Reklama

Zaczynała od Festiwalu Piosenki Radzieckiej, gdzie zaśpiewała przepiękną piosenkę „Słowiki”. Ale publiczności kojarzy się z osobą drapieżną. ,,Nie myślałam wówczas, że będę na scenie. Chciałam studiować biologię, a życie ułożyło się, jak się ułożyło. Ale dobrze, że tak się stało", zdradza. Wybrała muzykę. Nie śpiewała o miłości, bo trzeba było śpiewać teksty zaangażowane. Miała łatkę buntowniczki i wywrotowca. Co było prawdą? A co prowokacją? O tym Małgorzata Ostrowska opowiedziała Katarzynie Sielickiej w wywiadzie VIVY!

Reklama

W ogóle się Pani nie zmienia.

Zmieniam się. Bardzo! Wewnętrznie.

Niedawno powiedziała Pani, że kiedyś była Pani buntownikiem, a teraz Pani złagodniała.

To jest dość naturalne. Staram się nie protestować przeciwko własnej naturze. Można się buntować, krzyczeć, kiedy układamy sobie życie. Ale kiedy już je poukładamy, to się bierze na siebie odpowiedzialność za życie udane albo nieudane. Ja jestem ze swojego zadowolona.

Pani wizerunek od początku kariery, od kiedy pojechała Pani na koncert do Holandii i zobaczyła punkowy zespół, był bardzo charakterystyczny, ostry. Nadal nie jest grzeczny.

Ten wizerunek był bardzo kolorowy, twórczy, artystyczny. Sama go kreowałam, nikt mi go nie wymyślił, bo nie było wówczas specjalistów od tego. Chodziłam w makijażu na ćwierć twarzy, w skórach. Trzeba pamiętać, że w latach 80. ulica była ciemna, szara. Dziś jest wiele kolorowo ubranych ludzi na ulicach i to nikogo nie dziwi. Wtedy zdarzały się różne reakcje na mój wygląd, czasem nieprzyjemne, czasem nawet wrogie.

Nigdy nie pomyślała Pani, że może zostawić ten wizerunek tylko na scenę?

Ale ja się w tym dobrze czułam, to był mój świat. Zdarzały mi się nawet prowokacje. Kiedy kręciliśmy w Jałcie „Pana Kleksa”, nie co dzień miałam zdjęcia i czasem się nudziłam. Mieszkaliśmy w hotelu na górze, nad miastem. Kiedy nie było co robić, ubierałam się w skórzaną biodrówkę, skórzany stanik, kurtkę, malowałam włosy na wszystkie kolory, robiłam pełen makijaż i schodziłam na dół, na deptak. Totalny szok!

Dobrze się Pani bawiła?

Tak. Ludzie się rozstępowali przede mną, rzucali pełne oburzenia komentarze. Długo nie wytrzymywałam, ale było super.

Na nowej płycie śpiewa Pani w jednej z piosenek „nałożę buty na szpilkach, w pępek włożę diament, taką mnie chcesz, taką mnie dostaniesz”.

To jest dowcip, przenośnia, nie można tego przyjmować poważnie. Pamiętam, jak ta piosenka powstała, i staraliśmy się, żeby puszczano ją w radio. W jednej z rozgłośni ktoś powiedział, że Ostrowska już nie powinna wykonywać takiego tekstu. Nie w tym wieku.

(...)

Reklama

Pani głos się kompletnie nie zmienił przez lata. Jak Pani to robi?

Nie odpuszczam. Może dlatego. Głos to trochę to, co mama i tato dali. Mój ojciec miał bardzo głęboki bas-baryton. A mama miała głos – nie potrafię nawet określić jaki. Pochodziła ze wschodu i miała siedmiu braci. Tak natura to jakoś urządziła, że mieli głosy porozrzucane w całej skali. Na imieniny dziadka zjeżdżali się do nas do Szczecinka wszyscy bracia, były imprezy na 25–30 osób, śpiewali wschodnie przyśpiewki. Pamiętam tę harmonię i żałuję, że nigdy tego nie nagrałam.

Reklama
Reklama
Reklama