„Cały czas jest ze mną, czuję go, słyszę… Moja miłość się nie skończyła, trwa”
Olena Leonenko poruszająco o życiu z Januszem Głowackim
Ponad rok temu odszedł Janusz Głowacki, światowej sławy pisarz, dramaturg, scenarzysta. Od wielu miesięcy pisał kolejną książkę. Nie mógł wiedzieć, że ostatnią. Bezsenność w czasach karnawału składała w całość jego żona Olena Leonenko-Głowacka. Po raz pierwszy od śmierci męża mówi o życiu z Januszem i bez Janusza. Jak wyglądała ich relacja? O bezsenności, związku artystów, kochaniu i umieraniu, a także o książce, na którą wszyscy czekają, artystka opowiedziała Krystynie Pytlakowskiej.
Olena Leonenko-Głowacka o Januszu Głowackim
Byli razem dziewiętnaście lat. Spotkali się w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Olena robiła muzykę i choreografię do Czwartej siostry.
„Kilka dni przed próbą generalną ustawiałam scenę „Pokaz kamizelek kuloodpornych” i ładnie chodziłam po wybiegu w kolorowej, uszytej z koła spódnicy, z dużym białym kotem na ramieniu, który miał na imię Yuki, czyli śnieg po japońsku. Uratowałam go ze śmietnika. Janusz powiedział, że wirowałam w sposób, który zakręcił jego światem. A ja patrzyłam na człowieka, który nie umiał znaleźć sobie miejsca na widowni. Wydawał mi się tak strasznie samotny. Potem dowiedziałam się, że to słynny warszawski playboy, co jeszcze bardziej zniechęciło mnie do tej znajomości. Pierwsze zdanie, które usłyszałam od niego: „Pani jest teraz moją ulubioną kompozytorką”, uznałam za tani sposób podrywu.
Nie odbierałam więc jego telefonów przez kilka tygodni, aż przyszedł czas trzeciej próby generalnej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Wtedy usłyszałam od Kajtka Kowalskiego, że Janusz smali cholewki do Oleny. Jeszcze bardziej mnie to oburzyło. Nie znałam określenia „Warszawka”, z którą Janusz dawał sobie wspaniale radę. Miałam wówczas wiele kontraktów teatralnych, dużo pracy z wybitnymi artystami. Ale potem, kiedy byliśmy już blisko, jakoś przestałam być zapraszana do współpracy. Zabawne, relacja z Januszem zamknęła mi wiele dróg. To było zaskoczenie. Naiwnie uważałam, że trochę ugruntowałam swoją pozycję zawodową. Zrobiłam muzykę i choreografię do ponad 20 spektakli. On mnie uprzedzał, że tak będzie, a ja mu nie wierzyłam”, wspomina Olena.
Ty – utalentowana artystka, choreograf, pieśniarka i aktorka poświęciłaś swoje życie zawodowe dla mężczyzny. Trudno o prawdziwszy dowód miłości.
Dziękuję. Dla mnie jednak wielką radością była praca z Januszem, bycie z nim przy narodzinach każdego słowa, dyscyplinie twórczej. Byliśmy małżeństwem rozmawiającym. Janusz czytał mi swoje teksty na głos. Chciał je słyszeć, żeby zaakceptować. Tak ładnie wymigał się z tego, że go wyrzucili ze szkoły teatralnej za brak talentu i cynizm, bo według mnie on się urodził jako człowiek teatru. I tak naprawdę w świecie zasłynął jako dramaturg. Głębszego wglądu w tworzenie postaci nigdy nie spotkałam u innych twórców.
Ale nie mieszkaliście razem?
Najpierw mieszkaliśmy na Bednarskiej, potem podczas generalnego remontu na Grzybowskiej. Dość szybko zrozumiałam, że intymność to też szacunek dla bycia sobą drugiego człowieka. A ponieważ jest nim pisarz, to trzeba dać mu przestrzeń, której potrzebuje do życia i tworzenia. Prawdę mówiąc, bardzo nie chciał wyprowadzić się z Grzybowskiej, gdzie wszystko miał pod ręką.
Nie mogliście pracować każde w swoim pokoju?
Wszystko robiliśmy razem. W pewnym momencie zaczęło mi to przeszkadzać. Jeżeli ja śnię swoje projekty lub myślę o nich rano, a Janusz od szóstej stoi nade mną z kawałkiem tekstu i prosi, żebym posłuchała, czy to jest dobre? Dlatego wynajęłam studio przy Grzybowskiej, gdzie mogłam dłużej spać i mieć próby z muzykami. A poza tym Janusz miał poważne kłopoty ze snem Brał proszki. Czasem zasypiał po nich, a czasem nie, zwłaszcza gdy obudził go telefon o 23.00 lub sms. Denerwowało mnie to, bo leżałam obok i widziałam jego męki bezsenności.
(...)
Mówisz o Waszej miłości bez infantylizmu i kiczu.
Janusz gardził kiczem. Ale opowieści o miłości ocierają się o kicz. Bywa w nim poczucie bezpieczeństwa – seks, czułość, której potrzebował. Po ślubie powiedział, że teraz nazywam się jak jego mama – Lena Głowacka, która była redaktorem w Iskrach. Był ze mną na 100 procent. Musiał wiedzieć o mnie wszystko. Gdzie jestem, co robię. Na moje lekcje wokalu przyjeżdżał pod dom pani profesor i telefonował z dołu, pytając, kiedy skończę. „Przecież jestem tu od pięciu minut, wyjdę za godzinę”. Więc czekał w samochodzie godzinę.
Jego wizerunek uwodziciela był więc kłamstwem? A pracował na niego tak ciężko. Jednak byłby równie dobrym aktorem, jak pisarzem.
Był uwodzicielem. Wiele kobiet w różnym wieku kochało się w Januszu. I jestem z niego dumna. Ale nie mógłby być aktorem. Przecież gdy oglądam zdjęcia Janusza z tamtych lat, on zawsze był za duży. Za duże miał ciało, za duże dłonie i nie mieścił się w kadrze ani w obyczajowości. Jego żywiołowość i charyzma nie były skrojone na tamte czasy. W PRL-u był kolibrem w dużym ciele.
(...)
Kłóciliście się przy pracy?
Owszem. Kiedy redagowaliśmy „Z głowy”, powiedziałam, że na jednej ze stron jest 30 razy „że” i albo to poprawi, albo odchodzę od niego. To była nasza najpoważniejsza kłótnia, ale udało się, zmusiłam Janusza do poprawek. Spierałam się z nim, zwłaszcza przy „Kopciuchu” – historii z innych czasów – że trzeba zbudować ją na nowo, uaktualnić język. Cały czas zajmowałam się jego sprawami.
A nie swoimi. Tak byłaś podatna na jego czar?
Byłam i nadal jestem. Cały czas jest ze mną, czuję go, słyszę… Moja miłość się nie skończyła, trwa. Kiedy po roku przeprowadziłam się z powrotem na naszą Bednarską, otuliła mnie. Zaczęłam po raz pierwszy spać bez proszków. Czuję się zaopiekowana. Wróciłam do domu. Janusz chciał, żebym miała to mieszkanie.
(...)
Bał się starości?
Nie akceptował jej. Podobnie jak bezsenności.
(...)
Ale to ważne, co się mówi ukochanej osobie w ostatniej chwili życia.
Powiedział, że widzi wokół mnie światło i zapytał, czy jestem aniołem. Do ostatniej chwili nie wiedział, że umiera. Zawsze wierzyliśmy, że umrzemy razem. W ostatnich godzinach mówił, że chce żyć. Janusz umarł, a ja umarłam zaraz po pogrzebie. Wcześniej musiałam wszystkiego dopilnować. Potem rozsypałam się. Teraz muszę złożyć siebie kawałek po kawałku. A co dalej? Zobaczymy.
Cały wywiad z Oleną Leonenko-Głowacką przeczytasz w nowym wydaniu VIVA! de Luxe