Eryk Lubos: „Mówią nam, że aktor ma być jak dziecko. Moim zdaniem aktor to dziecko”
„Chyba najważniejszą sztuką jest znalezienie dla siebie miejsca”
- Beata Nowicka
W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Beaty Nowickiej z Erykiem Lubosem. Wywiad ukazał się w styczniu 2018 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! wywiad - Eryk Lubos
Po egzaminach do krakowskiej szkoły teatralnej usłyszał, że jest „inny”, „kanciasty” i że „nie pasuje”. Zdał do Wrocławia. Eryk Lubos, jeden z najzdolniejszych i najbardziej rozchwytywanych polskich aktorów, wciąż ma w sobie wiele z tamtego 19-latka. „Żyję z kłamstwa, to po co mam kłamać w życiu?”, wyznaje w rozmowie z Beatą Nowicką. I jest naprawdę szczery.
Mówią o Panu „wariat, pracoholik, nie boi się ekstremalnych wyzwań”. I co widzę? Że chodzi Pan z trudem, w bólu, niemal zgięty wpół… Na planie filmowym tak Pan narozrabiał?
Nie. Przeceniłem swoje możliwości, bez rozgrzewki dźwignąłem z radości kogoś i strzeliło mi w kręgosłupie. Organizm dał mi znak, że mam się zatrzymać i nie rozrabiać. Zawsze tak jest w grudniu, najgorszy miesiąc świata: rozliczenia roczne, szaleństwo świąteczne, ludzie wariują, wszyscy muszą być szczęśliwi na koniec albo siadają wypluci po całym roku i płaczą. Płaczą… Konstelacja Merkurego, światła za mało.
W Krakowie jest jeszcze ciemniej. Pod kilkoma względami.
(śmiech). Kraków to specyficzne miejsce. Istnieje albo w stanie bajkowym, albo w żadnym.
Profesor Anna Polony z krakowskiej szkoły teatralnej powiedziała, że był Pan inny, kanciasty, nie pasował do wyobrażeń nauczycieli i dlatego Pana nie przyjęli.
Tam nie pasowałem, ale za to trafiłem, gdzie miałem trafić.
Tydzień później we Wrocławiu zdał Pan egzamin z drugą lokatą. Pamięta Pan jeszcze tamtego chłopca?
Mówią nam, że aktor ma być jak dziecko. Moim zdaniem aktor to dziecko. Ten 19-letni chłopak z tym zachwytem, że w ogóle może grać, żyć, chyba cały czas pokutuje we mnie. Wydaje mi się, że zasadniczym błędem jest, jak aktor z zewnątrz chce wejść do środka. Myślenie, że patentami, efektami, nowym wyglądem zbuduje się postać. Nie da się. Stara szkoła – nie twierdzę, że jest lepsza – proponowała takie rozwiązanie: zobacz, co masz w środku, i…
…od tego zacznij.
Aktor często ma poczucie, że na piątym planie zagra genialnie i ktoś to zauważy. Guzik prawda. Jeśli myśli, że kiedy na pierwszym będą mówić ważne rzeczy, a on na ostatnim będzie opierał się o szafę i na niego wszyscy zwrócą uwagę, to cholernie się myli. Chyba najważniejszą sztuką, nie tylko aktorską, jest znalezienie dla siebie miejsca. Czyli co? Instynkt przetrwania. Co nie zawsze oznacza zwracanie na siebie uwagi. Choć czasami aktorzy w oczach mają taką prośbę: spójrz na mnie, dlaczego na mnie nie patrzysz, to ja!!! To jest ta cholerna pycha aktorska. I jednocześnie udręka.
Pan swoją trzyma na smyczy?
Człowiekowi często się wydaje, kiedy coś ogląda, że on lepiej by to zrobił. Tego nie da się lepiej zrobić, bo to już jest zrobione. Koniec. Świętej pamięci Marcin Wrona powiedział, i to jest prawda: „Eryk, twój najlepszy dubel to nie jest pierwszy dubel. Pamiętaj. Jesteś aktorem, który szkicuje, a potem tak naprawdę węgiel kładzie w ostatnim dublu. To jest dopiero zagrane”. I ja o tym pamiętam, choć cały czas staram się, żeby już pierwszy dubel był ok.
Nie wątpię. Ma Pan swój azyl poza pracą?
Wybudowałem sobie dom z bali. Nie dlatego, że jestem góral czy drwal. To był przypadek. Chcę tam pojechać jutro na weekend, ale trzeba nosić węgiel i nie wiem, czy z tym kręgosłupem dam radę. Leży tam moje wideo VHS, które kupiłem za pierwsze pieniądze zarobione w fabryce w Holandii, zresztą razem z lampowym telewizorem, wielką kobyłą – stoi u mojego ojca w pokoju. To wideo wciąż działa, mam zbiór taśm, który zrobił mi Bruno, archiwista z Ośrodka Grotowskiego. Jak sobie obejrzałem ostatnio spektakl „Stalin” Kutza z Jerzym Trelą i Tadeuszem Łomnickim, jak zobaczyłem „Aguirre, gniew boży” Herzoga z Klausem Kinski… Jezu, to się zawsze będzie oglądać! Film musi być o czymś, teatr musi być o czymś.
Sam Pan ten azyl wybudował?
Ja nie, Paweł z Mszany. Znalazłem go przez internet, zaczęliśmy rozmawiać, myślałem, że to jest starszy pan, z doświadczeniem. Spotkaliśmy się w Piotrkowie Trybunalskim, żeby podpisać wstępną umowę, i okazało się, że ma 24 lata, ale zaczął budować zaraz po podstawówce. Ojciec nauczył go fachu. Chciałem przenieść starą chałupę, ale namówił mnie na nową, solidną, ze świerka. Narysował projekt od ręki, powiedziałem, że pod nosem mam jezioro, więc chcę mieć wielkie okno. I mam teraz panoramę pięć metrów na trzy z widokiem na jezioro.
Zazdroszczę, bo potrafię sobie to wyobrazić. To miejsce, ten widok wyzwala w Panu inne emocje?
Tam jest dzicz. Cisza, spokój. Pustka. Człowiek może pobyć sam ze sobą. Pierwszej nocy nie mogę spać, ale rano człowiek wstaje, ma przed oczami tę niesamowitą panoramę, puste jezioro, wychodzi, sika na swoim terenie… I potem, drugiego dnia, zaczynają dziać się dziwne rzeczy, odcina zawory, nagle sen zaczyna trwać 12 godzin, człowiek zaczyna zmieniać czasoprzestrzeń. Z tego pędu, napięcia, tego całego wielkomiejskiego szaleństwa wchodzi do chałupy, musi rozpalić w piecu, odkręcić wodę, sprawdzić, czy wszystko działa, potem się pokręci, położy na trzy–cztery godzinki, ugotuje obiad na fajerkach. Wokół nie ma nikogo, chodzi się w piżamie cały dzień, można pomyśleć: jest ok, tylko Asia, moja dziewczyna, ma tam kłopot z pisaniem.
Z pisaniem…?
Scenariuszy. Jest przed swoim debiutem, ma jeszcze inną energię niż ja. Kiedy pytam, czemu tu nie pisze, mówi: „Eryk, potrzebuję bodźców. Ty tu przyjeżdżasz i ogarnia cię spokój, a ja muszę mieć wszystkie zmysły wyostrzone”. Ale po ostatnim weekendzie powiedziała, że staje się farmerką, może się przekona. Trochę snu, trochę tlenu, spacer, łosie obejrzy nad Narwią, kajakiem się popływa i jest super. Pożyczam kajak od Sokoła, mojego sąsiada, przechodzimy groblę i jesteśmy nad Narwią. Wypływamy i jest Amazonka…
…?
Mamy Narew w najszerszym punkcie. Mógłbym tam mieszkać na stałe. W ubiegłym roku zastanawiałem się, po co ja mam siedzieć w tej Warszawie. Mam tam depresyjną kawalerkę z widokiem na podwórko studnię. Postanowiłem, że kawalerka będzie moją bazą wypadową, kiedy będę miał robotę, a zamieszkam nad Narwią. Plan jak na razie nie wypalił, ale i tak jest dobrze.
Co jest trudniejsze: granie czy życie?
Życie oczywiście. O graniu Jerzy Jarocki mówił: „Bawcie się tym. Jak nie będziecie bawić się graniem, to to będzie sranie nie granie”. Rimas Tuminas, reżyser litewski, wielki, wykształcony człowiek sztuki, powiedział podobną rzecz we Wrocławiu przed premierą „Romea i Julii”. Przedpremierowe drgawki, za kurtyną wszyscy już się zbierają, on pali papierosa, kiepuje do filiżanki, patrzy na nas i mówi „troszkie” po polsku: „Proszę państwa. Ja już wiem, że jestem śmiertelny i że umrę. Ale pamiętam, jak z moim bratem – zima była straszna, minus 30 na dworze, my na wsi, pod Wilnem – zawsze rano chodziliśmy za stodołę, ale raz było tak zimno, że poszliśmy do stodoły. Siadamy w kucki za potrzebą i robimy z bratem to, czego natura się domaga. Było piękne słońce, a na górze zwisały grube sople. I tak, patrząc w górę, zobaczyłem, jak promienie słońca przechodzą przez ten lodowy stalaktyt i powstaje pryzmat. Wtedy zrozumiałem, że sztuka jest pomiędzy tym, co robisz w kucki, a patrzeniem wysoko. Pomiędzy fizjologią a myślami wyższymi.
A w tym życiu, które – jak już ustaliliśmy – jest bardziej skomplikowane od grania, co się okazało najtrudniejsze?
Brak miłości jest zdecydowanie najtrudniejszy. Jak człowiek sam ze sobą pójdzie na kompromis: dobra, może nie kochamy się tak bardzo, ale postaramy się jakoś z tym żyć. Za takie myślenie, za taką postawę płaci się potworną cenę. To jest katastrofa.
Powiedział Pan: „W pracy jestem jak Dymitr Karamazow, lecę głową w dół. To gra o wszystko, żadnych ochraniaczy, idę po bandzie”. Mam wrażenie, że w życiu też.
Zawsze mówiłem, że kocham jak wariat, na zabój. Dlatego kocham rosyjskie kino. Ruskie mają duszę… Bo jak nie dusza, jak nie ma miłości, to co jest?
Praca.
Praca i co jeszcze?
Samotność.
I co z tą samotnością?
Można znieczulić, zapić, oswoić. Poddać się
No i właśnie. Na szczęście zdarza się, że w momencie, kiedy się poddajemy i mówimy sobie, że teraz właśnie tak to będzie wyglądało, przychodzi uczucie. Ratunek. Nie wiem dlaczego? Może mamy jeszcze coś do zrobienia? Przy „Sztuce kochania” zrozumiałem, że być może Jurek przegrał, bo zrezygnował z prawdziwej miłości. To on nauczył „panią od seksu”, czym jest miłość, to on ją otworzył, to on namówił Michalinę do pisania, ale jednak postawił na obowiązek. Pewnie wcześniej jego życie wyglądało tak: długo pływał na morzu, zdradzał, albo raczej zakochiwał się i w końcu zdecydował, że nie chce rezygnować z rodziny.
I skończyło się to zawałem.
Uznał, że rodzina ma większy sens niż miłość. Nie poszedł za uczuciem. Może zapłacił za to? Na szczęście ja nie byłem w takiej sytuacji. Ona podeszła do mnie, mój dziadek miał wtedy 108. urodziny i nagle usłyszałem – dosłownie – jego głos: „Na co ty czekasz, chłopie?”. Tak spojrzałem, chwilę się pokręciłem i… jesteśmy ze sobą.
Może w końcu dostał Pan rolę życia w… życiu? W kinie gra Pan koncertowo, zaraz zobaczymy Pana w filmie „Gotowi na wszystko. Exterminator”.
Z wielką przyjemnością tam zagrałem. Fajni koledzy, ekipa, producenci. Na planie tego filmu poznałem panią Anetę
Hickinbotham, współproducentkę, uśmiechniętą kruszynkę, fajnie nam się gadało o życiu. Spytała, czy ja zawsze gadam prawdę. Odpowiedziałem: „Żyję z kłamstwa, to po co mam kłamać w życiu?”.
Który z bohaterów spuścił Panu…
…największy łomot?
Tak. Psychologiczny.
Ja mam coś takiego, niestety, że często to, co gram, przekłada się na życie, albo życie przekłada się na propozycje, które do mnie przychodzą. To jest niebywała korelacja. Takie zaklinanie rzeczywistości, ale i budowanie jakiejś energetycznej przestrzeni. Kiedy człowiek zaklina rzeczywistość i ciągle narzeka, że ciągle mu nie wychodzi – to tak będzie cały czas. Ja nie jestem jakimś szalonym optymistą, zdarza mi się w życiu totalny chaos. A potem to się przekłada na role. Tak było z „Frankensteinem”, czyli spektaklem o odrzuceniu – byłem wtedy odrzucony. Jak grałem pierwszą premierę w teatrze, „Kaleka z Inishmaan”, to kaleka Billy zrobił najdziwniejszą rzecz na świecie, jakiej nikt się nie spodziewał – został aktorem i stał się totalnie samotny. I tak było w moim życiu…
Czego nie może Pan wyrzucić z głowy, z myśli?
Słabości. Choć staram się z tym pogodzić, pozbyć lęków.
Przewrotnie mówił Pan: „Jestem jednym z 40 milionów ludzi w tym kraju. Biednym, małym robaczkiem, który gdzieś tam z boku turla se tę małą kuleczkę, kupkę gnoju, tu popatrzy, tu doklei, tu go coś zdziwi…”.
(śmiech). Byleby pod górkę za bardzo nie było, bo już bym zleciał. 2017 rok jest podobno dla mnie rokiem zakończenia tego, co niedobre, bo ja jestem astrologiczną dziewiątką, a teraz jest rok jedynki. Tego się trzymam. Niestety, mam trudności z rozwiązywaniem trudności. Nie ogarniam i odkładam rozwiązania na potem. A potem jest efekt ucieczki. Sztuka jest dla mnie najlepszą ucieczką. Ale, prędzej czy później, życie zawsze cię dopadnie. Moim marzeniem, ja nigdy nie miałem marzeń, ale teraz moim marzeniem jest odłożyć na jakiś czas pewne rzeczy. Wygłodzić się, wypościć…
Przed życiem, graniem?
Na zmianę byłoby dobrze. Podróżować, szukać spokoju, naładować akumulatory, potem pracować. Tylko żeby miłość była.