Zbigniew Zamachowski opowiedział nam o zawodowych wyzwaniach!
„Działa to na moje ego, ale było też wspaniałym przyczynkiem do podróży w głąb”
- Redakcja VIVA!
Nie tylko wspaniały aktor, ale i pedagog! ,,Obroniłem doktorat. Działa to na moje ego, ale było też wspaniałym przyczynkiem do podróży wgłąb. Próba spojrzenia na siebie i moją pracę z perspektywy", mówi Zbigniew Zamachowski. Co mówi o swoim zawodzie i pasji w najnowszym wywiadzie VIVY!?
Zbigniew Zamachowski o aktorstwie
"…a ja wciąż zapierniczam ostro, ale tak sobie myślę nieskromnie, że to ma sens. Robię różne rzeczy i dostaję – jak ładnie mówi się w dzisiejszych czasach – feedback, że to nie idzie w próżnię. Nawet jeśli czasem spotyka się z brakiem akceptacji, jak moja robota z Patrykiem Vegą", mówi Zbigniew Zamachwoski Beacie Nowickiej.
Wiedziałeś, że coś takiego nastąpi, kiedy zdecydowałeś się wcielić w księdza wzorowanego na ojcu Rydzyku.
Oczywiście. Zresztą nic traumatycznego mi się nie zdarzyło, ale całkiem niedawno, idąc do kina na film o Pavarottim, minąłem parkę mniej więcej w moim wieku i pan dał mi wyraźnie do zrozumienia, że: „Strasznie daliście dupy w tym filmie”. Nawet mój ślad po obrączce jest dowodem na to, że generalnie daliśmy dupy. Ale życie rozpieściło mnie również w tym względzie, bo odzew zawsze był i jest pozytywny. Gdyby znaleźć wspólny mianownik wszystkiego, co zagrałem do tej pory, to jest to gość, którego się lubi. Swój chłop z sąsiedztwa, zmagający się lepiej lub gorzej z różnymi kłopotami, ale generalnie wychodzący z tego życia obronną ręką mimo przeciwności losu.
Mało osób wie, że bardzo dużo grasz za granicą. Czekałam długo na nasz wywiad, ponieważ byłeś dwa miesiące na planie w Monachium.
To jest pokłosie mojej współpracy z Krzysztofem Kieślowskim. U nas o tych filmach mało się mówi, bo albo w ogóle nie trafiają do polskich kin, albo w bardzo ograniczonym wymiarze. Kiedyś jeszcze TVP puszczało takie rzeczy, ale w tej chwili trudno przebić się przez disco polo. Rzeczywiście, mimo upływu wielu lat, wciąż funkcjonuję na rynku zagranicznym jako aktor Kieślowskiego, i to często – czemu sam nie mogę się nadziwić – wśród młodych reżyserów. Film, w którym zagrałem teraz, wyreżyserowała trzydziestokilkuletnia Mareille Klein, a produkuje Thomas Wöbke. Zrobiłem z nim już trzy filmy, których też w Polsce nie było, a szkoda, bo na przykład „Lichter” to naprawdę świetne kino.
O czym jest Twój najnowszy film?
Historia jest urocza i niezwykle prosta, przez to trudna. Główną bohaterką jest nieco starsza ode mnie pani, osoba samotna, mająca dwie dorosłe córki, pochłonięte swoim życiem, oraz „świeżo” byłego już męża. Widać, że najlepszy czas jej życia i jej domu już minął. Któregoś dnia rozchorowuje się jej pomoc domowa. W zastępstwie za ową panią przychodzi pan, Polak, którego ja gram. Mimo że on właściwie nie mówi po niemiecku, ona bardzo słabo po angielsku, mimo bariery kulturowej i mentalnej, nawiązuje się między nimi przedziwna więź. A może i uczucie.
Dwa miesiące poza domem to dużo. Masz do odegrania parę scen, a potem…?
Odgrywam parę scen, a potem wracam i jest już naprawdę bardzo późno albo bardzo wcześnie – gdy są nocne zdjęcia – i idę spać. Rytm pracy w filmie, kiedy ma się dużą rolę, a to była druga główna, jest taki, że nie ma chwili na to, żeby się martwić: „O Chryste, a co ja tu będę robił?!”. Czasu miałem na tyle, żeby sobie Monachium zeskanować, połazić i odkryć wspaniały sklep muzyczny, w którym spędziłem wiele godzin. To jest moje ulubione zajęcie, gdy gdzieś wyjeżdżam. Szukam płyt dziwnych i mniej dziwnych.