Reklama

Miała być malarką, artystką wybitną. Przeciętność nigdy jej nie interesowała. I związała się ze sztuką, tylko że… kulinarną. O dorastaniu wśród obrazów, wyprawie do Paryża, smaku miłości do Piotra i zapachu córeczki Jagny Ania Starmach po raz pierwszy opowiada Beacie Nowickiej.

Reklama

Wydawałoby się, że przyszłość córki jednego z najważniejszych polskich marszandów, kolekcjonera i mecenasa sztuki jest przesądzona.

Miałam być malarką, artystką wybitną. Przeciętność nigdy mnie nie interesowała. Zawsze chciałam być wielka (śmiech). Moja mama, przeglądając ze mną w dzieciństwie albumy z malarstwem, powtarzała, że potrafi rozpoznać, czy ktoś ma talent, czy nie po tym, jak maluje konie. To był sprawdzian dla malarza. Długo przyglądałam się, jak wyglądają te konie, między innymi na obrazach Kossaków. Analizowałam, porównywałam i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że ja nie umiem namalować konia. W związku z czym przerwałam swoją karierę. Powiedziałam rodzicom, że nie jestem w tym wcale taka dobra i przestałam chodzić na zajęcia plastyczne.

Ile miała Pani wtedy lat?

Dziewięć.

(...)

Jaki obraz kobiety wyniosła Pani z tego bezpiecznego domu? Pytam, bo jestem ciekawa, czy na podstawie tego samego wzorca zbudowała Pani swoje życie?

Kiedy byłam młodsza, byłam bardzo radykalna. Teraz ten radykalizm nieco zelżał, więc u mnie wszystko jest tak, jak u moich rodziców, i nic nie jest tak, jak u moich rodziców. Z jednej strony rzeczywiście dla mnie najważniejsze jest życie rodzinne, mój mąż, moje dziecko, moi rodzice, siostry, teściowie i to są wartości, które wyniosłam z domu. Nieważne, na jakim spotkaniu był mój tata, w jakiej części Europy, z jak wielkim artystą i o jakie pieniądze w interesach chodziło, mój telefon był zawsze najważniejszy. Tata przepraszał i odchodził na bok, żeby ze mną porozmawiać. Do tej pory tak jest. Z mamą było podobnie. Wstawała, robiła nam śniadania, żegnała do szkoły, czekała z pysznym obiadem, miała czas, żeby przytulić, porozmawiać. Niby małe gesty, ale jak istotne. Dające poczucie, że jest się dla kogoś tak bardzo ważnym.

A z drugiej strony?

Po tacie chyba mam miłość do pracy. Tata kocha rodzinę, ale uwielbia też swoją pracę. Moja mama kochała rodzinę i pracę, ale jednak w pewnym momencie postawiła na rodzinę, bo chyba byłoby jej bardzo trudno, mając trójkę dzieci, spełniać się zawodowo. Ale może ja się teraz wymądrzam…

Nie. Po prostu próbuje Pani opisać swoje odczucia.

Mówię mamie niemal codziennie, jak bardzo to doceniam i jak bardzo ją podziwiam. Ja mam jedno dziecko i opiekę babci, a czasami jest mi bardzo ciężko. Na razie nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym zrezygnować z pracy, może też dlatego, że praca nie do końca mi na to pozwala. Ale kilka rzeczy odpuściłam i nauczyłam się odmawiać. Teraz częściej mówię: „Nie, nie mogę. Weekendy i wakacje są tylko dla rodziny”. Myślę, że pomału sama odkrywam, jak będzie wyglądała moja rodzina. Na ile powielam wzorce, a na ile jestem w kontrze do nich.

(...)

Rozumiem, że życie singla nigdy Pani nie kusiło?

Rzeczywiście, jak byłam młoda, wiedziałam, że będę miała rodzinę, minimum trójkę dzieci, dwa psy i dom pod miastem. Bardzo długo trzymałam się tego scenariusza. Kiedy moja kariera zaczęła się rozkręcać, zastanawiałam się, czy ja na to wszystko mam czas? Czy to odpowiedni moment. A potem poznałam Piotra i już po miesiącu znajomości mogłam wychodzić za mąż i mieć dzieci (śmiech). Po ślubie rozmawialiśmy o tym, kiedy te dzieci? Ja, że może jeszcze poczekamy, a Piotr powiedział: „Kochanie, jesteśmy tacy szczęśliwi, jest sens czekać?”. Jagienka pojawiła się bardzo szybko. I dobrze nam z nią, ale zupełnie inaczej!

Cały wywiad w najnowszym numerze VIVY! od czwartku w kioskach!

Co jeszcze w nowej VIVIE! 20/2019?!

Piotr Adamczyk zdradza, co go urzekło w Rzymie, z którym związała go nie tylko rola papieża.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Monica Bellucci - na czym polega fenomen tej najbardziej włoskiej ze wszystkich włoskich aktorek?

Getty Images

Tessa Capponi-Borawska. Włoska arystokratka, autorka książek kulinarnych, historyk i znawczyni Italii, mówi o sobie: „florentynka z Mokotowa”.

Olga Majrowska
Reklama

Adam Pluciński/MOVE
Reklama
Reklama
Reklama