowości nieraz się ścierają. Nie zawsze jest po różach, czasami między nami iskrzy. Cóż, to jest ten tygiel, który małżeństwo hartuje. Jak, Mateusz, oceniasz nasz związek?
MZ: Gwałtownych kłótni chyba nie było...
JZ: Były, tylko nie wiedziałeś. Czasem wydawało się, że to już koniec – bo jak można obrzucać kamieniami drugą osobę, a potem się do niej przytulić? Ale skoro można, to chyba ostatecznie małość przekreśla chwile nienawiści, pozwala zapomnieć, odnowić, dać szansę.
MZ: Może to raczej przyzwyczajenie, rutyna?
JZ: Na pewno nie, to dzieje się zawsze od nowa. Konflikt zdumiewa, rozczarowuje, a po krótkim czasie niechęci zdumiewa nas i zachwyca powrót do siebie. Co szczególnie mnie przeraża w małżeństwach: że rodzice, nie bacząc na dzieci, rozstają się, nie wykorzystując wszystkich szans uratowania rodziny. W ten sposób produkują życiowych połamańców, a nawet – w skrajnych przypadkach – przestępców.
MZ: Ja nie wyobrażam sobie, że miałbym przeżyć całe życie z jedną osobą.
JZ: No to życzę ci prawdziwej miłości – ona odpowie ci na każde pytanie, rozwieje wątpliwości.
MZ: Dzięki, mam nadzieję, że ci przyznam rację.
Wysłuchała JOLANTA BERENT, Zdjęcia Robert Wolański.
CZYTAJ TEŻ: Córka Ewy Kasprzyk nie zniechęcała jej do rozwodu. O nowej miłości matki nie chce rozmawiać