Utalentowana i charyzmatyczna wokalista. Patrycja Markowska od ponad 20 lat występuje na polskiej scenie muzycznej. Już jako mała dziewczynka chodziła na koncerty. "Niektórzy rezygnują, grają coraz mniej, a ja… od ponad 20 lat gram koncerty i nagrywam płyty, i wciąż mam na to apetyt", mówi w nowym numerze VIVY!. Wokalistka opowiedziała Katarzynie Piątkowskiej o życiu w trasie, adrenalinie i odpuszczaniu. Czy życie na świeczniku sprawiło, że trafiła na terapię? „Miałam moment załamania i pomyślałam, że jak tego wszystkiego nie poukładam, to mnie to zabije, a nie wzmocni”, wyznała.

Reklama

Patrycja Markowska o terapii i życiu osobistym

Schodzisz ze sceny i od razu myślisz, co dalej?

Ta praca tak naprawdę się nie kończy. I to bywa wyczerpujące. Po koncercie adrenalina trzyma mnie bardzo długo. Nie mogę spać. A po pięciu czy sześciu godzinach jedziemy na kolejny koncert. Najnowszą płytę „Wilczy pęd” nagrywałam ponad dwa lata. To czas niekończących się burz mózgów, pisania tekstów, kreślenia i pisania od nowa, dbałości o kompozycje i aranżacje. Czas napięcia, czasami lęku, ale głównie totalnej pasji. Zaprosiłam do współpracy świetnych muzyków, a do duetów Roberta Gawlińskiego, Dawida Karpiuka i mojego tatę. Zależało mi na płycie pełnej rock and rolla i wolności. Nie lubię odpuszczać, więc brałam czynny udział we wszystkich etapach jej powstawania.

Czy Ty trochę nie narzekasz?

Nie, ja tę pracę kocham. Ale też nie umniejszam sobie, nie mówię „udało się”, bo wiem, że się nie udało, tylko na maksa w to się angażowałam. Ale ważna jest równowaga. Lubię się czuć kobietą, matką, zwyczajną osobą. Gdy zaczynałam te 21 lat temu, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie było social mediów. A teraz tu filmik, tu zdjęcie, tu coś jeszcze. Żeby od tego nie zwariować, uczę się odpuszczać.

[...]

Uczysz się odpuszczać sobie matce, sobie wokalistce. A sobie kobiecie?

Ostatnio rozbawiła mnie scena w filmie, kiedy kobieta przyznała się drugiej z przerażeniem, że zjadła żółty ser. Nie wyobrażam sobie cały czas się kontrolować. Życie jest za krótkie. Po to biegam, żeby później cieszyć się dobrym jedzeniem czy winem. Z wiekiem coraz lepiej czuję się w swoim ciele razem z jego niedoskonałościami.

Czy to życie na świeczniku sprawiło, że trafiłaś na terapię?

Takie życie niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw. Presję. Ludzie cały czas oceniają: „Źle wyglądasz, źle śpiewasz, źle piszesz, a w ogóle to jesteś głupia i nie powinnaś wypowiadać się na tematy polityczne”. Pamiętam, jaki hejt na mnie spłynął za udział w czarnym marszu. Wolność wyboru to temat, którego nie chcę i nie mogę przemilczeć. Pandemia i wojna są dla mnie czasem podsumowań, przemyśleń. Ale pierwszym bodźcem, który zaprowadził mnie na kozetkę, były problemy w pracy i to, że miałam wokół siebie nieodpowiednich ludzi, z którymi się energetycznie nie dopasowaliśmy. Ja, otwarte serce, naiwna, dostałam trochę po dupie. Miałam moment załamania i pomyślałam, że jak tego wszystkiego nie poukładam, to mnie to zabije, a nie wzmocni. Drugim bodźcem były problemy w długoletnim związku. Jak się robi przegląd samochodu raz na rok, to dlaczego nie zrobić przeglądu duszy, związku, relacji? Każdemu polecam.

Zobacz także

Zobacz też: Historia miłości Grzegorza i Krystyny Markowskich. Ich ślub o mały włos by się nie odbył...

Mateusz Stankiewicz/ SameSame

Przyjrzałaś się sobie z innej perspektywy?

Jasne, ale to kosztuje, bo zderzasz się z samym sobą, ze swoim wyobrażeniem siebie samej. A to bywa bolesne. A mi się zawsze wydawało, że jestem zajebista i nie popełniam żadnych błędów. Kiedyś usłyszałam, że nawet w 10 procentach nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo potrafimy drugiemu człowiekowi sprawić przykrość, tak bardzo jesteśmy zajęci sobą. Kiedyś biegłam z psem polną drogą. A pan jechał samochodem i ewidentnie bardzo się spieszył. Dałam mu znak, żeby może trochę zwolnił. Ale on miał to gdzieś. Zostawił mnie w wielkim tumanie kurzu. Pomyślałam, że może jego żona rodziła, a może miał zły dzień (śmiech). A potem doszłam do wniosku, że nie można iść przez życie i kompletnie nie zwracać uwagi na innych ludzi.

Ty zwracasz?

Jestem trochę świrnięta w drugą stronę. Wieczorami, przed snem, robię przegląd sumienia, czy komuś nie powiedziałam czegoś za ostro, czy nie byłam dla kogoś niemiła, nie zrobiłam przykrości. Wróciłam do książki „Radość życia”, w której Dalajlama pisze, że w zasadzie jedna rzecz, która może dawać nam szczęście, to troska o innych, a zaspokajanie tylko swoich potrzeb to studnia bez dna. Dlatego mam ogromną satysfakcję z akcji charytatywnej z piosenką „Na zakończenie dnia”. Zrobiliśmy nietypową aukcję. Dla tego, kto wpłaci największą sumę na pomoc Ukrainie, zaśpiewamy z Dawidem Karpiukiem u niego w domu, ogródku czy gdzie sobie będzie życzył. Pojechaliśmy do cudownej rodziny i zaśpiewaliśmy im w kuchni najmniejszy koncert świata. A w zasadzie polecieliśmy, bo okazało się, że Pan, który wygrał aukcję, jest pilotem i zabrał nas cesną. Niesamowite, jakie życie pisze scenariusze.

Więc troszczysz się o wszystkich naokoło?

Staram się… Na przykład moi rodzice nie mają telefonu, komputera, a w dzisiejszych czasach ciężko jest bez tego żyć, więc im różne rzeczy ogarniam.

[...]

Czujesz, że jesteś na dobrej drodze?

Cały czas sobie mówię, że idę w dobrą stronę. Jak w mojej piosence z ostatniej płyty: „Na zakończenie dnia/ Wierzę wciąż, że idę w dobrą stronę/ Nie rozdrapuję ran/ Nie liczę blizn”. Staram się nie ranić ludzi, nie zostawiać za sobą zgliszcz, nie oszukiwać nikogo i siebie. Żyję tak, żeby dobrze mi było ze mną i z innymi. Nawet jak mam dołek i czasem sama płaczę w poduszkę, staram się z niego wydostać, bo po prostu lubię być szczęśliwa. Każdemu los zadaje ciosy, ale bycie szczęśliwą to wybór. Mój wybór.

Mateusz Stankiewicz/ SameSame

Bartek Wieczorek/Visual Crafters
Reklama

Stylizacje: Kasia: koszula - Toteme / http://www.vitkac.com/

Reklama
Reklama
Reklama