Reklama

Karolina Ferentein-Kraśko nieustannie dzieli czas między rodzinę – męża, troje dzieci a pracę. Mimo to roztacza wokół siebie aurę beztroski i wolności. Kiedy mówi: „Po 10 latach przerwy znowu stałam się dla siebie ważna”, widzę to na własne oczy. By wziąć udział w Agencie, po raz pierwszy w życiu opuściła rodzinę na kilka tygodni i wiele się o sobie dowiedziała. Tych dobrych rzeczy i tych mniej dobrych. O rewolucji w swoim życiu Karolina Ferenstein-Kraśko opowiada Beacie Nowickiej.

Reklama

– No właśnie, „życie szczelnie wypełnione”, czyli: trójka dzieci, dom, zapracowany mąż, Gałkowo, konie, firma… Pierwszy raz zostawiła Pani to wszystko na tak długo.

Każdy człowiek ma taki moment w życiu, że chce spróbować czegoś nowego. Myślę też, że dla kobiety ta przysłowiowa czterdziestka to czas, kiedy chce zrobić coś tylko dla siebie.

– Konsultowała się Pani z mężem?

Jeśli dzieli się z kimś życie, to również dzieli się z tym kimś rozterkami, wątpliwościami. Piotr był chyba taką przesądzającą osobą, namówił mnie. A poza tym zobowiązał się, że udźwignie codzienność na swoich barkach. Więc biorąc pod uwagę, że ma trzy prace: poranki w Tok FM, codzienny program „Fakty o Świecie” w TVN24 BiS i „Dzień Dobry TVN”, było to spore wyzwanie.

– Liczy się Pani z jego zdaniem?

Oczywiście, ale decyzje zawsze podejmuję sama (śmiech). Uważam, że to jest w życiu fajne, że związujesz się z kimś, kogo cenisz, kto jest dla ciebie autorytetem. I Piotr jest dla mnie taką osobą. Uwielbiam jego wiedzę, szerokie horyzonty, to, że cały czas się rozwija, że mnóstwo czyta, że praca jest jego wielką pasją… Ale mieliśmy rozmawiać…

– …o Pani. Pojawił się podskórny lęk, że Pani zostawia dzieci? Po raz pierwszy.

Rozstanie było bardzo emocjonujące, ale nie zdawałam sobie sprawy, ile mnie to będzie kosztowało, dopóki nie zamknęły się za mną drzwi samolotu. Wtedy dotarło do mnie, że następnego dnia rano nie usłyszę wołania: „Mamo, mamo” mojej małej córeczki, że wieczorem nie położę chłopaków spać. To był nieracjonalny niepokój i żal, bo wiedziałam, że oni sobie świetnie poradzą, ale fakt, że nie mam z nimi kontaktu, nie mogę w każdej chwili do nich zadzwonić, porozmawiać… był straszny. Chyba po tygodniu mogłam pierwszy raz zadzwonić na FaceTime. Pamiętam ten moment ze szczegółami, siedziałam pod palmą w środku nocy, w dżungli, tysiące kilometrów od domu i zobaczyłam umazaną kaszką buzię mojej córeczki, która siedzi przy stole w kuchni, przy obiedzie… Rozbiło mnie to na 10 tysięcy kawałków. Był płacz, nie mogłam nic zrobić przez kolejne dwie godziny. Później już zrezygnowałam z WhatsApp-a, bo rozmowa była łatwiejsza niż wizualizacja, że na drugim końcu świata życie mojej rodziny toczy się beze mnie, płynie swoim rytmem, spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Niesamowite, bo podczas mojej nieobecności Larcik nie używał słowa mama i jak zobaczył mój obraz w ciemności, było: „Mama, kocham”. A jeszcze nigdy wcześniej nie powiedziała mi „kocham”.

– Chłopcy patrzą teraz na mamę z podziwem?

Mam nadzieję (śmiech). Na co dzień mama jest taka zwyczajna jak mebel. Zawsze jest, zawsze czeka na swoim miejscu, zawsze można się o nią oprzeć. Ale mama kumpel, po której nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, to dopiero jest wyzwanie! Z mamą się biega, jeździ konno, mama znika na końcu świata i robi różne szalone rzeczy.

– Mąż zauważył tę zmianę?

Śmieje się, że czeka, aż mi ta choroba agentowa w końcu przejdzie. Ale podchodzi do tego ze stoicyzmem. I przymrużeniem oka.

– Powiedziała Pani, że lepiej poznała siebie.

Złapałam dystans do samej siebie i swojego życia. Kiedy byłam pod ścianą, Piotrek Świerczewski zauważył, w jakim jestem stanie, i powiedział: „Karolina, pamiętaj, mecz można przegrać, ale nigdy oddać”. To był dla mnie przełom. Im większa presja, stres, im jest trudniej, tym bardziej musimy nad sobą panować. Kiedy wjeżdżam na parkur, gdzie odbywa się konkurs Grand Prix, mam przed sobą 12 przeszkód o wysokości 160 centymetrów do przeskoczenia i mój partner, którym w tym wypadku jest koń, poczuje, że ja jestem niespokojna, zbyt agresywna, to po prostu nie wykonamy tego zadania. Nie zdobędę tego, do czego dążę, ponieważ ten sport wymaga absolutnego spokoju, precyzji, konsekwencji i równowagi emocjonalnej. Teraz, patrząc na różne sytuacje życiowe, mam szerszy obraz, wiem, że ta droga prowadzi do czegoś, że nie istnieje tylko tu i teraz. Czasami warto, żeby było trudno i ciężko, żeby osiągnąć swój cel.

Reklama

Cały wywiad z Karoliną Ferenstein-Kraśko w najnowszej VIVIE!

Piotr Porębski
Marlena Bielińska/MOVE
Reklama
Reklama
Reklama