Odważny, nieposkromiony i silny jak Kmicic. Kto by pomyślał, że Daniel Olbrychski kończy 72 lata!
1 z 9
Daniel Olbrychski kończy 72 lata!
Jeden z najbardziej znanych i cenionych na świecie polskich aktorów. Przyjaźni się z Kirkiem Douglasem, zna Angelinę Jolie. Stworzył setki niezapomnianych kreacji. U samego Wajdy zagrał kilkanaście razy. Ma miliony fanów. Czy żałuje w życiu czegoś? Mówi, że niczego i nikogo by nie zmieniał – ani kobiet, z którymi był, ani dzieci, które idą swoją drogą. Jeżeli na coś nie ma wpływu, to co się będzie szarpał?
Polecamy też: Znał Salvadora Dalego, pozowali mu Olbrychski i Polański. Niepublikowane zdjęcia Ryszarda Horowitza
Gdy Andrzej Wajda zaangażował go do „Popiołów”, jego pierwszej znaczącej roli, powiedział: „Panie Danielu, niech pan nie czyta Żeromskiego, bo portrecistą charakterów to był Sienkiewicz. Niech pan jeszcze raz przeczyta »Potop«, bo ja chciałbym, żeby pan zagrał charakter taki, jaki miał Kmicic”. Nie przypuszczał, za parę lat ta rola będzie mu pisana. Rola Kmicica była dla niego przełomowa. Cieszyło go, gdy mógł zagrać bohatera swojego dzieciństwa. Nie da się ukryć, że role zagrane u Andrzeja Wajdy, przyczyniły się do jego wielkiego sukcesu. Dzięki temu został dostrzeżony przez światowej sławy reżyserów. Stworzył dziesiątki wspaniałych kreacji. Podróżował po Europie, grał na Węgrzech, we Włoszech, Francji, Niemczech czy Rosji. Filmy z jego udziałem 5 razy były nominowane do Oscarów.
Dla Daniela Olbrychskiego najważniejsza jest rodzina. W 2000 roku, mówił: „Co po mnie zostanie? Moje role? Może, ale to niepewne. Przede wszystkim moje dzieci i wnuki. A w nich trochę mnie samego".
Daniel Olbrychski udzielił wywiadzie VIVIE! w 2015 z okazji 18-tych urodzin magazynu. Co zdradził podczas rozmowy Krystynie Pytlakowskiej?
Przypominamy wywiad i archiwalne sesje VIVY!
Zobacz też: Nasze okładki nagrodzone w konkursie na Prasową Okładkę Roku GrandFront 2015!
2 z 9
Pamiętasz, jak w dniu premiery „Pana Tadeusza” szliśmy w Wilnie w kierunku Ostrej Bramy i rzuciła Ci się na szyję staruszka w chustce? „Kmicicu ty mój ukochany”, krzyczała i całowała Cię po rękach.
Naprawdę?! Byłem chyba tak bardzo speszony, że nie zapisałem tego zdarzenia w pamięci.
– A ja pomyślałam, że trzeba Cię chronić jak cenny skarb. Kiedy pierwszy raz poczułeś, że jesteś „dobrem narodowym”, że nie należysz już do siebie?
Takiego poczucia nigdy nie miałem, chociaż wszyscy popularni ludzie odczuwają, że trochę nie należą już do siebie. Ale żeby nazywać mnie „dobrem narodowym”, to trzeba być tylko dziennikarzem, tak jak ty, albo… policjantem (śmiech).
– Nie podoba Ci się to określenie?
Podoba, ale muszę je szybko obrócić w żart, żeby mi się w głowie nie przewróciło. Kiedyś, we Wrocławiu, nagrywałem Fredrę – jego różne śmieszne erotyczne wierszyki i „XIII księgę »Pana Tadeusza«”. Potem był bankiecik z orkiestrą, która mi towarzyszyła, a ja wznosiłem toasty właśnie za dobro narodowe, czyli poezję erotyczną. W nocy wracaliśmy do Warszawy naszą sportową hondą, prowadziła moja Krysia. Ja spałem. Nagle zbudziło mnie ostre hamowanie. Namierzyła nas policja, bo Kryśka jechała za szybko. Uchyliła szybę, policjant krzyczy na nią: „Czy pani zwariowała, miała pani 200 na liczniku”. „Nie 200 tylko 120”, spiera się moja żona. I w tym momencie policjant zobaczył mnie: „Chciała pani nasze dobro narodowe zabić?! Pan Daniel to nasz dąb Bartek”. Krysia zapomniała, że to był samochód z Ameryki i licznik wskazywał mile, a nie kilometry. Policjant miał rację. Wtedy pierwszy raz usłyszałem, że jestem „dobrem narodowym”.
3 z 9
– Skoro jesteśmy przy samochodach, przypominam sobie, jak to było, kiedy ukradli Ci nissana, chyba z 10 lat temu.
Piętnaście. Krysia zostawiła go na chwilę przed ośrodkiem zdrowia i na jej oczach złodziej nim odjechał. Policja nie była zbyt aktywna w próbach odzyskania naszego kochanego Patrolka. Po cichu jeden z policjantów szepnął Kryśce, kto może znaleźć samochód. Poszła, gdzie radził. I rzeczywiście nissan znalazł się w ciągu dwóch dni. Jak więc widzisz, „dobro narodowe” daje czasem takie przywileje, a czasem, w poprzedniej epoce, przekładało się na dużą ilość rolek papieru toaletowego, który był w latach 80. dobrem deficytowym. Zwykły człowiek musiał zadowolić się gazetą.
– Kmicic był dla Ciebie rolą przełomową. Byłeś z siebie dumny, gdy go zagrałeś?
Dumny? Nie, po prostu cieszyło mnie, że mogłem zagrać bohatera mojego dzieciństwa i że Jerzy Hoffman mi zaufał wbrew opinii publicznej.
– Rozpętała się przedtem wielka narodowa dyskusja, czy właśnie Olbrychski ma wcielić się w Kmicica.
To była straszna afera, masowy protest przeciwko mnie jako Kmicicowi. Nagle stało się to dla Polaków problemem numer jeden. Nie podwyżki, nie puste półki w sklepach, nie cenzura, tylko obsada „Potopu”. Byłem już bliski rezygnacji z tej roli i gdyby nie upór reżysera i producenta, którzy oświadczyli, że nie zrobią filmu, jeśli ja nie zagram Kmicica, pewnie bym się wycofał. Ale tak naprawdę zadecydował o tym Kirk Douglas, który chciał mnie zaangażować do jakiegoś filmu o piratach, a ja mu odmówiłem, tłumacząc, że jestem zajęty, bo gram ważną rolę z wielkiej polskiej literatury. Później jednak do niego zadzwoniłem, że zrezygnowałem i jestem wolny. „A dlaczego?”, pyta. „Bo społeczeństwo protestuje”. On na to: „Dziwny ten wasz naród, widać, że zawód aktora jest u was bardzo ważny, bo w Ameryce nikt nie dyskutuje z obsadą. A ty uważasz, że byłeś dobrze obsadzony?”. Ja na to, że to rola jakby dla mnie napisana i że reżyser mnie chce. „No to masz zagrać i rzucić ludzi na kolana”, odpowiedział Kirk. A dwa lata później spotkaliśmy się w Hollywood, gdy „Potop” był nominowany do Oscara. Douglas był tam jednym z gospodarzy, zaprosił mnie wówczas na ranczo i podarował siodło kowbojskie, na którym jeżdżę do dziś.
– Myślisz, że przeczytał Trylogię?
Tego nie wiem, natomiast Tadeusz Konwicki, którego po premierze „Potopu” spotkałem przy pierogach w stołówce Związku Literatów przy Krakowskiem Przedmieściu, powiedział: „Panie Danielu, ta awantura z publicznością, która tak pana nienawidziła przed filmem, dokładnie się pokrywa z losami Kmicica. Laudańska szlachta go nienawidziła, a na końcu w kościółku padła mu w ramiona”.
– Tak miało być, ta rola była Ci pisana.
Coś w tym jest. Gdy Wajda zaangażował mnie do „Popiołów”, mojej pierwszej znaczącej roli, powiedział: „Panie Danielu, niech pan nie czyta Żeromskiego, bo portrecistą charakterów to był Sienkiewicz. Niech pan jeszcze raz przeczyta »Potop«, bo ja chciałbym, żeby pan zagrał charakter taki, jaki miał Kmicic”. Rafała Olbromskiego można by nazwać jego młodszym bratem. Ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, że za parę lat będę właśnie Kmicicem.
4 z 9
– Wtedy byłeś już pewien, że zostaniesz aktorem? Bo gdy, jako uczeń liceum Batorego, zacząłeś chodzić do studia poetyckiego Andrzeja Konica, to chyba jeszcze nie?
Wówczas nie wiedziałem, czy będę aktorem, czy mistrzem olimpijskim.
– W boksie?
Nie dokonałem wyboru, próbowałem bardzo wielu dyscyplin. Jak Królak wygrywał w Wyścigu Pokoju, chciałem być kolarzem, nawet sprzedałem skrzypce i kupiłem rower. Jak wygrywali lekkoatleci, uprawiałem biegi wyczynowe, a jak bokserzy, chciałem wejść na ring. Trenerzy od biegów i boksu prosili moich rodziców, żeby mi wybili z głowy to aktorstwo.
– Zostałeś więc aktorem z przekory?
Może? A może też z powodów merkantylnych, bo dwa razy w miesiącu za recytowanie wierszy i śpiewanie piosenek u Konica przynosiłem do domu więcej, niż wynosiła emerytura mojej mamy i zasiłek ojca. No i rozumiałem, że powiedzenie przekonywująco wiersza to trudność czasem większa niż przebiegnięcie 800 metrów w czasie poniżej dwóch minut.
– Myślałeś wtedy o popularności, jaką da Ci ten zawód? Stałeś się ulubionym aktorem Andrzeja Wajdy, zagrałeś u niego w 10 czy 11 filmach.
Z epizodami to nawet się doliczyłem 13. To Kreczmar, ówczesny rektor, powiedział Wajdzie o mnie. Studiowałem wtedy w szkole teatralnej na pierwszym roku: „Jest taki chłopak, trochę niewyrazisty jako amant, ale gdy go pomalujecie, nabierze wyrazu. Niech go pan bierze i już”. No i Wajda wziął mnie ze szkoły do „Popiołów”. Potem chciałem wrócić i dalej studiować – mama sobie tego bardzo życzyła. Pan Kreczmar jednak, widząc, że się na zajęciach nudzę, stwierdził: „Mamę biorę na siebie, a ty idź, synu, własną drogą, bo mi tu studentów demoralizujesz tymi telewizjami, jakie cię tu odwiedzają z prośbą o wywiady”.
– Do szkoły jednak po latach wróciłeś. Napisałeś w 2010 roku pracę magisterską, i to o sobie. Nie lubisz odpuszczać?
Wykładałem wiersz. Rektor Strzelecki namawiał mnie, że mając tytuł magistra, będę mógł wykładać w Akademii Teatralnej na etacie. Niesłusznie mu uwierzyłem, bo kiedy obroniłem celująco pracę magisterską, rektor zapomniał o swojej propozycji. A jej temat? Każdy pisze o tym, co dobrze zna. Brzmiał: „Granie wierszem klasyki polskiej i światowej w teatrze i w filmie na podstawie 50 lat moich doświadczeń aktorskich”.
5 z 9
– Mogłeś napisać o Oscarach. Pięć razy filmy z Tobą były nominowane do Oscara. Za granicą Twoje nazwisko jest najbardziej znane spośród polskich aktorów.
Za granicą to kojarzą mnie głównie z filmami Wajdy, chociaż Oscara dostały dwa obrazy z moim udziałem, ale akurat zagraniczne. Niemiecki „Blaszany bębenek” i francuski „Przekątna gońca”.
– To dobrze wpływa na wizerunek. Czy kiedykolwiek go budowałeś, zabiegałeś o niego, umacniałeś go?
Budowałem role, a nie wizerunek. A z tych ról powstawały domy, w których teraz tak lubimy mieszkać.
– A chodzenie na rękach po Nowym Świecie to nie było budowanie wizerunku?
Nie, bo nie miałem tego w swoim codziennym zwyczaju. Czasem może komuś chciałem zaimponować? Małgosi Braunek czy Beacie Tyszkiewicz? Chciałem udowodnić, że zdążę na rękach przejść przez pasy na Nowym Świecie przy zielonym świetle i… wygrywałem.
– Dla aktora ukoronowaniem jego kariery jest popularność za granicą? Lelouch, Schlöndorff, Michałkow…
Ja równolegle grałem i w polskich, i zagranicznych filmach. Za komuny aktor był własnością państwa. Nie miałem telefonu ani paszportu. Wiele lat po fakcie dowiedziałem się, że miałem zagrać w „Wieku XX” Bertolucciego i być partnerem dla grającego tam Roberta De Niro. Ale Film Polski odmówił kontaktu ze mną, twierdząc, że jestem zajęty gdzie indziej. A w „Blaszanym bębenku” mogłem wcale nie zagrać, bo ówczesny minister od kinematografii postawił mi szlaban. Gdy kilka miesięcy później zginął tragicznie w katastrofie lotniczej, następny minister wszystko odkręcił.
– Sam sobie postawiłeś szlaban przy produkcjach rosyjskich. U Michałkowa zagrałeś tylko jeden raz – w „Cyruliku syberyjskim”.
Przyjaźnimy się prawie 50 lat, choć mamy bardzo różne spojrzenie na świat i politykę. To powoduje, że często jest to szorstka przyjaźń. Ale próbujemy sobie i innym udowodnić, że polityka nie jest w stanie zniszczyć prawdziwej przyjaźni. I ta trwa, choć nie podzielam fascynacji Nikity prezydentem Putinem.
6 z 9
– Ale dzięki wątkowi rosyjskiemu znalazła Cię Ameryka i zaangażowała do filmu „Salt”?
Reżyser Phillip Noyce pytał Androna Konczałowskiego o rosyjskiego aktora koło sześćdziesiątki, mówiącego dobrze po angielsku, sprawnego fizycznie i posiadającego charyzmę, który mógłby partnerować Angelinie Jolie. Konczałowski odpowiedział, że w Rosji nikogo takiego nie widzi, ale w Polsce jest Daniel Olbrychski, który po rosyjsku mówi jak Rosjanin. Noyce skojarzył mnie z filmami Wajdy. I bez żadnego castingu zostałem zaproszony do Nowego Jorku, a wieczorem już wiedziałem, że gram.
– Zaprzyjaźniłeś się z Angeliną Jolie? Masz z nią kontakt? Byliście na wódce?
Ona nie pije alkoholu. Mieliśmy bardzo serdeczny kontakt w czasie pracy. Ona nawet udzieliła po premierze fantastycznego wywiadu na mój temat. Ale o przyjaźni trudno mówić. Nie udało nam się nawet pójść razem na kolację do mojego ulubionego Ruskiego Samowaru na Manhattanie. Ona mieszkała na Long Island i w wolną sobotę, kiedy nie było zdjęć, od rana oglądała kreskówki ze swoją dzieciarnią. Jest mamą na pełny etat. Wybieraliśmy się, Brad miał ochotę, ale jakoś nic z tego nie wyszło.
– Też oglądałeś kreskówki ze swoimi dziećmi?
Moje dzieci są już trochę za duże na kreskówki. Chociaż to właśnie na nich i Weronika, i Rafał nauczyli się francuskiego, gdy mieszkaliśmy w Paryżu w stanie wojennym.
– Ale z Douglasem przyjaźnisz się cały czas?
Ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon już kilka lat temu. Kirk ma prawie 100 lat. Kiedy miał być kręcony amerykański film „Reykjavik”, z jego synem i ze mną, cieszyłem się, że to będzie taka kontynuacja fascynacji tą aktorską rodziną. Reżyser Newell – ten od „Czterech wesel i pogrzebu” – przyjechał do Warszawy, zjedliśmy obiad i ustaliliśmy warunki. Zdjęcia miały się zacząć za miesiąc, ale – jak to bywa – budżet się nie zamknął i… nic z tego. Film miał dotyczyć spotkania Reagana z Gorbaczowem, ja miałem zagrać marszałka Achromiejewa, ortodoksyjnego komunistę, który popełnił samobójstwo po rozpadzie Związku Radzieckiego. To była fantastycznie napisana rola.
– Szkoda, że film nie powstał. Przeżywasz takie sytuacje?
Jest to zawsze przykrość, ale karawana idzie dalej. Nauczyłem się pokory i tego, że nie mam wpływu na silny mróz ani na upał.
Na zdjęciu: Daniel Olbrychski, Rafał Olbrychski, VIVA! 2013
7 z 9
– Czy żałujesz w życiu czegoś, czego nie zrobiłeś, albo tego, co zrobiłeś?
Nie, wszystko w swoim czasie miało swój sens. Niczego i nikogo bym nie zmieniał, ani kobiet, z którymi byłem, ani dzieci, które idą swoją drogą. Jeżeli na coś nie mam wpływu, to co się będę szarpał? Uważam, że nie zawsze fortuna mi dopisała, ale powiedzieć, że nie miałem w życiu szczęścia, byłoby z mojej strony kokieterią i nieprawdą. Miałem bardzo dużo szczęścia do ludzi i do zdarzeń. I dalej mam.
– A co było tym wydarzeniem najszczęśliwszym?
Dużo tego. Dożyłem upadku komunizmu, doczekałem wolnej Polski, mogę jeździć po Europie bez przeszkód, jestem normalnym obywatelem świata, ciągle mogę grać, no i żyję, gdzie żyję i jak żyję…
– Teraz byłam w teatrze Syrena na premierze „Czarodziejskiej góry” według Tomasza Manna. Byłeś świetny.
To dobry spektakl. A za chwilę czeka na mnie jeszcze austriacki film i francuski. Ciągle coś się dzieje.
– Nie masz ochoty czasem odpocząć?
Ja dużo wypoczywam, poleżę sobie albo pojeżdżę konno. Najpiękniej wypoczywa się po czymś.
– Masz podobno nowego konia.
Dwa lata temu kupiłem amerykańskiego, westernowego quarter horse’a. To konie najszybsze na świecie w biegu na ćwierć mili. Jest piękny, świetnie ujeżdżony i jeszcze ciągle mu się wydaje, że jest malutkim zwierzątkiem. Lubi się poprzytulać.
– A Ty masz poczucie, że po tych wszystkich sztormach przybiłeś do spokojnej przystani?
A bo ja wiem? Ze spokojem to to moje życie niewiele ma wspólnego, ale od wielu lat żyję w niezłym towarzystwie. Krysia, nasze ukochane zwierzątka. I ciągle płynę i czuję wiatr w żaglach.
Na zdjęciu: Daniel Olbrychski, Rafał Olbrychski, VIVA! 2013
8 z 9
Daniel Olbrychski, Weronika Olbrychska, VIVA! 2000
9 z 9
Daniel Olbrychski, Wiktor Olbrychski, VIVA! 2000