Joanna Kos-Krauze o śmierci męża: „Przeżyliśmy osiem lat w cieniu choroby Krzysztofa” EKSKLUZYWNE VIDEO
Krzysztof Krauze zmarł 24 grudnia 2014 roku po ośmioletniej walce z rakiem. Wybitny polski reżyser przyznał niedługo przed śmiercią, że popiera eutanazję, co było szeroko komentowane w mediach.
„Chcę być sobą. Bycie sobą to również prawo do niebycia. Prawo, aby odejść godnie – bez wysokich pięter, torów, wanien krwi. Śmierć to czasami jedyne lekarstwo na życie. Chcę mieć do niego prawo. Chcę mieć na nie receptę, niech leży przy łóżku. I nie zawaham się jej użyć. Agonia w torturach z nagrodą w zaświatach? Pozostawiam ten radosny przywilej biskupom – powiedział w czerwcu 2014 roku w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” reżyser.
Joanna Kos-Krauze o śmierci męża Krzysztofa Krauze i życiu bez niego
W najnowszym numerze magazynu „VIVA!” Joanna Kos-Krauze opowiedziała Beacie Nowickiej o tym, jak wygląda jej życie po śmierci męża i jak dużym wyzwaniem było dla niej ukończenie ich ostatniego dzieła, filmu „Ptaki śpiewają w Kigali”.
– Jedyne materialne pamiątki, jakie zostały Pani bohaterce po zamordowanej rodzinie, to: grabie, szal mamy i podarta koszulka brata. Niewiele. Pani przyniosła ze szpitala plecak Krzysztofa, a w nim były: portfel, nieważne karty kredytowe, dowód, prawo jazdy, gumy do żucia, okulary, ładowarka...
Ten plecak wciąż tu jest, w gabinecie.
– Zagląda Pani czasami do środka?
Niespecjalnie. W ogóle jestem na etapie, że wszystkim wszystko oddaję, mam za dużo rzeczy, muszę zdecydować, co dalej z tym zrobić. Nie ma czegoś takiego, co chciałabym zatrzymać. Przedmioty są dla mnie bez znaczenia.
– Nawet plecak?
Plecak ktoś powinien sobie zabrać. Ukochane okulary Krzysia wziął nasz przyjaciel, krytyk filmowy, i będzie je nosił przez następne 20 lat. Jak słynną kurtkę Cybulskiego, którą nosi kolejne pokolenie. Część ciuchów wzięła rodzina, przyjaciele, resztę oddałam do filmu, kostiumografce. Może plecak weźmie syn? Po co ma tu stać do końca świata. Bez sensu.
– To film o ogromnej dyscyplinie. Opowieść o śmierci i cierpieniu snuje Pani chłodno, z dystansem, choć dwie główne bohaterki naładowane są emocjami na granicy eksplozji. Ten film pomógł w przeżywaniu żałoby?
Na pewno. Zrozumiałam, że ludziom trzeba pozwolić odejść. Żeby żyć, trzeba się pogodzić z odchodzeniem bliskich. W Rwandzie dostrzegłam, że śmierć będąca wynikiem naturalnego procesu, nawet strasznej choroby, ale w otoczeniu rodziny, bliskich, to jest dar. Nie wierzę w życie pozagrobowe, w piekło i niebo. Wierzę w piekło na ziemi. [...] Przecież ja też nie jestem wieczna. Czuję bardziej niż kiedykolwiek, że mnie może za chwilę nie być...
Zobacz też: Joanna Kos-Krauze: "Wydaje mi się, że on to wszystko zaplanował. Uczyłam się życia bez niego, krok po kroku"
– Ale rzadko o tym myślimy, a jeszcze rzadziej rozmawiamy.
Widzę, jaką chwilą jest życie w kontekście ludobójstwa. Poza tym proszę pamiętać, że myśmy mieli osiem lat w cieniu choroby Krzysztofa, myśmy to przechodzili razem. Wiem, że mogę wyjść jutro z domu i może rozwalić mnie samochód na pasach. Nie zabezpieczę nikogo w żaden sposób przed tym, że zostanie sam. Własnego dziecka też nie. Mój mąż kochał mnie do szaleństwa, jakby mógł, toby nie umarł, byłby ze mną. Ale nie mógł tego zrobić. Ani zabezpieczyć mnie przed niczym, ani ochronić. I jedyne, co Krzyś mógł zrobić, to wierzyć we mnie, że dam sobie radę sama.
– I daje sobie Pani radę sama?
Jestem silną osobą, bo byłam bardzo kochana, to mi dało tę siłę. Krzysztof o tym wiedział. [...] Życie we dwoje ma inny rytm. Odkąd umarł Krzysztof, ja nic nie muszę, już niczego nie planuję. Mogę brać pod uwagę tylko siebie.
Cały wywiad przeczytasz w nowym numerze magazynu „VIVA!” dostępnym w kioskach i dobrych salonach prasowych od 16 listopada 2017 roku.
Polecamy też: Joanna Kos-Krauze wyznaje, że Afryka jest w niej od lat. "Ruanda jest też dobrym miejscem na żałobę"