Reklama

Zaprzyjaźnili się jeszcze w liceum. Byli wówczas młodzi i niezwykle energiczni. Los nie chciał, by ich drogi szybko się rozeszły. Dlaczego? Otóż gdy Marek Walczewski postanowił zdawać do szkoły teatralnej, Jerzy Bińczycki wspierał go całym sercem i podtrzymywał na duchu. I choć sam nie zamierzał próbować swoich sił w aktorstwie, pojechał z kolegą na egzamin...

Reklama

Historia przyjaźni Marka Walczewskiego i Jerzego Bińczyckiego

Stali przed salą egzaminacyjną. Marek był bardzo zestresowany, natomiast Jerzego opanował wewnętrzny spokój. Przyglądał się wszystkiemu, co go otaczało, aż w pewnym momencie dostrzegł Aleksandrę Górską, która później przez jakiś czas była jego miłością.

Jerzy Bińczycki do egzaminu przystąpił dla żartu, bez wcześniejszego przygotowania. Ku zaskoczeniu wszystkich, skradł serca komisji i został przyjęty. „Umiał pół "Bagnetu na broń" i modlił się, żeby o więcej nie pytali", wspominała jego żona.

Relacja Marka Walczewskiego i filmowego Znachora z każdym dniem rosła w siłę. Traktowali się jak bracia. „Binio na zewnątrz wydawał się spokojny, ale wewnątrz szalał. Miewał dziwne pomysły. Rozrabiali razem z moim byłym mężem, Markiem Walczewskim. Takie dwa wariaty”, mówiła Anna Polony w rozmowie z Dobrym Tygodniem.

Nic więc dziwnego, że Jerzy Bińczycki spytał kolegę, czy chciałby zostać ojcem chrzestnym jego córki — Magdaleny. Zgodził się i oddał jej nawet swoje skrzypce. „Marek rozstał się ze skrzypcami, oddał je swojej chrześniaczce, córce Jurka Bińczyckiego, który był jego wielkim przyjacielem jeszcze z Krakowa. Ale pamiętam, jak wygrywał cygańskie melodie", opowiadała Małgorzata Niemirska.

CZYTAJ TEŻ: Tytułowy Znachor z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza istniał naprawdę. Kto był jego pierwowzorem?

Marek Walczewski

Rafal Meszka / Forum

Jerzy Bińczycki

Witold Rozmysłowicz/PAP

Marek Walczewski i Jerzy Bińczycki — relacja

W wolnych chwilach ze sobą walczyli. Bińczycki był doskonałym bokserem, natomiast Walczewski uzdolnionym szermierzem. Z niektórych źródeł wynika, że ich bójki zaczynały się na czwartym piętrze, a kończyły na parterze. Kto okazywał się zwycięzcą? Okazuje się, że najczęściej triumfował Jerzy Bińczycki.

„Miał przyjaciela, Jurka Bińczyckiego, i innych postawnych koleżków, z którymi ciągle przegrywał jako chudziuśki szparag. Chciał nawet boksować, bo Jurek był bokserem, ale tak się kiedyś — na prośbę Marka — poboksowali, że na pamiątkę została mu złamana przegroda nosowa. Próbował różnych sportów, włącznie z gimnastyką artystyczną, co też źle się skończyło. Raz udało mu się zrobić tzw. fiflaka z obrotami w powietrzu, ale jak chciał powtórzyć ten wyczyn przy kolegach, to już upadł na głowę zamiast na nogi. Wrócił do domu z lekko przekrzywioną głową, a mamusia pyta go: "Co, synku, tak się dziwisz?". Wszędzie był więc najgorszy. A że miał świetny refleks, to postanowił spróbować szermierki. Zawsze mówił, że sport go uratował, bo skończyłby na ulicy. Kiepsko się uczył i wyrzucili go z liceum. Wtedy trener postawił mu warunek, że albo będzie się uczył, albo z treningami koniec. I Marek zdał maturę w innym liceum. Ale i tak potem pozbyli się go za "złe reprezentowanie polskiej szermierki". Na mistrzostwach juniorów w Brukseli działacze pozabierali im pieniądze, czymś handlowali i — żeby zaoszczędzić na sportowcach — załatwili im nocleg w burdelu. No a Marek — szczery chłopak — wszystko potem w kraju rozpowiedział", dodawała Małgorzata Niemirska.

A jak wspominał tamte czasy Marek Walczewski? „Największym i niewybaczalnym moim grzechem było przerwanie gry na skrzypcach. Dlaczego to zrobiłem? Bo opętał mnie kolejny demon — szermierka. Przyszły pierwsze sukcesy, zdobyłem mistrzostwo juniorów, wyjechałem na mistrzostwa do Brukseli jako reprezentant kadry. W półfinale przegrałem walkę, więc finał oglądałem z trybuny. Nie wiem, jaki czort mnie podkusił, że zabrałem ze sobą dopiero co zakupiony pistolet na wodę. Kilka rzędów przede mną siedział elegancki, łysy jegomość. Jak go zobaczyłem, to znów we mnie demon wstąpił i zacząłem w jego łysinę strzelać z wodniaka. On udawał, że się nic nie dzieje — nie reagował. W pewnym momencie ktoś szepnął mi do ucha: „Za to, co zrobiłeś, zostaniesz ukarany. Będziesz łysy". No i stało się", wspominał z uśmiechem Marek Walczewski.

„Ktoś doradził Markowi masaż pokrzywami na porost włosów. Pojechaliśmy za miasto. Marek zerwał garść pokrzyw i zaczął się nimi smagać po głowie. Efekt był taki, że po 15 minutach głowa świeciła mu się jak czerwona lampa sygnalizacyjna", wspominał Jerzy Bińczycki z uśmiechem na twarzy.

Czy Jerzy Bińczycki i Marek Walczewski do samego końca mieli dobry kontakt? Z niektórych źródeł wynika, że zachowali poprawne stosunki. Inne zaś podkreślają, że w pewnym momencie ich drogi się rozeszły...

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Leon Niemczyk kochał aktorstwo i kobiety. W wywiadach opowiadał, że miał sześć żon

Marek Walczewski

Afa Pixx/Krzysztof Wellman
Reklama

Jerzy Bińczycki

JACEK BEDNARCZYK/PAP
Reklama
Reklama
Reklama