Rozbijał auta, łamał kręgosłup... Chociaż Krzysztof Hołowczyc zakończył swoja karierę, znów chce startować! ,,Każdego dnia wstaję szczęśliwy, świeci słońce, moja rodzina dobrze funkcjonuje. Kiedyś nie widziałem, że jest drugie życie. To prawdziwe. Byłem bezwzględnym skurwysynem, który tylko jedno widział – osiągnąć swój cel. W końcu zobaczyłem, że zaczynam być osamotniony. Że staję się smutnym gościem, od którego ludzie się odwracają. Dzięki mojej żonie zacząłem zauważać świat", zdradził w nowej VIVIE!. W rozmowie z Romanem Praszyńskim opowiedział swoją historię!

Reklama

Żona ma do Pana cierpliwość?

Ma ogromną siłę wewnętrzną. Zawsze bardzo szybko sprowadzała mnie na ziemię. W rodzinie często powtarzamy jej słynne słowa: „Dobra, gwiazda, teraz jesteś wśród normalnych ludzi. Fajnie, że wygrałeś, jesteśmy dumni. A teraz śmieci wyrzucasz, żarówki wkręcasz”. A ja, misio nasycony adrenaliną, grzecznie chodziłem, dziećmi się zająłem.

Gdy gdzieś jedziecie, kto prowadzi?

Zawsze ja. Ale gdy straciłem prawo jazdy na trzy miesiące, wtedy kierowała żona. To były dla niej ciężkie chwile. Dla mnie też.

Pan ochrzania?

Nie. Ale wciąż udzielam rad: „Tu możesz spokojnie wyjechać. Puść gaz wcześniej. Upłynnij jazdę”.

Szału można dostać.

Jak jechaliśmy do Warszawy, w okolicach Mławy były początki rozwodu. Pod Płońskiem nikt już nic nie mówił w samochodzie. Ciężki okres. Ale kiedy wróciłem za kierownicę, żona powiedziała: „Nienawidziłam tych jazd z tobą. Trzęsłam się cała, pociłam nerwowo, ale lepiej jeżdżę!”. To wyjątkowo mocna kobieta. Potrafi chwycić mnie za mordę i powiedzieć: „Zaraz, synku. Tu jest dom. Tu są dzieci. Tu masz ważne rzeczy do zrobienia”. Przez wiele lat życia z nią zmieniłem się.

Zobacz także

Jak?

Trochę człowiek wylazł ze mnie. Wylazł z bezwzględnego bandyty, który walczy tylko o swoje, z drapieżnika, który wszystkich chce rozszarpać.

Skąd się biorą drapieżniki?

Chyba genetyka. Z drugiej strony dążenie do celu. Cel jest wszystkim. Zwłaszcza w motosporcie, gdzie jesteś bardzo blisko śmierci. Kilku bliskich kolegów zginęło. Na Dakarze ginęli znajomi.

Reklama

Jak to jest?

Nie można brać tego do siebie. Trzeba myśleć: Jestem nieśmiertelny. To faworyzacja subiektywna. Wszyscy w koło są słabi, ja jestem silny. Jednak też parę razy byłem w zaświatach. Też leciałem ku ciemności. Znam fizykę i wiedziałem, że nie mam szans. Ale ten na górze powiedział: „Nie teraz!”

Bartek Wieczorek/LAF AM
mat. pras.
Reklama
Reklama
Reklama